środa, 25 grudnia 2013

Aniołki!

Aniołki moje ukochane i najdroższe!
Pamiętacie pewnie akcję ze zmianą adresu i wszystkiego na Księciu, prawda? No właśnie. Okazało się, że to nic nie pomogło.
I nie pomogą też kolejne przenosiny blogów, zmiana nicka, nowe konto czy rozwiązanie, by rozdziały za mnie wstawiał ktoś inny. Nic.
Dobra, Magda, do rzeczy.
Także wszystko zostaje, każde napisane do tej pory przeze mnie słowo, ale ja muszę się niestety wynieść. Wiem, wiem. Serce mi się kraje, ale nie mam innego wyjścia, uwierzcie.
Także czas pożegnać (tym razem już na amen) Księcia, Sammi oraz czarnego Sprytula, Julkę i słodkiego Weliego a nawet cichego Michaela, Dawida, Natalię i Ingrid też.
Pozostaje Wojtek. Nie dalej jak wczoraj, nawet zrobiłam nowy wygląd tego bloga, wiecie? I płakać mi się najbardziej z jego powodu chce. Nie, nie z wyglądu, ale z powodu tego chłopaka. Bo to było coś, co zajęło moje serce na amen, coś, co pokochałam od pierwszego napisanego przeze mnie słowa, od samego prologu, który wywołał tyle emocji. Jedyne, co mogę Wam obiecać, to to, że go nie zostawię nigdy. I kiedyś go skończę.
I na pewno przeczytacie to do końca.
Nie wiem, w jakiej formie - cóż, życie bywa nieprzewidywalne, ale dowiecie się, dlaczego TO zrobił. Dlaczego pomimo swojego młodego wieku, opuścił ten świat, dlaczego sobie ostatecznie nie poradził mimo tego, że przecież Lena już przy nim była i prawie udało mu się wyjść z tego dołka, w jakim się znalazł.
To obiecuję.

Dziękuję za każdy komentarz. Co ja bym bez Was zrobiła, co? Za każde powiedziane przez Was słowo, za wsparcie.
Naprawdę Was kocham, moja bloggerowa rodzino.
I na Waszych blogach oczywiście zostaję. Nikt mnie siłą od nich nie odciągnie.

No. Teraz przyszedł w końcu ten nieunikniony moment.
Także...
Żegnajcie, słoneczka moje!

sobota, 30 listopada 2013

Zazdrość to bardzo złe uczucie, książę. Ktoś może być po prostu lepszy. Rozdział trzynasty.


- Kraus! Świetnie, kolego! Wellinger, no doprawdy…. Mógłbyś się choć troszkę wysilić. Nie widzisz jak Marinus się stara? A ty co robisz? No właśnie! W tym problem, że nic! Wegetujesz sobie w tym powietrzu, a chwilę później na buli wyrasta sobie taka roślinka bardzo do ciebie podobna! Więcej zaangażowania, bo jak tak dalej pójdzie…
Mości Najwyższy już nie mógł tego słuchać. Nie dość, że sam głos zdechłej ropuchy doprowadzał go do szału, to na dodatek te obelgi skierowane były właśnie w jego stronę. Musi pomyśleć nad zmianą królewskiego kata. Przecież już dawno temu zarządził ścięcie łba tego stworzenia z uprzednim ukręceniem karku, ale nie. Oczywiście nikt nie zrobi nic bez jego całkowitego nadzoru.

Świat pełen niedorozwiniętych umysłowo idiotów.
No ale książę zdążył już do tego faktu niestety przywyknąć. Sam musiał o to zadbać, ale teraz  - przede wszystkim – powinien się jakoś „wytłumaczyć”.

- Bo ta skocznia jest głupia! – warknął w kierunku Schustera, który zszedł z miejsca przeznaczonego dla trenera, by udzielać pochwał (dla praktycznie całej kadry) oraz reprymendy (liczba pojedyncza tego słowa chyba ewidentnie ukazuje to, iż skierowana ona była tylko w jego stronę, prawda?).
- Sam jesteś głupi – odciął się Wank, który usłyszał zaledwie strzępek rozmowy, bo musiał koniecznie skorzystać z toalety.

Pampersa było sobie założyć, a nie latać co godzina do kibla. Książę postanowił być już tak miłosierny, iż nawet zdecydował się mu zasponsorować te pieluszki, ale doskonale wiedział, że nie powinien tego robić po tym, co on sobie ostatnio wymyślił.
Znaj, o marny poddany łaskę pana twego najwyższego!

- A ty się następnym razem naucz pukać, pączusiu, bo zobaczysz, że kiedyś ci te łapy obetnę! – wrzasnął, a następnie zabrał oparte o jakiś stolik narty i już miał się oddalić, już prawie odetchnął nieskażonym powietrzem, gdy do jego uszu dotarły jakieś podejrzane słowa.
Momentalnie zawrócił się  powrotem, a jego nieszczęsne podejrzenia się potwierdziły.

- Panoszy się jak niewiadomo kto, a skacze jak szczur.
O nie! Tego było już zdecydowanie za wiele na  - jak i tak przecież wykutą z żelaza – cierpliwość księcia. Narty, które trzymał w ręku z łoskotem uderzyły o metalową bandę, a jedna z nich wygięła się pod jakimś bliżej nieokreślonym kątem. Aż sam się zdziwił, że ma tak ogromna siłę, ale to było nawet lepiej. Zobaczą niedoroby z kim zadarli.

Z wyższością uniósł głowę, a wszystkie spojrzenia skierowały się w jego stronę. Doskonale. Sęk w tym, że on patrzył tylko na jedną osobę. Osobę, która miała wzrok samego Bazyliszka.
Marinus Kraus.

Ten, który do kadry dołączył zaledwie wczoraj. Ten „dosztukowany”. Bo ponoć doskonale sobie radził w Pucharze Świata, więc ma szansę polecieć na Igrzyska. On. A raczej: to coś. Bo kimś go na pewno nazwać nie można było, sama jego poczwarna gęba idealnie go odzwierciedlała.
Dodatkowo nie znał matematyki, a incydent z żółtą koszulką w Kuusamo tylko ten fakt potwierdzał, ale nie – on tylko stał i cieszył się jak głupi do sera, gdy mu ją zakładali.

Książę momentalnie zaczął zastanawiać się, w której klasie uczą dodawać liczby powyżej dziesięciu. Hmm.. pierwsza klasa Podstawówki. Tak, raczej tak. Ale Marinus oczywiście takiej  skomplikowanej sztuki nie opanował. Aż cud, że czytać i pisać potrafił. Chyba. W każdym bądź razie na pewno to też wykonywał błędnie – to więcej niż prawdopodobne.
I w końcu dochodząc do sedna sprawy – ten ktoś w ogóle w kadrze nie powinien znaleźć się nigdy.  Ale oczywiście każdy jak jeden mąż do niego maślane oczka robił, a jak jakiś dziennikarz się pytał, kto będzie w tym sezonie najlepszym Niemcem, to na Krausa właśnie pokazali. Tylko, że to nie on wygrał cały cykl letni, niemniej o księciu to przecież tylko ledwo co dwa słowa w telewizji raczą od wielkiego święta powiedzieć.

Pff… nędzni poddani. Śmierć na szubienicy to dla nich za mało. Zginą jak męczennicy najwięksi! Władca w myślach ujrzał moment, gdy wierzgają nogami i rękoma, a on tylko się z nich śmieje i rzuca na pożarcie swoim maleństwom kochanym.
- Na pewno na dziś nowych nart nie dostaniesz – głos zdechłej ropuchy wyrwał go z niezwykłego transu, a on nagle sobie uświadomił, że stoi jak ostatni debil i gapi się prosto na Krausa. Dla niego kara będzie najsurowsza, już on ją starannie przygotuje.

Przeniósł spojrzenie na czerwony łeb Schustera, który w tej debilnej czapce wyglądał jak Papa Smerf.  Oczywiście – jemu ten kolor pasował, w końcu na wszelakie uroczystości zawsze zakłada niemal purpurowe szaty, ale temu staruchowi? Nie powinni już raczej szukać mu garnituru na ostatnie pożegnanie?
- Ale ja nie mam zamiaru skakać póki nie zostanę przeproszony.

Freund, Wank i Freitag ryknęli niepohamowanym śmiechem. Martin bacznie na niego spoglądał, nawet jeden mięsień twarzy mu chyba nie drgnął, Kraus oraz Geiger (te dwa wielkie pupilki zdechłej ropuchy) już mieli skoczyć ku niemu by uchronić tego siwego koczkodana, a sam zainteresowany tylko westchnął głęboko.
Książę w myślach policzył wymienione osoby. Jednej mu brakowało.

Rozejrzał się dookoła, ale wiedźmy nie dojrzał nigdzie w pobliżu, co na początku nieco go zdziwiło, ale już po chwili ucieszyło, bo chociaż ona jedna nie słyszała tych obelg w jego kierunku, więc nie przekaże jego ukochanym dzieciaczkom tych strasznych wieści. Jeszcze by maleństwa umarły z żałości nad losem ich tatusia.

 

* * * *

Skoczkowie przestali skakać, więc Sammi odetchnęła głęboko, bo wiedziała, że na razie jej praca dobiegła końca i może liczyć na maleńką przerwę. Wyłączyła co trzeba, zabrała ze sobą swój ulubiony aparat i najlepszy obiektyw, a następnie ruszyła po ogromnych zaspach prosto przed siebie.
Zdjęcia z różnego rodzaju konkursów kolekcjonował jej dziadek. I tu nie chodziło już tylko o samą skocznię, ale również o widoki. Po prostu miał wielkiego hopla na tym punkcie, a ona – jako przykładna wnuczka – robiła wszystko, by zaspokoić jego ciekawość o wielkim świecie.

Nie wiedziała ile czasu już tak spędziła, fotografując głównie jedno miejsce. Minuty? Godziny? W każdym bądź razie powoli zaczął zapadać zmrok, a ona sama nie zamierzała stać się młodocianą ofiarą jakiegoś niedźwiedzia polarnego, dlatego postanowiła wracać.
- Zmarzłaś, Sammi?

Aż podskoczyła w miejscu, gdy usłyszała głos tuż za swoimi plecami, ale odetchnęła z ulgą, gdyż momentalnie rozpoznała, do kogo on należał.
Odwróciła się i – jak przypuszczała –  za swoją osobą ujrzała stojącego, uśmiechniętego od ucha do ucha Marinusa.

- Pomyślałem, że może zechciałabyś pójść ze mną na kawę czy coś. No wiesz. Trochę mrozek jednak trzyma.
Uniosła wysoko brew ze zdziwienia, ale nie powiedziała nic. Jedynie odwzajemniła uśmiech, podając rękę chłopakowi.

Bo świat przecież nie kończył się na Martinie.

 

* * * *

„Ona jest taka piękna. Idealna. Zbyt idealna.
Już jesteś blisko, kochanie… Czuję Twój dotyk, Twoje ciało . Potrzebuję Cię.”.

Odłożył pisak na biurko, a następnie kilkukrotnie przeczytał to, co napisał, by w końcu niechętnie zamknąć notatnik.
Wkrótce będzie jego.

Tylko jego.
 
 
__________________________
Przepraszam za ten rozdział.
 
 

niedziela, 24 listopada 2013

NOWOŚĆ

~*~
Ucieczka czasem jest wyjściem najlepszym.
Nie tym razem.
Uciekła, ale nie zapomniała.
Pamiętała, choć zapomnieć się starała (i tak bardzo chciała).
Zmieniła się.
Tak, ale to życie zmusiło ją do zmiany.
 
~*~
Postawa bierna.
Nie zareagował, a swój błąd zrozumiał po czasie.
Zabawne, śmieszne, naiwne.
Głupie. Dziecinne.
Bo przecież wtedy byli tylko dziećmi.
Nieświadomymi.
Też się zmienił, niemniej na lepsze.
Przynajmniej tak o nim teraz mówią.
 
~*~
Przypadek, który ponownie pokrzyżował ich drogi.
Nikt tego nie zaplanował.
To się po prostu stało.
Ale czy nie za późno?
 
__________________________
 
Powiedziałyście, żebym zaczęła coś świeżego. Wywnioskowałam, że oczywiście miałyście rację, dlatego zaczynam to coś. Prolog jeszcze dziś. Jeśli chodzi o brak nagłówka oraz takie tam techniczne rzeczy, to będę poprawiać za tydzień.
W roli głównej?
No przecież to oczywiste, że Wellinger, tylko, że... no. Nie jako księciulek, ale zrobię z niego porządnego chłopaka. Chyba.
Wbrew pozorom będzie to czysta komedia romantyczna! Ot co! Przynajmniej według pierwotnego mego założenia, ale kto czyta Wojtka, ten wie, jaka ja lubię być okrutna.
Jeśli chodzi o blogi dotychczasowe, to się nie bać, po prostu muszę odpocząć. Na wakacje z rozdziałami się wyrobię na pewno.
Taki tam żarcik.
No.
ZAPRASZAM:
 
 
 
 

sobota, 9 listopada 2013

Przepraszam i dziękuję.

Powiecie, że jestem psychopatką. Ja to wiem.
Ale na swoje usprawiedliwienie - że znowu tu piszę - mam tylko to, że wtedy, gdy wstawiałam pożegnanie, miałam bardzo ciężki okres. Szkoła, wszystko. Wybaczcie. To było głupie, ja to wiem, Wy to wiecie.
Dziękuję Wam. Po prostu. Za to, że uświadamiałyście mnie, że to co robię, jest dobre. Za to, że mimo wszystko uszanowałyście moją decyzję.
I mam nadzieję, że znów to zrobicie.
Dziękuję jeszcze pewnym osóbkom:
 Mojej przyjaciółce - Ani, która nawet na mnie nie nawrzeszczała, tylko powiedziała, że mam robić, co sobie chcę, bo to moje życie - nie jej. Ale zapowiedziała, że i tak wrócę, bo kocham to, co robię.
Nie myliła się. Jak zwykle zresztą.
I TheNeverland. Za to, co mi napisała na GG. Za tą krótką, ale bardzo treściwą rozmowę, za to uświadomienie, które sprawiło, że płakałam jak nigdy.
Bo tak było.
I myślicie pewnie teraz: do sedna, kobieto, do sedna.
Dobra.
Wracam. Do kontynuacji Księcia i Wojtusia.
I może to nie będzie pisanie na takim samym poziomie jak poprzednio, gdyż nadal nie jestem do tego przekonana tak na milion procent. Może rozdziały będą krótkie. I może fabuła nie będzie porywać.
Ale po prostu.
Tęskniłam.

Postaram się, by w przeciągu tego długiego weekendu gdzieś coś się pojawiło. Nie wiem czy tu, nie wiem czy na Wojtusiu, który cierpi coraz bardziej, ale...

"Napiszę. Bo muszę. Bo potrzebuję."

Taki tam cytat z dwudziestego trzeciego listu Wojtka do Leny.

Dobra. Dziękuję raz jeszcze, że pomimo tego wszystkiego jesteście.
Po prostu jesteście.
A to jest dla mnie najważniejsze.


piątek, 1 listopada 2013

koniec.

Przepraszam, że tak nagle.
To nie ma sensu.
Najmniejszego.
Kończę.
Ze wszystkim, co zaczęłam pisać.
Kiedykolwiek.

niedziela, 20 października 2013

Kobiet nie zrozumiesz, Mości Najwyższy. Nigdy. Rozdział dwunasty.


Nareszcie mieli skakać, co było jednoznaczne z tym, że w końcu znalazło się zajęcie godne Książęcego Majestatu. I już było tak pięknie, tak wspaniale, bo jego drużyna wygrała mecz, który miał być swojego rodzaju rozgrzewką, ale pod samą skocznią co się okazało?
Wiedźma wyparowała.

Oczywiście, każdy był świadom, że po tym drobnym nieporozumieniu, po prostu wyszła z hali, ale wszyscy (ze zdechłą ropuchą łącznie) myśleli, że zapragnęła się przewietrzyć, niemniej się pomylili.
A – jak powiedział Schuster – bez niej (tudzież fotografa) skakać nie będą, czego książę nie rozumiał, bo przecież żadne zawody to nie były. Trener pozostawał jednak nieugięty, także prosto spod Holmenkollbakken do hotelu wysłał kogo? No oczywiście, że nie tego jego wielkiego pupilka Freitaga.

Najwyższy przeklął pod nosem, pokonując kolejne metry korytarza, ponieważ gdyby nie ta dziewczyna, już dawno oddałby swój pierwszy skok na swej ulubionej skoczni. Ale nie – ona zawsze musiała pokrzyżować mu wszystkie plany.
Jego niezawodna intuicja wyczuwała ewidentne działanie mocy piekielnych, co spotęgowało się, gdy tylko stanął pod drzwiami.

Wziął jeden głęboki wdech i wydech. Następnie powtórzył cały proces od początku, by za chwilę, tuż po naciśnięciu klamki – przestać na moment oddychać.
Bo płaczącej wiedźmy nie widział nigdy.

Przez sekundę zaczął się rozglądać za jakimś pojemniczkiem na jej łzy, bo przecież według legend, które słyszał, takie coś z reguły służyło za wszelkiego rodzaju antidotum, niemniej się opamiętał, gdy tylko zauważył, że strugi na jej policzkach były koloru czarnego.
Ewidentnie zatrute.

Chyba nawet nie zauważyła, że wszedł, dlatego nie miał pojęcia, czy udawać że go tam w ogóle nie ma, czy uciekać gdzie pieprz rośnie, a konkretniej z powrotem pod skocznię, by nie rzuciła na niego jakiegoś uroku.
Ano tak, wrócić raczej nie powinien, bo zdechła ropucha go zamorduje. Rozszarpie jego królewskie, delikatne ciało na drobne strzępy, a następnie jeszcze obliże się po posiłku. Momentalnie zaczął się zastanawiać, czy żaby mają zęby.

Doszedł do wniosku, że raczej tak, bo inaczej nie widziałby tej protezy w pokoju hotelowym Schustera.
Dreszcze się nasiliły, dając mu znać, że musiał działać. Szybko.

-  Trener kazał, byś łaskawie poszła pod skocznię, gdyż przypomnę ci, że robisz za naszego fotografa ku mojej głębokiej rozpaczy, niemniej nie o mnie w tejże chwili jest mowa, tylko o tobie, więc radziłbym ci się zbierać, gdyż za chwilę, twą pracę może dostać inny obywatel tego niezwykłego świata, który  - jak chyba wiesz – nie jest ubogi w ludzi o twym zacnym fachu.
Amen. Nastała cisza, bo wiedźma przestała szlochać.

Ha! Jego lekcje retoryki nie poszły w las! Mało tego! Teraz dawały niezwykłe rezultaty!
Zakodował sobie w głowie, by w swej królewskiej księdze pochwalnej napisać co nieco na temat jego byłego nauczyciela.

Niech ma staruszek dobre referencje. A nóż widelec po coś mu będą potrzebne, prawda?
- Wypierdalaj stąd, Wellinger.

Przerywany ponownymi szlochami głos wiedźmy wybił go z transu. Westchnął zirytowany. Kto zrozumie te baby?

Na pewno nie on.
Z powątpiewaniem przypatrzył się jej twarzy, aż nagle go olśniło po raz już chyba setny tego dnia. Jeśli – w jakiś sposób – pozbyłby się tej czarnej, spływającej mazi, to nawet by się nie zatruł i mógłby wywlec ją na wewnątrz siłą.

Skierował się w stronę łazienki, by chwilę później wynieść stamtąd rolkę różowiutkiego (ponoć aksamitnie miękkiego) papieru toaletowego, bo przecież to nie jego wina, że nie miał pojęcia skąd wytrzasnąć chusteczki!
Wspaniałomyślnie rzucił zdobyczą prościutko w głowę dziewczyny.

- Masz się doprowadzić do ładu i idziemy.
Sammi wybuchnęła jeszcze większym szlochem, a on przecież chciał dobrze. No mniejsza, powinien próbować jeszcze raz.

- Nie będę za ciebie świecił oczkami przed Schusterem do jasnej cholery! Zachowujesz się jak mała, rozwydrzona dziewczynka, która raz dostała piłką w łeb i ryczy w niebogłosy!
Cóż… nieco się uniósł, no dosłownie to było do niego niepodobne, ale naprawdę mało kto potrafił  go tak wkurwić ja ta czarownica.

- Wstawaj.
- Nigdzie nie pójdę.

O! Robiła jakieś postępy, gdyż wypowiedziała jedno, w miarę logiczne zdanie, ale ono jednak nie zapowiadało łatwej drogi do przebycia.
Postanowił  jej zagrozić.

- Jeśli tego nie zrobisz, to zawlokę cię tam własnoręcznie, ale to ty będziesz wyglądać jak zombie, którym przecież jesteś, więc to w sumie niewielka różnica.
Dziewczyna nie poruszyła się nawet o milimetr, więc już zaczął się zbliżać, już prawie podszedł do łóżka, gdy ta poderwała się na równe nogi i bez słowa wyjaśnienia zniknęła za drzwiami łazienki, co w gruncie rzeczy mogło oznaczać dwie opcje.

Pierwsza: miała go już dość, wskutek czego zamknęła się w odosobnionym pomieszczeniu, by zostawił ją w świętym spokoju.
Druga: posłuchała jego argumentów (bardzo trafnych zresztą), a następnie poleciała poprawić swój wizerunek, by w rangach zombie przeskoczyć o jeden stopień do góry.

Miał nadzieję, że chodziło jednak o tą lepszą wersję, bo inaczej będzie musiał wyłamywać drzwi.
Na razie jednak postanowił zająć się swoimi słodziaczkami. Przynajmniej one słuchały tatusia.

 

* * * *

Nie chciała tego przyznać, ale musiała.
Wellinger znów miał rację.

Bo na Martinie świat się nie kończył, choć w pewnym momencie naprawdę miała takie wrażenie, ale wszystko toczyło się dalej. A jakby nie patrzeć – w Norwegii nie wypoczywała, tylko pracowała. Jako fotograf, który w tejże chwili powinien być na skoczni razem z całą ekipą.
Z tego powodu doprowadziła się do w miarę dobrego stanu, zmyła z siebie cały rozmazany makijaż, szybko zrobiła jakiś nowy, przebrała się w nieco wygodniejsze rzeczy, a teraz szła z wysoko podniesioną głową, nie zwracając najmniejszej uwagi na osobnika, kroczącego obok niej, któremu zresztą to chyba w ogóle nie przeszkadzało, gdyż zachowywał się podobnie.

Prychnęła pod nosem.
Męska duma.

Niemniej już za chwilę musiała się poważnie skupić, ponieważ w odległości jakiś pięćdziesięciu metrów od nich, nagle, zupełnie niespodziewanie, pojawił się Schuster. Z miną nieobiecującą niczego dobrego.
Czas na tłumaczenia, Sammi.

Szybko przełknęła ślinę, by zwilżyć suche gardło, poczym po prostu postanowiła, iż musi go wyprzedzić, ponieważ w przeciwnym wypadku, by nie miała żadnych szans na jakąkolwiek obronę.
- Przepraszam, trenerze. Sprawy osobiste zatrzymały mnie nieco dłużej w hotelu. To już się nie powtórzy.

Po tych słowach po prostu wyminęła mężczyznę, nie dając mu dojść do słowa, ale przecież o to chodziło, prawda?
Skierowała się w stronę podejrzanie roześmianych i radosnych skoczków, którzy wydzierali się jeden przez drugiego, a najbardziej wesoły Richard nawet coś tam sobie podśpiewywał.

Sęk w tym, że włosy stanęły jej dęba, gdy podeszła na tyle blisko, by usłyszeć tekst przyśpiewki.
- Sammi i Andi się całowali, Wankuś ich widział, ale tylko się oblizał! Ole!

Jedyne, czego w tej chwili była pewna, to tego, iż Freitag i Wank skończą martwi. Już ona tego dopilnuje, a sądząc po minie Wellingera, który do niej dołączył, on również miał podobny zamiar.
Bo chwilowa współpraca nie była chyba w takim wypadku zabroniona, prawda?

 

* * * *

Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, spoglądając na białą stronę w notatniku.
Stronę, na której chwilę później, drukowanymi, wielkimi literami zapisał jedno, jedyne zdanie:

 
I TAK BĘDZIESZ MOJA, SAMMI.
 
__________________________________

Miał być  na Wszystkich Świętych, ale mniemam, iż się nie pogniewacie, że dodaję dziś, prawda? :D
Po prostu przeżywam chwilowy brak weny na Wojtka, także zamiast tamtego, napisałam to. Ot, także pierwszego listopada, a może nawet wcześniej dostaniecie "Pana ćpuna". Trochę się kolejność zmieniła.
Hahaha XD I wyobrażam sobie Wasze miny, po przeczytaniu ostatniego fragmentu. Mamy malutki wątek kryminalny, a co! I tak miał zaistnieć XD
No i? Dobra, chyba już zakończę moją gadaninę.
Pozdrawiam, Słoneczka! :*

sobota, 12 października 2013

Bo widzisz, książę... Plotki to coś, co po prostu było, jest i będzie. Rozdział jedenasty.


- A jaką trener dziś przyodział bieliznę?
Nim się zorientował, zdechła ropucha zwolniła kroku, przystanęła i spojrzała na niego tak, jakby miała ochotę zamordować jego skromną osobę. A nic przecież takiego strasznego nie zrobił! Co miał poradzić na to, że był po prostu ciekawy?

Uśmiechnął się, więc, ukazując swoje śnieżnobiałe ząbki, czekając na to, co się stanie. Jak się okazało – słusznie, ponieważ za dosłownie kilka sekund usłyszał niezwykle zgryźliwy głos Schustera. Fakt, że żaden poddany nie miał prawa odzywać się do niego w taki sposób, wspaniałomyślnie pominął.
- Z twoją podobizną.

Wiedział, wiedział, no wiedział do cholerki! Jego królewskie szwalnie w końcu rozpoczęły produkcję odzieży z serii limitowanej! Co prawda nigdy się nie spodziewał, że trener będzie z niej korzystać, ale nagle jego humor, który utracił w okolicznościach wiadomych, jakąś godzinę temu, powrócił. I to ze zdwojoną siłą!
Nie zauważył jednak, że Wank, który stał obok niego, rozgrzewając się do gry w siatkówkę, popatrzył na niego dziwnie. Opamiętał się w ostatniej, chwili, ale oczywiście było już za późno.

- Ej… To ty jesteś w końcu homo czy hetero, bo ja się już pogubiłem….
Przez chwilę stał, jakby był betonowym słupem, zamocowanym w boisku, a ten debil najwyraźniej myślał, że on nie bardzo rozumie, dlatego inteligentnie zaczął wyjaśniać:

- No bo najpierw masz jakąś tam laskę, później – dość nieoczekiwanie - interesujesz się intymną bielizną trenera. Dziś rano z Sammi… -  książę niemal fizycznie poczuł te wszystkie ciekawskie spojrzenia całego sztabu, które przeszywały go na przewylot. Wrr… już on im pokaże.
- Coś jeszcze, Wank?- spytał milutkim głosikiem, nie dając po sobie poznać, że w środku przypomina kipiący lawą wulkan.

- Tak! – wrzasnął ciemnowłosy, a księciu opadły dosłownie ręce. Jeśli to „coś” miało go udupić, to zrobi to na pewno w sposób iście perfekcyjny – No i teraz znów się pytasz o bokserki, więc jak to z tobą jest? Bo mimo wszystko, ale martwię się o ciebie, młody… Wiesz, dopiero dorosłeś, hormony jeszcze buzują. Ja to rozumiem, ale pamiętaj, że możesz ze mną porozmawiać jakby coś…
Książę już widział ten łeb oskubany z pierza zamiast włosów, ugotowany z grzybami, a do tego podane białe wino. Mmm.. aż ślinka zaczęła mu napływać do ust na samą myśl o tym, ale wcześniej  Wank musi trafić na szubienicę. O tak! A resztę jego ciała rzuci swym słodziutkim pieskom na pożarcie. Oczywiście – on sam będzie oglądał ten proceder z okna swej sypialni. Przy okazji odetchnie świeżym powietrzem, bo jego lekarz przy ostatniej wizycie mu to zalecił. Pięknie. Połączy przyjemne  z pożytecznym.

Tymczasem musiał powrócić – niestety – do tych nędzników. Aż włosy mu dęba stanęły na dźwięk tego rechotu, który wydobywał się z ich gardeł.
Odwrócił się, by spojrzeć za siebie.

No tak, oczywiście. Śmiać się to jest komu, gorzej jest wtedy, gdy przychodzi co do czego i muszą wysłuchać jego królewskich rozkazów. Jasne, wtedy to zamkną dzioby i stoją jak te pingwiny i tylko go świdrują tymi oczyskami.
Mimo wszystko poczuł jak jego policzki zaczynają przybierać barwę podobną do tej, jaka zdobiła piłkę, którą trzymał w dłoni. A właśnie… To przecież całkiem niezły pomysł.

Gratulacje, książę.
Nie minęła sekunda, a on się po prostu zamachnął i trafił okrągłym przedmiotem prościutko w nos Wanka.

Wróć. Zrobiłby to wtedy, gdyby wspomniany wcześniej osobnik się nie uchylił przed ciosem, a piłka nie poszybowała „ nieco dalej”.  Ał… nie myślał, że miał aż dużą siłę w dłoni. Może należało pomyśleć o hmm… na przykład karierze oszczepnika?
No mniejsza o to. W każdym bądź razie nową – mógłby przysiąść, że przecież niezamierzoną! – ofiarą była Sammi.

Śmiech ucichł jak na zawołanie. Ha! Miał jeszcze nad tymi matołami jakąś władzę.
Niemniej oprzytomniał dopiero w momencie, gdy zobaczył krew na policzku dziewczyny.

- Jezu, przepraszam! Nie chciałem!
Naprawdę powiedział to szczerze, a nigdy nie przypuszczał, że to zrobi. Jednak ona nie zdawała sobie - jakimś cudem - z tego sprawy.  Tylko spojrzała na niego jakoś tak dziwnie i nim Karl – który już się szykował, by po raz kolejny okazać swoją „siłę”, w ogóle zdążył drgnąć – dopadła do niego i pierdolnęła prosto w twarz. Oj …  zabolało.

- Popamiętasz to do końca życia, skurwysynie – wycedziła przez zęby, a następnie odwróciła się na pięcie i odeszła.
Wank wyszczerzył swoje krzywe kły, by najwyraźniej ukazać coś w rodzaju uśmiechu. Na dodatek promiennego.

- Oni się kochają! To takie słodkieee!
Jednak książę nie zwrócił na niego większej uwagi, choć przecież powinien w tej chwili go pojmać, zakneblować i strącić do swych lochów, by oczekiwał tam na swą śmierć. Zamiast tego po prostu patrzył na oddalającą się sylwetkę.

Chwilę później, po całej sali, rozniosło się echo trzaśnięcia drzwiami.
W przeciwieństwie do Karla – Sammi siłę miała.

Oj tak…

 

* * * *

W pokoju przynajmniej było cicho i spokojnie.
Wiedziała, że Wank zaraz coś wymyśli, wiedziała. Powinna zniwelować wszystko wcześniej, ale jak miała to zrobić? Powiedzieć, żeby nikt nie słuchał tego, co powie im ten przygłup? Tak, to by nie było podejrzane. Wcale…

Westchnęła cicho, a następnie przejechała palcem po zranionym policzku, jednak nie został na nim nawet najmniejszy ślad krwi, gdyż rana nie była taka głęboka. Po prostu zdarty naskórek. Zdarza się.
I nagle po prostu zapragnęła porozmawiać z kimś, komu mogła się zawsze wyżalić. Oczywiście Sprytula tu nie miała, a i przez telefon by raczej z nim nie dała rady się skontaktować, jednak był jeszcze ktoś.

Martin.
Niewiele myśląc wybrała odpowiedni numer, ale jej chłopak nie odebrał od razu, jak to miał w zwyczaju.

Jeden sygnał, drugi, trzeci.
W końcu usłyszała jego nieco… niepewny głos.

- Hej, skarbie – powiedziała, układając się wygodniej na łóżku. Dopiero po chwili zorientowała się jednak, że ulokowała się na miejscu Wellingera, ale równie szybko stwierdziła, że chłopak miał niezwykle gustowne perfumy.
- Co chciałaś?

No tak, to już do własnego mężczyzny nie można było jej zadzwonić? Na dodatek ton jego głosu brzmiał tak, iż aż ją zmroziło.
- Po prostu porozmawiać – niepewnie zaczęła – Mam dziś koszmarny dzień i pomyślałam, że…

Przerwała w pół zdania, bo po prostu nie wiedziała, co miała powiedzieć. Martin wydawał się być taki jakiś inny. A ona była tyle kilometrów od niego i nie wiedziała, co się stało.
Zapanowała cisza, która zaczęła się niebezpiecznie przedłużać. I gdy już Sammi stwierdziła, że ta „rozmowa” dziś nie ma raczej najmniejszego sensu, chłopak po prostu  dostał słowotoku.

- Bo ja nie potrafię dłużej udawać. Już kilka miesięcy temu wiedziałem, że to, co było między nami się po prostu wypaliło, ale nie potrafiłem ci tego powiedzieć prosto w oczy, bo byłaś szczęśliwa, a ja nie chciałem cię krzywdzić. Chwilę później poznałem kogoś, kogo pokochałem naprawdę. Nie tak, jak ciebie, Sammi. I ja nie wiem, dlaczego właśnie teraz ci to mówię. Po prostu nie chcę cię oszukiwać. Tobie będzie bez mnie lepiej, ja nie będę się ukrywać. Każdy z nas zacznie żyć swoimi sprawami. Naprawdę. Zostańmy przyjaciółmi.
Przez chwilę po prostu zastygła w bezruchu, próbując uświadomić sobie to, co właśnie usłyszała, ale nie potrafiła tego zrobić. Po prostu ta – dość okrutna –  wiadomość nie mogła zakodować się w jej mózgu.

Miał kogoś. Oszukiwał ją przez tyle czasu.
Milczała.

- Sammi?
- Spierdalaj, chamie.

To były jedyne słowa, na jakie ją było stać w tejże chwili, bo po prostu zaschło jej w ustach i w bliżej nieokreślonych okolicznościach zapomniała jak posługiwać się językiem oraz wybuchowym temperamentem.
Przerwała połączenie i wyłączyła telefon, a następnie po prostu rzuciła nim o podłogę. Miała w dupie to, co się z nim stało.

Chwilę później po prostu wybuchnęła płaczem, a w pokoju – jak na złość oprócz tych potworów – nie było nikogo, kto mógłby ją choć w minimalnym stopniu pocieszyć.
Tak bardzo chciała mieć ze sobą Sprytula…

__________________________

Widzicie? Dotrzymuję słowa. Obiecałam rozdział na długi weekend i jest ^^
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, jak niska jest jego jakość, ale no... Trudno się mówi. Nie mam już siły na nic - łącznie z pisaniem, tak mi wszystko już mózg lansuje, a obecnie jakaś tam lektura, nawet w tej chwili zapomniałam tytułu. Matko, matko... nie wiem już nic. Źle ze mną, a ten rozdział to w stu procentach odwzorowuje.
I jeszcze kartkówka ze stosunków międzynarodowych. Nie. Nie nauczę się. I historia. I francuski. I coś tam jeszcze, ale nie pamiętam co.
Dobra, koniec użalania się nad sobą.

Co do kolejnego rozdziału, to pojęcia nie mam, kiedy nowość.

Pozdrawiam, słoneczka!

piątek, 27 września 2013

Każdemu zdarzają się upadki, Książę. Rozdział dziesiąty.


Miał spać na podłodze.
Książę. Na podłodze. Przecież te dwa pojęcia absolutnie nie trzymały się kupy. Sęk w tym, że ta prostaczka – jakimś cudem – nie zdawała sobie z tego sprawy.

Ale już on ją uświadomi. Poczekaj, nędzarko – zobaczysz, co oznacza zadzieranie z królewskim majestatem.
- Nie będę się poniżał Poza tym mój kręgosłup tego nie wytrzyma psychicznie. – odrzekł z pełną powagą, nie dając po sobie poznać, że jest oburzony jej zachowaniem, ale przecież dziewczyna kupiła jedzonko dla jego dzieci, więc był gotów jej przebaczyć.

Sam  - w myślach – pogratulował sobie wspaniałomyślności.

Tak. Tylko do niej chyba trzeba było zwracać się po chińsku, albo jeszcze lepiej – w języku czarownic latających na miotłach, bo zdawała się go zupełnie nie rozumieć.
- Akurat spanie na podłodze robi bardzo dobrze na kręgosłup, więc wielkiej krzywdy ci nie wyrządzę. A jak nie chcesz takiego rozwiązania, to proszę bardzo – możesz wleźć do swoich potworów, nie ma sprawy. Ze mną dzielić łóżka nie będziesz, Wellinger.

Popatrzył na nią spod byka. W myślach intensywnie analizował, a następnie odrzucał wszelakie pomysły, które przychodziły mu do głowy, nie podrzucając kompletnie żadnego wyjścia z tej sytuacji.
I nagle… Nagle po prostu go oświeciło. Ha! Zawsze wiedział, że miał dar łączenia się ze światem zmarłych geniuszy, ale nigdy nie myślał, iż może być on aż tak intensywny. Uśmiechnął się sam do siebie, bo to, na co wpadł było absolutnie fantastycznie i niepowtarzalne, a wiedźmie przynajmniej zatka dziób, bo – najzwyczajniej w świecie -  zabraknie jej argumentów. 

Dziewczyna popatrzyła na niego dziwnie, a on momentalnie oprzytomniał. Ach racja! Nad głową pewnie pali mu się właśnie żarówka!
- Sama śpij na podłodze – wypalił na jednym oddechu, by przypadkiem się nie rozmyślić – Przecież nie chcesz ze mną dzielić łóżka, prawda? Każdy będzie zadowolony.

Uśmiechnięty od ucha do ucha książę położył się z powrotem na poduszce, aby przymknąć zmęczone oczęta, ale oczywiście ta dziewczyna nie mogła mu dać spokoju. Uprzykrzanie jego życia było chyba jakimś jej hobby.
- Żartujesz sobie chyba.

Westchnął sfrustrowany. Czy naprawdę musiał tłumaczyć jej wszystkie „za” jego spania na tym wielkim, wygodnym łóżku?
- Ależ nie.

- Ja nie będę się kłaść na podłodze.
- Ani ja.

Po tej jakże inteligentnej wymianie zdań (znaczy się inteligentna to ona była tylko z jego strony), zapadła cisza przerywana tylko jakimiś niewyraźnymi głosami dochodzącymi z korytarza. Książę w myślach zaczął odśpiewywać hymn zwycięstwa, bo przecież nie wylądował  „piętro niżej”, co się liczyło najbardziej. A że wiedźma nie rusza się z miejsca? Pff… przeżyje i to, gdyż w tej chwili chciał tylko spać – nic więcej.
- Podaj choć jeden dobry powód, dla którego mam cię nie zrzucić  za kilka sekund na dół – mruknęła.

Wiedział! Wiedział! Ona się nigdy od niego nie odczepi. Choć z drugiej strony… niedawno zwolnił służącą.
Brawo, książę! To jest myśl!

Jednak nie powiedział na głos swych zacnych planów. Kiedyś to zrobi na pewno, ale nie teraz. Zamiast tego w poduszkę wymruczał:
- Bo muszę mieć miękko pod tyłeczkiem.

Amen. Znów zapanowała cisza. Z tą różnicą, że grobowa. Dopiero po jakimś czasie usłyszał głośne prychnięcie dziewczyny.
- Jesteś bezczelny. Zawsze to twoje terrarium mogę wywalić przez okno.

- A ty nosisz miano kłamczuchy, bo oboje doskonale wiemy, że się do niego nawet nie zbliżysz.
Kolejne prychnięcie.

- Założysz się?
I jeszcze jedno, tym razem z jego strony.

- Nie.
Prawda była taka, że książę przestraszył się tej groźby. I to poważnie, jednakże nie mógł tego ukazać, ponieważ wtedy ona wykorzystałby to przeciwko niemu. Ewidentnie.

Musiał, więc zachowywać pozory.
Jednak ona nic już więcej nie powiedziała, tylko położyła się na swoim miejscu. Ale najważniejszy był fakt, że wygrał! Pokonał tą zołzę całą swą niezłomną siłą perswazji. Uśmiechnął się delikatnie, wtulając się ponownie w poduszkę, a upragniony sen w końcu nadszedł.

 

* * * *

Pocałowała pająka. Nie miała pojęcia, którego, bo oba były – przynajmniej dla niej – identyczne, ale to zrobiła. A on ugryzł ją boleśnie w wargę.
Już miała go po prostu wyrzucić z ręki, gdy… Sama nie wiedziała do końca, co się stało. Miała wrażenie, że była świadkiem podobnego procesu do wyjścia Pokemona z tego jego mieszkanka, którym była czerwono-biała piłka. Tylko bynajmniej nie stał przed nią Pikachu, ale Wellinger.

Uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Widzę, że polubiłaś moje dzieciaczki – odezwał się słodziutkim głosikiem sześciolatka, jednak ona nie odpowiedziała najpierw ani słowem, a później poczuła niewyobrażalne pieczenie w miejscu, gdzie dziabnął ją jego „pupilek”.

- Nigdy do tego nie dojdzie – powiedziała poważnie, a następnie przejechała palcem po bolącej wardze – Patrz, co ten potwór mi zrobił.
Chłopak spojrzał na nią uważnie, a następnie przeniósł wzrok na jej usta.

- Przepraszam – mruknął szybko, a ona otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, bo takiego czegoś od niego nigdy nie podziewała się usłyszeć. Jakby to powiedziała jej babcia: „trzeba to w kominie sadzami zapisać” – Ale zrobię tak, żeby nie bolało.
Wstrzymała oddech, gdy chłopak pochylił się w jej stronę. Już była świadoma jego oddechu na swojej twarzy, mało tego! Niemal czuła smak i miękkość jego warg, ale coś oczywiście musiało im przeszkodzić.

Jej komórka, która z przyczyn bliżej nieokreślonych wydawała właśnie dźwięki bardzo podobne do piosenki „Days are numbered” zespołu Black Veil Brides. Wyciągnęła ją z kieszeni spodni, a następnie zerknęła na wyświetlacz, na którym jak byk widniał napis: „6:30 – POBUDKA”.
Spojrzała przepraszająco na nadal stojącego obok niej chłopaka.

- Muszę już lecieć.

 

Gwałtownie otworzyła oczy, a w myślach zbeształa się za ten głupi sen, jednak nie trwało to długo, gdyż oprócz jej ukochanych Bridesów w pokoju było słychać budzik Wellingera.

 

„O Radości, iskro bogów,

kwiecie elizejskich pól,

święta, na twym świętym progu

 staje nasz natchniony chór.”

 

Miała nadzieję, iż ta pokraka wyłączy to coś, jednak on nie ruszał się z miejsca, tylko smacznie chrapał. Sammi podniosła się do pozycji siedzącej, by zidentyfikować tą „melodię”, ustawioną przez skoczka, ale najwyraźniej była ślepa.
- Wellinger, debilu! Wyłączaj to cholerstwo!

O, zareagował! Przeciągnął się wygodnie, a następnie pochylił nad nią, by dosięgnąć telefonu, który znajdował się na szafce tuż obok niej. Zajebiście, powinna wybrać się do okulisty, bo na swoje usprawiedliwienie miała tylko to, iż po pierwsze komórka leżała odwrócona wyświetlaczem do dołu, po drugie siedziała w ochraniaczu, a po trzecie było cholernie ciemno.
Odsunęła się na sam skrawek łóżka, by przypadkiem nie dotknąć Wellingera, ale on jeszcze bardziej się pochylił. Hmm… miejsce jej się kończyło.

Wciągnęła powietrze do płuc, by być jak najmniejsza, choć przecież i tak była wyjątkowo drobnej budowy, jednak ten mamut wraz nie mógł dosięgnąć swojego dobytku.
Ich ciała już niemal się stykały, a ona nie miała gdzie się posunąć…

Niemniej chłopak już prawie przysunął komórkę na bezpieczną odległość, już ją niemal miał, już, już… gdy…
Po prostu spadła na ziemię, a Wellinger zachwiał się, wpadając prosto na Sammi, która myślała tylko o tym, jak uratować się przed bolesnym upadkiem na podłogę. Sęk w tym, że pomysł miała zaledwie jeden, który polegał na złapaniu się … swojego „współlokatora”. Aha. Szkoda tylko, że główny zainteresowany, był równie zaskoczony jak ona, bo już po chwili oboje znajdowali się na „parterze”.

- Ałł, kurwa.
- Nie kurwa, tylko złaź ze mnie Wellinger.

- Chyba ty ze mnie.
Sammi próbowała wyciągnąć chociażby rękę spod tego  - ważącego na pewno więcej niż tonę  - ciała, ale nie było jej to dane.

- Wstawaj – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Aż gotowała się ze złości, a na dodatek wszystko ją bolało. Musiała natychmiast sprawdzić, czy jest w jednym kawałku, bo wydawało jej się, że cały jej brzuch rozgnieciony jest na marmoladę. Malinową.

- Jak mam wstać, skoro złamałaś mi kość ogonową?

- Tak? A to ciekawe, ponieważ wylądowałeś na mnie. Dupą do góry.
Mimo wszystko, prawie się roześmiała, ale powstrzymała się, widząc minę tego debila, która nie oznaczała niczego dobrego. Już miała coś powiedzieć, ale nagle drzwi do ich pokoju się otworzyły i ktoś wpadł do środka. Sammi zamarła.

To mógł być każdy. A oni leżeli na podłodze (Wellinger bez koszulki!) w dość… dwuznacznej sytuacji.
- Pobuuuudka!- w pokoju dało się słyszeć głośne wołanie Wanka – Za piętnaście minut śniadankoooo!

Nie odzywali się ani słowem, gdyż mieli nadzieję, iż kolega z drużyny po prostu sobie pójdzie, ale najwidoczniej coś ich zdradziło.
Aha. Zapewnie na wpół ściągnięta kołdra, o którą zaczepili.

Nie minęło pięć sekund, a ujrzeli nad sobą ciemny łeb oraz gębę, którą momentalnie pokryły szkarłatne rumieńce.
- To ja może ten tego, nooo…. – na pierwszy rzut oka widać było jak bardzo jest zawstydzony – Nie będę wam przeszkadzał.

Chwilę później już go nie było.
Sammi poczuła jak wszystko niemal przewraca jej się w żołądku na myśl, do jakich wniosków doszedł Wank. No ale nic nie mogła na to poradzić. Chyba.

Zamiast tego ponownie spiorunowała Wellingera spojrzeniem i warknęła:

- Złaź.
 
___________________________________
Też Was kocham, słoneczka moje <3
A tak na poważnie to choroba mi służy. Przedwczoraj Wojtuś, dziś Książę. Jeszcze tylko Syn Marnotrawny i mamy komplecik. ^^
I ten rozdział nie oznacza, że odwieszam bloga. Nie. Po prostu powstał okazjonalnie, bo mi się nudzi. Wczoraj polazłam do szkoły, ale wróciłam w stanie gorszym niż byłam, a dziś mi nie pozwolono się spod kołderki ruszać. Ehh.. zero sprawiedliwości na tym świecie. Zero. 
 

piątek, 6 września 2013

Uwaga!

Wiem, wiem.
Pisałam, że rozdziały będą co dwa tygodnie. Wiem. Przepraszam. Ale nie przewidziałam, że już po pierwszym tygodniu będę zarywać nocki, by wyrobić. Mam też inne obowiązki, na co składają się głównie rzeczy artystyczne, więc kompletnie nie mam kiedy siąść i chociażby otworzyć tego opowiadania.
Zdaję sobie sprawę z tego, że to żadne wyjaśnienie, ale nic na to nie mogę poradzić. Kompletnie. Zresztą wywnioskowałam, iż to nie ma sensu.


Także:
ZAWIESZAM BLOGA (na czas nieokreślony).
 
 
Ogłoszenie to tyczy się również Dawida.
 
Nie robię tego samego z Wojtkiem. Postaram się jakimś cudem raz na jakiś miesiąc coś tam naskrobać. Ale tego również nie ręczę.
 
Mogę jedynie obiecać, że wszystkie nowości na blogach, które obserwuję, czytam na bieżąco na telefonie, gdy wracam do domu, albo jadę do szkoły. Jednak wybaczcie, jeśli nie będzie tam prawdopodobnie komentarzy ode mnie. I tak kocham Wasze historie i każdy z Was o tym wie.
 
Pozdrawiam, słoneczka!

środa, 28 sierpnia 2013

Czym oni Księcia karmią?! Przecież to jest niedopuszczalne! Rozdział dziewiąty.


Tak – książę posprzątał i tak – Sammi nawet otworzyła drzwi, by mógł sobie swobodnie wyjść, ale on nie miał takiego zamiaru. Przynajmniej na razie. Zamiast tego walnął się na łóżko, chcąc odpocząć, ale oczywiście nie było mu to dane.
Bo jego poddani całe życie coś od niego chcą.

Westchnął sfrustrowany pod nosem, słysząc ciche pukanie, ale nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę z kimkolwiek, więc przykrył głowę poduszką, jednakże natrętny gość nie chciał sobie pójść, wręcz przeciwnie – dobijał się jeszcze bardziej.
Aż w końcu drzwi otworzyły się same. Dobrze, że w progu pokoju pojawił się nie kto inny jak Schmitt, bo – w przeciwnym wypadku – każda następna osoba zostałaby wtrącona do królewskiego lochu, a następnie ścięta na jego jakże uroczej szubienicy.

- Gdzie Sammi?
Książę prychnął lekceważąco, naciągając poduszkę na głowę tak mocno, by nie słyszeć żadnych dźwięków dochodzących z zewnątrz. O tak! Było mu niezwykle wygodnie, a poddani mogliby chyba zrozumieć, że władca potrzebował chwili relaksu, prawda? A jego doradca w szczególności. Ehh.. naprawdę powinien poważniej pomyśleć o zmianie służby, ale to wtedy, gdy już porządnie odpocznie.

Jeśli zaś chodziło o wiedźmę, to tak szczerze powiedziawszy (a raczej pomyślawszy), to on nie miał pojęcia, gdzie polazła. Jakoś specjalnie go to nie interesowało. Przypilnowała, by posprzątał,  zrobiła miliony zdjęć, aby upamiętnić tą jego porażkę, a następnie zostawiła go w stanie kompletnego zdruzgotania. Samego, samiuteńkiego.
A nie… przecież były jeszcze jego kochane dzieciaczki…

- Andi, pytam się, gdzie jest Sammi – w głosie bruneta słychać było wielkie zniecierpliwienie, więc książę łaskawie podniósł się ze swego królewskiego łoża, a następnie zlustrował faceta spojrzeniem od stóp do głów i wzruszył ramionami.
- Sprawdzasz, czy przypadkiem jej nie zjadłem? Odpowiedź brzmi: smaczna była.

No cóż – mina mężczyzny była bezcenna, ale zasłużył sobie na takie coś. Dlaczego? No przecież zakłócił książęcy wypoczynek! Jednakże najwidoczniej szybko otrząsnął się z szoku, bo już po chwili podszedł do niego i po prostu siadł obok. Tak jakby nigdy nic.
- Kazali mi wszystkich zaprosić na obiad, ale nie zrobię tego, nie wiedząc, gdzie ona poszła, więc?

Książę westchnął pod nosem, przeczesując dłonią jasnobrązowe włosy, a następnie zdecydował się na jedną, krótką, ale jakże wyczerpującą jego królewski organizm odpowiedź:
- Cholera wie.

Jednakże brunet nadal uparcie siedział na jego łóżku. Na rozmowy mu się zebrało do kurwy nędzy?
- Co się stało, Andi?

To pytanie przelało czarę goryczy. Momentalnie przypomniało mu się to całe upokorzenie na oczach jego własnych dzieci. A przecież dla nich powinien być wzorem do naśladowania, autorytetem…
Poczuł jak coś podejrzanego zaczyna go piec w oczy, ale zamrugał szybko powiekami i łamiącym się głosem wydukał:

- Ona kazała mi zamiatać – niemal załkał, a Schmitt popatrzył na niego w kompletnym osłupieniu, a chwilę później wybuchnął histerycznym śmiechem.
Książę zgromił go spojrzeniem.

- Jak już się wypłaczesz, to zejdź na stołówkę – po tych słowach poklepał go po ramieniu, co widocznie miało być gestem pocieszenia, a następnie po prostu wyszedł.
Pfff… nędzny poddany!

 

 

Niemniej głód ponownie dał o sobie znać poprzez głośne i wymowne burczenie w brzuchu, więc książę postanowił łaskawie odwiedzić pomieszczenie, w którym prawdopodobnie królewscy kucharze zaoferują mu jakiś posiłek.
Oczywiście nie zdziwił go fakt, iż calutka kadra (z wiedźmą łącznie) siedzi sobie przy prostokątnych stolikach i ze smakiem zajada jakieś mięso z ryżem i surówką.

Odwrócił wzrok od czarnych loków dziewczyny, która śmiała się z czegoś razem z Karlem (obiektywnie rzecz ujmując to pewnie z niego), a później natrafił na Martina, który przywoływał go gestem dłoni do siebie, a konkretniej na miejsce, które dla niego zajął. Doskonale wiedział, że książę nie lubi siedzieć pomiędzy dwiema osobami, także jego krzesełko sąsiadowało jedynie ze Schmittem i oknem.
Kolejny głośny odzew ze strony jego żołądka wyrwał go z dziwnego rodzaju zamyślenia, a  - już po chwili – pewnie podszedł do stolika, usiadł, a następnie z powątpiewaniem popatrzył na zawartość swojego talerza.

- Niskokaloryczne, dla skoczków idealne – powiedział Martin, siedzący obok niego, odpiłowując nożem kawałek mięsa – A do tego bardzo smaczne.
No cóż – może książę był naprawdę głodny i wyczerpany, a na dodatek zły i sponiewierany, ale nie uśmiechało mu się jedzenie tego czegoś. Gdy już otwierał swe usta, by spytać, z czego ten kotlet jest wykonany, przerwał u siedzący naprzeciwko niego Freund.

Freud, który miał założone nauszniki w kształcie rogów renifera.
Serce księcia podskoczyło niemal do gardła, gdyż zobaczył w minie Severina coś, czego nie widział nikt inny, coś, co było przeznaczone specjalnie dla niego, a konkretniej… dziwny błysk w oku, który przypominał prędzej żądzę mordu, aniżeli jakieś ludzie uczucia, więc książę mimo wszystko skulił się na swoim miejscu, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki.

Sęk w tym, że żadnej nie było.
- Kocham reinsdyrstek  - wymamrotał z uwielbieniem Freund w jego stronę. Jeśli zaś chodzi o księcia, to zaczęło mu się niemal zbierać na wymioty, bo momentalnie zrozumiał, z czego zostały wykonane te kotlety, co go w sumie nie dziwiło, bo to była przecież jedna z ulubionych potraw Norwegów. No ale po Severinie  - mimo wszystko - nie spodziewał się takiego aktu kanibalizmu.

- Jesz właśnie swoich braci – powiedział – Zemszczą się na tobie, zobaczysz.
Jednakże skoczek siedzący naprzeciwko niego jedynie się roześmiał, a był to śmiech płatnego zabójcy. Tak, mości książę był niemal pewny, że jeśli nie zginie z rąk Sammi (bo jeśli chciałaby to zrobić, to zamordowałaby go w nocy, prawda?), to łapę położy na nim Freund.

Oczyma wyobraźni zobaczył mężczyznę z wielkim toporem w ręku, a przynajmniej siekierą. Następnie jego książęca głowa zostałaby oddzielona od reszty ciała, a on tylko by się tylko śmiał, albo i gwizdał przy tym.
Ręka zaczęła mu delikatnie drżeć, dlatego schował ją tak, by nikt tego nie zobaczył, a następnie drugą ujął widelec.

Zjadł tylko ryż i surówkę, bo – pomimo zapewnień Schmitta – jakoś na kotleta z renifera skusić się nie potrafił.

 

* * * *

Sammi uśmiechnęła się, gdy tylko przekroczyła próg pokoju, bo jakże tu się nie cieszyć, jeśli widzi się idealny porządek?
No – prawie idealny, bo zakłócał go Wellinger, który stał sobie obok terrarium z tymi potworami i spoglądał na nie z uwielbieniem.

- No maluszki, popatrzcie na tatusia… Tatuś was kocha.
Prychnęła pod nosem, a następie przeszła do swojej torby, która nadal nie była do końca rozpakowana i wyjęła z niej kilka książek oraz laptopa, w końcu wszelakie prace domowe musiała przesyłać nauczycielom przez Internet. No cóż –mówiło się trudno, przynajmniej nie będzie miała żadnych zaległości.

- Cip, cip, cip, kochane moje skarbeczki! Cip, cip, cip.
Od samego głosu Wellingera momentalnie rozbolała ją głowa. Dlaczego los pokarał ją mieszkaniem z tym debilem? To, że był głupi Sammi wiedziała o dawna, ale to, iż był aż tak tępy i ułomny? No cóż – to nowość, bo myślała, że chociaż chwilami jest zdolny do jakiegokolwiek myślenia, dlatego sama postanowiła go oświecić.

- Tak się woła na kury, matole – mruknęła znad książki od jej ukochanej fizyki.
Nie widziała, czy odwrócił się w jej stronę czy nie, ale uśmiechnęła się sama do siebie, bo chłopak przynajmniej zamknął ryja. No ale to co dobre - szybko się kończy, prawda?

- A jak, według ciebie, mam zwracać uwagę moich skarbeczków?
Sammi westchnęła, wznosząc oczy do góry. On jest kompletnym jełopem, któremu nikt już nigdy nie będzie w stanie pomóc.

- A jak robią pająki? – spytała, a następnie wykonała teatralną pauzę, dając mu czas na myślenie (choć przecież on tego nie potrafił, ale jednak) – No właśnie, Wellinger. Może po prostu się zamknij, a one zrozumieją więcej niż z tego twojego „cip cip” .
Ponownie zagłębiła się w książce, a następnie zaczęła czytać o efekcie fotoelektrycznym, niemniej ten debil ponownie zabrał głos.

- Maleństwa moje, dlaczego jesteście takie smutne?
Tego dla Sammi było stosunkowo za wiele, więc poderwała się z łóżka, zrzucając z kolan podręcznik, jednak jakim cudem nie zwróciła na to uwagi, bo - w tej chwili - jej wściekłość wzięła ją w swoje panowanie. Mierzyła chłopaka nienawistnym spojrzeniem od góry do dołu.

- Może po prostu je nakarm i zamknij w końcu ryj!
No cóż. Chyba go zaskoczyła, ale jakoś nie miała żadnych wyrzutów sumienia. Mało tego! Wellinger popatrzył na nią jakoś tak dziwnie, a następnie bez słowa wyjaśnienia minął ją i po prostu wyszedł z pokoju.

Jej serce odtańczyło taniec triumfu.
Papa, gamoniu!

 

 

Jednakże długo się nie cieszyła. Mało tego! Po dziesięciu minutach drzwi otworzyły się z powrotem. Zlustrowała debila od stóp do głów, a jej podświadomość zarejestrowała fakt, iż przywlókł coś, co było zawinięte w białą serwetkę z kuchni.
On zaś – całkowicie ją ignorując – podszedł do tych potworów, a następnie wyciągnął pół kotleta, które podawane były na obiad.

Nie wytrzymała i po prostu parsknęła śmiechem.
- Co ciebie tak znów śmieszy, co? Sama kazałaś mi je nakarmić! – Wellinger nie krył oburzenia, a ona starała się ze wszystkich sił jakoś się uspokoić, ale marnie jej to wychodziło, niemniej po chwili jakoś udało się to zrobić, więc wyjąkała:

-Wiesz… ja naprawdę rozumiem, że możesz być pewnych spraw nieświadomy, na przykład tego, że bociany tak naprawdę nie przynoszą dzieci, a Święty Mikołaj nie istnieje, ale czuję się w obowiązku powiadomić cię, że twoje maleństwa renifera nie zjedzą.

Stała dumna, czekając na jakąkolwiek jego reakcję, oczekując nawet najgorszego, ale tego, co się stało, nie przewidziała, gdyż Wellinger po prostu… siadł na ziemi, a jego mina nie okazywała niczego poza ogólnym załamaniem.

Mimo wszystko zrobiło jej się szkoda tego debila, więc niepewnym głosem ponownie zaczęła:

- Po prostu idź do tego sklepu, gdzie je zakupiłeś, a na pewno coś dostaniesz. Nie mam najmniejszej ochoty żyć pod jednym dachem z głodnymi potworami.
Rozpacz na twarzy chłopaka była jeszcze większa.

- Ale mnie tam uznają za kompletnego kretyna, że nie pomyślałem o tym wcześniej.
Sammi przygryzła wargę, by ponownie nie wybuchnąć śmiechem i mimowolnie mruknęła.

- Może mieliby rację, co?
Jednak nie została spiorunowana spojrzeniem, nie – nic z tych rzeczy. Chłopak nadal siedział  i gapił się w podłogę, dlatego ona po prostu nie wytrzymała, a po chwili – niewiele myśląc - powiedziała:

- Dobra, ja pójdę.

 

* * * *

Mości książę nie wiedział, co przyszło do głowy wiedźmie, że wspaniałomyślnie ofiarowała się wybrać po jedzenie dla jego kochanych dzieciaczków, niemniej teraz spały sobie najedzone i zadowolone, a on po prostu na nie patrzył, bo jeszcze nie nacieszył swych królewskich oczu ich widokiem.
Sammi siedziała po turecku na łóżku, pochylając się nad książką. Tak w sumie, to on też powinien zacząć się uczyć do tej poprawy. Tak, ale to jutro – po treningu. Dziś miał już dość ekstremalnych przeżyć.

Zerknął na zegarek, który wskazywał godzinę osiemnastą, niemniej on był już poważnie zmęczony, a skoro kąpieli użyczył jakieś czterdzieści minut temu (ha, ha! Znów nie zostawił wiedźmie ciepłej wody), to z powodzeniem mógłby usnąć już teraz. Nawet bez kolacji, która powinna być za niedługo.
Tak, sen to najlepsze rozwiązanie.
Także zdjął buty, a następnie po prostu walnął się na posłanie.

Wiedźma popatrzyła na niego dziwnie, ale on nie miał zamiaru rozmyślać nad jej logiką, której nie pojmie przecież nigdy, więc już przymykał oczęta, już zaczął się relaksować, gdy z tego, jakże przecież pięknego, stanu wyrwał go głos Sammi:
- Mówiłam już, że nie będę dzielić z tobą łóżka, Wellinger. Śpisz na podłodze.

Chwila, to musiał być sen. Na pewno. Gwałtownie otworzył oczy, ale wiedźma tylko patrzyła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a następnie wypowiedziała te dwa słowa, które rozbudziły go na dobre:

- Zjeżdżaj stąd.
Że kurwa niby co?

_____________

Sto lat, sto lat, niech Andi skacze nam!
Sto lat, sto lat, niech Andi skacze nam!
Jeszcze raz, jeszcze raz, niech Andi skacze naaaam!
Nieeech skaczee naaaaaaaam!


Także no, w ten wyjątkowy dzień, jakim są urodziny Weliego, wstawiam ten rozdzialik, ale coś książę wyjątkowo markotny mi się wydaje, choć biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio u Wojtka czytelniczki mi się rozkleiły, to i tak tu jest wesoło :)

A co do tego renifera... no powstrzymać się nie mogłam :D

Miało tu jeszcze pojawić się zdjęcie imienniczki naszego księciulka, ale przez słaby Internet fotka nie chce się dodać, także dostaniecie ją na początku miesiąca.

I jeszcze jeden komunikat:
Od września rozdziały pojawiać się będą co dwa tygodnie na zasadzie: Jeden tydzień (piątek, sobota lub niedziela) - rozdzialik u księciunia, tydzień drugi (piątek, sobota lub niedziela) - rozdzialik u Wojtka.
Oczywiście mogą być wyjątki od tej reguły, ale to zależy indywidualnie od tygodnia i przede wszystkim od planu lekcji.

Pozdrawiam, słoneczka! :*