niedziela, 14 września 2014

Zamknij oczy, przemyśl wszystko i powiedz, iż bardzo żałujesz oraz przepraszasz. Rozdział dwudziesty.


Od zawsze nienawidził szpitali, co w sumie nikogo dziwić wcale nie powinno. Ostatni raz próg jakiegokolwiek przekroczył w wieku lat szesnastu i pół, gdy znalazł się na ratunkowym oddziale ortopedycznym ze złamaną kością strzałkową. Pamiętał tego strasznego doktora, który go przyjął. Był siwy, gruby i cały owłosiony. Dlatego też wtedy zażądał, by przewieziono go specjalną karocą do królewskiego uzdrowiciela.
Niemniej ogółem rzecz ujmując, teraz nie było takiej możliwości, bo królestwo powoli zamieniało się w ruiny. Ewidentnie nie można było go poznać, o odbudowie nikt już nawet nie myślał. I być może rozpaczałby, ponieważ przecież to, co od zawsze piastował oraz uważał za swoją ojczyznę, rozpadło się, niemniej  - najzwyczajniej w świecie – nie miał do tego głowy. Niech kto inny martwi się zniszczeniami.

Bezwładnie opadł na niewielkie, plastikowe krzesełko barwy błękitnej. Obok, na identycznym zasiadł Schuster. Andreas w sumie nie wiedział, co tak właściwie się wydarzyło. Jasne, nie to, że zapomniał czy coś, ale po prostu nie wiedział, ponieważ wszystko wydawało mu się do głębi irracjonalne. W myślach układał poszczególne puzzle chronologicznie, jednak gdy tylko zatrzymał się przy wydarzeniu pierwszym, załamał się jeszcze bardziej, bo właśnie ono ewidentnie wskazywało na to, iż to on jest winny, gdyż podłożył tą cholerną trutkę na szczury. I być może ta zatruta mysz wcale nie musiała znaleźć się w posiadaniu Sprytula, ale jednak tak się stało, co pociągnęło za sobą wszystko pozostałe.
Kiedyś czytał cykl książek pod tytułem „Seria niefortunnych zdarzeń”. Dlaczego miał nieodparte wrażenie, iż stał się bohaterem jednej z nich? Może tak właśnie było?

Ukrył zmęczoną twarz w dłoniach.
- Andi… - cichy i niezwykle niepewny głos trenera nie pozwolił zaszyć mu się w swojej spokojnej, grubej skorupie – To nie była twoja wina.

Był przekonany, iż Werner dokładnie wertuje jego myśli, a po chwili jego własnym, ale tak cholernie oddzielnym i  - zdawałoby się, że obcym! – ciałem wstrząsnął dreszcz doprawdy  ogromny i przerażający. Bał się. Może nie tyle Schustera, co konsekwencji swojej głupoty.

A jeśli ona umrze? Jeśli opuści ten przeklęty blok operacyjny przykryta białym, niemalże sterylnym prześcieradłem?
- Pan się myli.

Nie powiedział nic więcej. Ba! Mało tego! Nie był nawet do końca przekonany, czy aby na pewno cokolwiek wypłynęło z jego zdrętwiałych ust, sam przecież niczego nie usłyszał, więc prawdopodobnie szeptał tylko i wyłącznie w swoich myślach.
To twoja wina, przez ciebie wybiegła i cię ochroniła, choć na to po prostu nie zasłużyłeś. Ty powinieneś leżeć w tej chwili na stole, nie ona.

- Ja zawiniłem. – Andreas szybko podniósł głowę, gdy Schuster wstał z krzesełka, na którym siedział zaledwie kilka minut. – Powinienem wcześniej zauważyć, że z Karlem jest coś nie tak, w końcu jestem waszym trenerem, prawda? A teraz wiem, iż to było widać, tą jego chorą opiekuńczość, ckliwość, zazdrość. Mogłem z nim porozmawiać, być może po prostu by do tego nie doszło.
Wellinger nic nie odpowiedział. Siedział oraz tępym wzrokiem wpatrywał się w starszego pana, a po chwili poczuł wibracje w kieszeni, więc wyjął telefon i z grymasem na twarzy odczytał kolejną wiadomość od kadrowiczów, tym razem nadawcą był Freitag. Przeklął pod nosem, ponieważ nie miał pojęcia, co mógłby odpisać. Przecież o niczym nie wiedział, nikt ich nie informował, nikt nie wychodził, raz tylko powieziono wózek, na którym było kilka woreczków krwi, jednakże tu również na pierwszy plan wyłaniała się niewiedza, gdyż nie miał pojęcia, czy był to asortyment potrzebny właśnie dla Sammi. Być może chodziło o innego, obecnie operowanego pacjenta.

I wtedy właśnie drzwi się otworzyły, a stanął w nich chirurg.

Co można było zauważyć już na pierwszy rzut oka? Zmęczenie. Nic zresztą dziwnego, operacja trwała ponad pięć godzin. Andi sam nie wiedział, kiedy poderwał się do góry i w dosłownie trzech wielkich susach pokonał dzielącą ich odległość; nie chciał się do tego przyznawać, jednakże był niemalże przekonany, iż dosłownie za chwilę serce wyskoczy mu z piersi.
Bał się. Któżby na jego miejscu pozostał spokojny?

Stanął przed siwym, nieco starszym mężczyzną. Facet na pewno miał już ogromne doświadczenie, a to stanowiło jakąś tam nikłą nutkę pocieszenia. Co jednak z tego, skoro nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa?
Zrobił to za niego Schuster.

- Co z nią, panie doktorze?
Andreas mimo tego, iż teoretycznie patrzył cały czas na chirurga w białym kitlu, utkwił spojrzenie w lekko niebieskich ścianach, które przyprawiały go o mdłości. Czekając na odpowiedź, która była w tej chwili dla niego najważniejsza na świecie, poczuł niewyobrażalne zawroty głowy, jednakże dzielnie opierał cały ciężar swojego ciała na nadziei oraz dwóch, prawie uginających się nogach.

- Najbliższe godziny będą decydujące. Jej stan jest krytyczny, bardzo mi przykro.
Królestwo zaczęło płonąć.


* * * *

- Przepraszam, Sammi. - wiedział, że jego słowa nie mają cudownej mocy uzdrawiania, ale mimo to, mówił – Tak bardzo cię przepraszam. Tak cholernie….
Zamilkł. Suchość w gardle i spierzchnięte usta bynajmniej nie sprzyjały w tworzeniu niezwykłej długości monologów, które na dodatek były bezsensowne, ponieważ blada, podłączona do przeróżnego rodzaju aparatur, dziewczyna, nie mogła go słyszeć, przynajmniej w jego osobistym mniemaniu. Czubkiem buta kopnął w metalową nogę łóżka, gdyż pragnął poczuć cokolwiek. Oczywiście, wątpił, iż ból fizyczny w jakikolwiek sposób może mu pomóc, jednakże miał nadzieję. Zawsze wiedział wszystko doskonale, zawsze był Panem i Władcą, zawsze to on decydował o tym, co miało się wydarzyć i to jego decyzji musieli słuchać marni poddani. Tym razem wszystko przedstawiało się inaczej, ponieważ nie mógł zrobić nic.

Po prostu stał. Mówił. Naprzemiennie zamykał oraz otwierał oczy. Przepraszał niezwykle cicho. Błagał o to, by czarnowłosa w końcu się obudziła, by jej stan poprawił się chociażby z określenia „krytyczny” na „ciężki”. Nic takiego się jednak nie działo.

To było po prostu niesprawiedliwe.
Czy mogło spotkać go coś gorszego?  Teraz, w tejże chwili?

Oczywiście.

Głuchy pisk aparatu, ciągła pozioma, jasnozielona kreska, która jeszcze przed sekundą monitorowała pracę jej słabego serca i nicość. Od tego momentu wszystko działo się tak, jak w telewizji. Do sali wpadło trzech lekarzy oraz pielęgniarka. Nie miał pojęcia, kto go z niej wyprowadził, ale już po chwili stał przy szybie obserwując wszelakie próby sprowadzenia jej do świata żywych.

I wtedy właśnie uświadomił sobie, że ona nie może tak po prostu odejść. Nie w takim momencie, nie przez niego, nie teraz, gdy w końcu zrozumiał, że  - najzwyczajniej w świecie – się w niej zakochał.
Jedna pojedyncza łza spłynęła mu po policzku. Musi żyć, musi, przecież to niemożliwe, by umarła…

- Sammi, proszę… - wyszeptał ostatkiem sił, a później, po wielu niezliczonych minutach, zobaczył w końcu to, czego obawiał się od początku.
To cholerne, białe prześcieradło i mężczyznę w lekarskim kitlu, który wypełniał akt zgonu.

Świat przestał istnieć.
____________________________________
Łubudubumłubłubłub!
Zabijecie mnie, ja to przecież wiem. Tak, tak, tak, zasługuję na lanie i na wszystko, co najgorsze :D
Ale to nie koniec losów Księciunia, spokojnie!
Mówiłam, że jak ogarnę kilka spraw, wrócę do świata żywych. No cóż, teoretycznie rozwiązałam jedną, pozostałe jakoś się do tego niestety nie kwapią.
Dobra, ja się nie rozgaduję, bo zamiast uczyć się matematyki na jutrzejszą kartkówkę, to ja tenże rozdzialik kończyłam. A jeszcze historia, wos, angielski, lektura, francuski. Kiedy mam to zrobić, jeszcze nie wiem, ale spokojnie, najważniejsze, iż w końcu coś jest. Teraz skupię się na nowości na Idealne Wady, ponad pół rozdziału tam mam.
Buziaki! :*

sobota, 16 sierpnia 2014

przerwa.

Muszę zrobić sobie przerwę.
Obecnie na głowie mam kilka bardzo ważnych spraw, trzeba je najpierw po prostu ogarnąć, ale nie wiem, kiedy to nastąpi. Za miesiąc, dwa, może w ogóle. Trudno. W każdym bądź razie pisanie na chwilę obecną w grę w ogóle nie wchodzi, choć naprawdę się starałam, jednak gdy tylko dziś zasiadłam przed lapkiem z zamiarem stworzenia rozdziału tutaj... no cóż, nie byłam nawet w stanie otworzyć Worda, sama nie wiem z czego to wynika.
Wrócę. Oczywiście, jeśli nie pod postacią swoich opowiadań, będę z Wami tam, gdzie dodajecie wszystkie Wasze cudeńka, choć komentarzy nijak nie obiecuję, może będą, może nie, nie mam pojęcia, naprawdę.
A i styl pisarski muszę przemyśleć, może i zmienić, kilka słów już od kilu osób usłyszałam. Nie będę ukrywać, że to też do tej przerwy - po części - się przyczynia.
Prawdopodobnie opowiadanka skończę w domowym zaciszu, zawrotnej częstotliwości tworzenia rozdziałów nie obiecuję, wiecie - w maju matura. A jak już może wrócę, to będę po prostu dodawać już gotowe, bo to samo w sobie już tak dłużej sensu nie miało - na każdy jeden rozdział czekaliście minimum miesiąc. Porwałam się chyba z motyką na słońce, innego wyjaśnienia nie ma.
Także nie rozpaczać mi tutaj, kiedyś ten genialny epilog, który już od dłuższego czasu jest gotowy, tu ujrzycie, choć może stanie się to za jakiś rok.
Mam tylko nadzieję, że o mnie nie zapomnicie i mnie nie znielubicie, choć wiem, iż macie do tego prawo.

niedziela, 27 lipca 2014

Jesteś wyrafinowanym mordercą, Władco. Rozdział dziewiętnasty.


Sammi siedziała na twardym krześle i nieprzytomnym wzrokiem lustrowała podręcznik od francuskiego, zastanawiając się nad odmianami czasowników nieregularnych w czasie passé composé.  Jasne, język ten nigdy nie był jej mocną stroną (podobnie jak fizyka atutem Wellingera), jednakże ona nie zamierzała się poddać – wręcz przeciwnie.

Długopis w dłoni ciążył niesamowicie, a po chwili spadł na podłogę, podtaczając się pod łóżko, które dzieliła z tym idiotą w sposób co najmniej dosłowny. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co jej ostatnio odbiło. No bo tak, wcześniej wszystko było winą spożytego alkoholu, niemniej teraz nie potrafiła znaleźć żadnego racjonalnego wytłumaczenia dla tego,  co stało się dwa dni temu.

No chyba, że…

Stop, kobieto. Nie myśl o tym, raczej skup się na odmianie „avoir”.

I naprawdę już miała ponownie zajrzeć do pomarańczowego podręcznika, już widziała drobniutki tekst napisany w tym przerażającym języku, ale w tym samym momencie przybyło wybawienie w postaci jej własnej komórki, która rozdzwoniła się na dobre.

Mama.

Sammi nie miała pojęcia, co takiego mogło się stać, by jej rodzicielka zadręczała ją telefonami o dziesiątej wieczorem czasu norweskiego, więc z mocno bijącym sercem nacisnęła zieloną słuchawkę.

Niestety – jej wszelakie obawy okazały się być aż do bólu słuszne.

 

* * *

Najwyższy potknął się. Doprawdy, te schody powinny być tworzone przez w pełni wprawionych architektów, a nie jakiś nieumiejętnych ćwoków. Być może gdyby on sam poprosił swoich królewskich budowlańców o ich naprawę, można by było uzyskać w miarę zadowalający efekt. Hm. Władca strapił się, w myślach wybierając najlepszego pracownika.

- Kurwa, Wellinger, jest prawie środek nocy! Normalni ludzie chcą spać! Nie wiem, czy ty zdajesz sobie sprawę z faktu, iż z naszym hotelem sąsiaduje posterunek policji! Powinni ci dać dożywocie za zakłócanie mojej i freitagowej ciszy! Potrzebujemy odpowiedniej harmonii, by usnąć!  - głos Wanka na pewno narobił więcej hałasu aniżeli dźwięki powstałe wskutek zderzenia jego złotego buta, który miał wygrawerowaną koronę na czubku, z twardym drewnem. Pan skrzywił się, sprawdzając, czy aby na pewno nie rozlał ani kropelki białej cieczy, którą skrupulatnie niósł z kuchni do swojego pokoju.

Po upewnieniu się, że nie, spiorunował pulchnego poddanego wzrokiem.

- Udałem się tylko po szklankę mleka, ponieważ bez niego czasem nie jestem w stanie zasnąć, jednakże ty, marny człowieku, tego nigdy nie zrozumiesz. – odparł wyniośle, a następnie (z wysoko podniesioną głową rzecz jasna!) wyminął skoczka i odszedł w kierunku pokoju, na drzwiach, którego nadal widniała jakże przerażająca liczba symbolizująca Szatana.

Sęk w tym, że kiedy tylko je otworzył, zamarł.  Jeśli go pamięć nie myliła, gdy odchodził (no fakt, nie było go ponad godzinę, ale nowa recepcjonistka wyglądała doprawy wyśmienicie!) Sammi siedziała zagłębiona w książki od francuskiego. Teraz zaś leżała na ich wspólnym łóżku z twarzą ukrytą w poduszkach, co wcale nie zmieniało tego, iż już z odległości tych kilkunastu kroków, które ich dzieliły, słyszał jej przeraźliwe łkanie. A raczej język, który próbowała poskromić, nie doprowadził jej aż do takiego stanu.

Momentalnie znalazł się przy niej, ale dziewczyna nawet nie zareagowała. Zupełnie jakby był niewidzialnym duchem, co było bardzo podejrzane.

- Sammi, co się stało? – spytał ostrożnie. Jedną ręką sięgnął, by odgarnąć jej włosy z twarzy, niemniej ona odsunęła się tak szybko, że nie zdążył nawet zareagować.

Zły znak.

Książę westchnął pod nosem. W myślach zaś stwierdził, iż niemożliwe jest pocieszenie płaczącej baby, jednakże postanowił spróbować jeszcze raz.

- Dlaczego wyjesz mi w poduszkę? – spytał trochę ostrzej aniżeli powinien, ponieważ nie był nawet w stanie przewidzieć skutków tego, co za chwilę miało się wydarzyć.

Nim się w ogóle zorientował, dziewczyna poderwała się do pozycji siedzącej. Dobrze, że zdążyła już wcześniej zmyć z siebie delikatny makijaż, który zazwyczaj robiła na codzień, gdyż potoki łez, które spływały po jej policzkach, na pewno rozmazałyby go kompletnie, czego świadkiem Najwyższy był niegdyś, kiedy  - jak się później okazało – jej kochany chłopak zerwał z nią za pomocą telefonu.

Jakby sam tego kiedyś nie zrobił.

- Ty masz jeszcze czelność pytać, co się stało, Wellinger?!  - wrzasnęła wiedźma tak głośno, iż Pan przestraszył się, że może zbudzić jego dzieciaczki, więc szybko spojrzał w stronę terrarium, ale gdy nie dostrzegł żadnego niepokojącego ruchu, uspokoił się – Sprytul nie żyje!

Po tych słowach Sammi ponownie wybuchnęła płaczem, a Władca poczuł, iż wiosna rozkwita z jego sercu, co nie oznaczało, że nie powinien złożyć żadnych stosownych kondolencji rzecz jasna. Wziął głęboki wdech.

- Bardzo mi przykro, ale wiesz… no stary był, reumatyzm pewnie mieszkał w jego kościach, miauczeć już nie mógł….

Trach!

Nie skończył, bo poczuł siarczyste uderzenie na swoim policzku. Było ono na tyle mocne, iż głowa delikatnie odskoczyła mu w prawą stronę i był niemalże pewien, że na jego wrażliwej skórze pozostał ślad w postaci dość znacznego zaczerwienienia.

Oczy dziewczyny lśniły wściekłością, która ewidentnie skierowana była prosto w jego cudną osobę. A przecież on niczego takiego wcale nie zrobił! Po prostu chciał być miły! Doprawdy, nie rozumiał już kompletnie niczego.

- To ty go zabiłeś! Mój kot zjadł mysz, którą przed wyjazdem wypchałeś jakąś cholerną trutką na szczury, a następnie podrzuciłeś ją do garażu mojego taty! Zrobiłeś to specjalnie, morderco!

Książę przez moment stał jak zamurowany i nie wiedział, co miał zrobić, by oczyścić się z zarzutów ( że były trafne i w pełni uzasadnione to inna prawa). Tak, bo odskoczył od dziewczyny tuż po tym, jak jej ręka próbowała odłamać mu łeb, zresztą chyba dobrze zrobił, biorąc pod uwagę to, jak się zachowywała.

Mimowolnie skulił się.

-Rozumiem, że jesteś zła, ale powinnaś wiedzieć, że nie chciałem, by coś mu się stało…  ja…

Urwał. Sam nie wiedział, co miał powiedzieć, a ona już stała nad nim gotowa ukręcić mu kark tylko i wyłącznie wypalającym wzrokiem, więc czym prędzej zebrał się na odwagę, a następnie złapał ją za rękę, by - jakimś cudem – opóźnić już i tak nieuniknioną katastrofę. Przez chwilę stali w bliżej nieokreślonej pozycji, mierząc się wściekłymi spojrzeniami, ale po kilku sekundach Sammi szarpnęła się, strącając z siebie jego łapy.

- Nigdy więcej nie waż się mnie dotykać. – warknęła przez zaciśnięte zęby, a następnie , kompletnie nie zważając na fakt, iż w hotelu panowała już cisza nocna, wybiegła z pokoju, pozostawiając go samemu sobie kompletnie oniemiałego. Powolnym krokiem podszedł do łóżka, a następnie bezwładnie na nie opadł, chowając twarz w dłoniach.

I może nawet sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać, ale miał tą głupią nadzieję, iż dziewczyna zaraz wróci do pokoju. Powziął również godne jego Majestatu postanowienie – gdyby nie pojawiła się za jakieś dziesięć, no góra piętnaście minut, pójdzie jej szukać.

Nie mógł przecież porzucić załamanej kobiety, nieprawdaż?

 

* * * *

Sammi nie zauważyła, kiedy wybiegła z hotelu. Uświadomił ją o tym dopiero przeraźliwy chłód, który owiał jej ramiona, przypominając dziewczynie tym samym, iż nie zabrała chociażby marnej bluzy ( cieniutka bluzka z królikiem na pewno nie była dobrym wyborem na iście syberyjskie warunki). Nawet jej słone łzy zdawały się zamieniać w sople lodu na zbyt bardzo zaróżowionych policzkach.

Mimo wszystko nie wróciła jednak do pokoju, gdzie urzędował uśmiechnięty od ucha do ucha Wellinger, bo nie mogłaby znieść jego widoku, któremu „atrakcyjności” nadawało piętno wyrafinowanego mordercy.

Wzdrygnęła się, choć nie miała pewności czy ze strachu pomieszanego z niewyobrażalną wciekłością, czy przerażającego zimna. Niemniej cały czas uparcie szła do przodu. Ramiona szczelnie objęła i tak już skostniałymi dłońmi, a czubkami butów tarasowała sobie drogę na nieośnieżonym chodniku, chociaż wątpiła, żeby to coś dawało, ponieważ śnieżyca, która uparcie przybierała na sile, skutecznie zasypywała wszytkie możliwe ślady. 

Niemniej nagle czyjaś ciepła dłoń chwyciła ją za rękę. Sammi krzyknęła, ale ten ktoś  szybko zamknął jej usta, pozbawiając na chwilę tchu. Już za moment znaleźli się w jakimś ciemnym i dosyć dziwnym oraz nieprzyjaznym zaułku, a ona oparła się plecami o ścianę. Podniosła głowę, mrużąc przy okazji oczy, by rozpoznać swojego oprawcę.

- Karl. – sama usłyszała, jak głośno odetchnęła z ulgą, bo wyobrażała już sobie niewiadomo co , a następnie dodała z wyraźnym wyrzutem w głosie – Przestraszyłeś mnie. Nie rób tego więcej.

Z powodu wszechogarniającej ciemności nie mogła dojrzeć jego wyrazu twarzy, ale mogłaby przysiąść, iż na ustach chłopaka wkradł się łobuzerski uśmiech pomieszany z lekkim zażenowaniem, co uważała za jedną z najsłodszych min na świecie.

- Przepraszam, Sammi. – mruknął cicho – Po prostu tak sobie tutaj siedziałem i nagle zobaczyłem, że biegniesz gdzieś kompletnie nieubrana. Przeziębisz się po raz drugi, przecież dopiero co zdążyłaś wyzdrowieć. Powinnaś wracać do hotelu.

Na samą wzmiankę o tym przeklętym budynku, dziewczyna ponownie wybuchnęła zupełnie niekontrolowanym szlochem, a paznokciami wbiła się w pomarańczową, kadrową kurtkę Geigera.

- Ja nie chcę tam… Wellinger, on …  - ciche, spazmatyczne szlochy cały czas wydobywały się z jej ust – Otruł Sprytula!

Usłyszała jak Karl westchnął głęboko. Była niemalże pewna, że chłopak zastanawia się, gdzie znajduje się najbliższy szpital psychiatryczny, bo fakt, iż Policja była tuż obok, nie pozostawiał wątpliwości, w jakie miejsce wspomniany przez nią osobnik powinien udać się zaraz po specjalistycznym leczeniu.

Niemniej zamarła, gdy poczuła, że wargi skoczka z łatwością odnalazły jej. To absolutnie nie powinno mieć miejsca, a szczególnie biorąc pod uwagę zachłanność, z jaką robił to Geiger. Nie wiedziała, dlaczego opierała się teraz, a nie w momencie, kiedy czynił to Wellinger, niemniej – gdzieś tam w głębi duszy – zdawała sobie sprawę z tego, iż powód tego wszystkiego na pewno istnieje.

Ręce Karla niebezpiecznie zaczęły wędrować wzdłuż jej podbrzusza, więc momentalnie odepchnęła go od siebie, mierząc go nienawistnym spojrzeniem.

- Czyś ty do reszty zwariował? – wrzasnęła, ale blondyn w tej samej chwili zatkał jej usta swoją wielką dłonią, więc zamiast słów słychać było tylko i wyłącznie niewyraźny bełkot.

- Myślisz, że jestem głupi? – spytał takim tonem, iż ją zmroziło – Przecież wiem, że przespałaś się z tym pajacem, a każdemu próbujecie tylko zamydlić oczy. Zrobiłaś to z nim, więc zrobisz  ze mną. Przecież dla ciebie i tak nie ma żadnej różnicy prawda, kochanie?

Poczuła, jak nogi się pod nią uginają, gdy chłodne ostrze noża dotknęło jej uda. Kiedy zaś Karl na moment oderwał dłoń od jej ust, zaczęła wzywać pomocy, choć za chwilę nie wiedziała już, czy nie wołała tylko i wyłącznie w swych własnych myślach.

 

* * * *

Książę doszedł do wniosku, że powinien udać się na poszukiwania dziewczyny, jednakże włosy stanęły my dęba ze strachu, gdy zorientował się, iż nie ma jej na terenie hotelu. Momentalnie wrócił po kurtkę, zabrał też tą należącą do Sammi i wyszedł na zewnątrz, choć niemalże cofnął się z powrotem do środka, gdy w twarz uderzył go podmuch przeraźliwego, mroźnego powietrza.

- Pomoooocy!

Przeraźliwy, ale jednak bardzo cichy krzyk naznaczony strachem przeciął jego umysł szybciej od niesamowitego mrozu. Nim się w ogóle zorientował, biegł, choć jego kroki były skutecznie hamowane przez olbrzymią warstwę śniegu, która nieprzerwanie od kilku dni zdobiła chodnik.

 Nie wiedział, co w tamtej chwili czuł. Przerażenie, złość, wściekłość na siebie samego, że w tak prosty sposób pozwolił jej wyjść z tego cholernego pokoju?

Rozpacz?

W  pierwszej chwili go nie poznał. Nawet przez myśl mu nie przyszło, iż to właśnie on mógłby…

Stał i ją całował. I być może nie byłoby w tym nic przerażającego gdyby nie fakt, że ona wcale nie odwzajemniała jego pieszczot, a sam Geiger wędrował swoimi łapskami tam gdzie nie powinien, starając się zdjąć z jej ciała marne legginsy, w których Sammi często kładła się spać.

A później Andreas zobaczył coś jeszcze. Coś, co cały czas było przyłożone do uda dziewczyny. Nóż. Ogromny, z ręcznie tłoczoną rękojeścią; nie miał pojęcia, skąd coś, co przypominało sztylet, mogło znaleźć się w rękach Karla, ale teraz to już było bez żadnego znaczenia.

Dopadł do nich niemalże momentalnie, z zaskoczenia. Żadne z nich nawet nie zauważyło jego obecności, ale gdy tylko ujął Geigera za kurtkę, stało się coś, czego kompletnie nie przewidział, bo chłopak odwrócił się i już miał zaatakować ostrzem swego napastnika, niemniej nie wiedział jednego.

Sammi niepostrzeżenie wtargnęła pomiędzy nich, przyjmując na siebie oba, równie mocne ciosy.

Karl wydawał się być na tyle zszokowany, iż w ogóle się nie bronił, a nóż wypadł z jego pozornie mocno zaciśniętej dłoni i z cichym plaśnięciem spał na pokrytą śnieżną pierzyną podłogę. Andreas momentalnie obezwładnił Geigera, z którego ust wydobywało się tylko i wyłącznie nieokreślone rzężenie. Bał się spojrzeć na Sammi. Najzwyczajniej w świecie bał się tego, co może ujrzeć w miejscu, gdzie jeszcze przed minutą stała dziewczyna.

Nic zresztą dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że czarnowłosa osunęła się na ziemię. Śnieg wokół niej pokryty był czerwonymi plamami, a Wellinger zadrżał na samą myśl, iż to jej własna krew, która niebezpiecznie szybko opuszczała jej drobne ciało w miejscu, gdzie musiały znajdować się dwie, zapewne niezwykle głębokie rany.

- Andi, puść go!

 Momentalnie rozejrzał się za źródłem głosu i w ciemnościach dostrzegł nachodzącego Schustera. Nie zastanawiał się, dlaczego trener spaceruje po Oslo w  środku nocy, bo w tejże chwili nie miało to dla niego żadnego znaczenia, ponieważ wszystkie pokłady logicznego myślenia przysłoniła mu leżąca na ziemi Sammi.

Śnieg zdawał się przybierać na krwistoczerwonej barwie; jego serce zaczynało spowalniać swoją pracę i w pewnej chwili miał już wrażenie, że stanęło na amen…

Nagle ktoś popchnął go tak brutalnie i mocno, iż zachwiał się na tyle, że był pewien swojego upadku, ale dzięki wielu treningom, skutecznie utrzymał równowagę, a sekundę później rozbieganym wzrokiem obejrzał się za siebie, wyłapując wzrokiem dwóch ubranych w mundury policjantów, którzy skuwali Karla kajdankami. Szybko skierował swoje spojrzenie w skąpany w ciemnościach zaułek, gdzie ciągle leżała dziewczyna.

Jakimś cudem nikt oprócz niego samego jej nie zauważył.

Krwawiła bardzo obficie, stwierdził to, gdy tylko natychmiast do niej podbiegł i – kompletnie nie zważając na śnieg oraz wszechobecne czerwone plamy – upadł na kolana przy jej kruchym ciele.

- Sammi? – szepnął na tyle głośno, by dziewczyna (jeśli nadal była przytomna rzecz jasna) go usłyszała – Sammi, otwórz oczy, proszę.

Na początku nawet się nie poruszyła, ale jej klatka piersiowa stopniowo podnosiła się i opadała, więc Andreas odetchnął z ulgą. Następnie delikatnie uniosła powieki, jednakże nawet w tym ograniczonym świetle dostrzegł, iż jej wzrok był niezwykle zamglony.

Zadrżał.

- Wellinger? To ty?

Jej głos był na tyle niewyraźny, że miał niemałe kłopoty ze zrozumieniem tych kilku pojedynczych słów. Wiedział, iż jest z nią bardzo źle, ale nie był w stanie podnieść się z klęczek, by zawiadomić kogokolwiek o jej stanie. Jego ciało zdawało się być kompletnie odrętwiałe, ociężałe, a na dodatek nie reagowało na bodźce zewnętrzne. W tamtej chwili dotarł do niego fakt, że to właśnie on powinien leżeć na jej miejscu.

Sammi go obroniła.

Gdzieś z tyłu, któryś z policjantów przez krótkofalówkę wezwał karetkę; musieli zauważyć ledwo żywą dziewczynę.

Zmusił się na smutny uśmiech, starając się zachować jakieś bezsensowne resztki nadziei, następnie zaś szybko pokiwał głową.

- Ja.

Przez jej twarz przemknął jakiś niewyjaśniony grymas, a powieki ponownie zaczęły opadać, co przeraziło go na tyle, że wziął ją za rękę, starając się jakoś zwrócić na siebie uwagę czarnowłosej, niemniej nie było to tak proste, jak mogłoby się wydawać.

- Sammi, nie możesz usnąć. – powiedział głosem, w którym pobrzmiewała przede wszystkim stanowczość.  – Nie wolno ci zamknąć oczu!

Odpowiedzi nie otrzymał, chociaż drobniutka rączka, którą nadal trzymał w swojej dłoni, poruszyła się niespokojnie, a jej palce zacisnęły się na jego własnych.

Bali się.  Obydwoje cholernie się bali.

Gdzieś w oddali dało się zauważyć niebiesko-różową barwę, która -  w tymże momencie  - wydawała się być ewidentnym wybawieniem, ponieważ zwiastowała rychły przyjazd karetki; po chwili Wellinger usłyszał też ten charakterystyczny, nieco przerażający dźwięk syreny.

Pochylił się nad nieprzytomną dziewczyną. I choć miał nieodparte wrażenie, że jego słowa są już zbędne, załamanym głosem wyszeptał:

- Już za moment, kochanie. Wytrzymaj jeszcze tą chwilę, błagam cię.

_____________________________
Buhahahahahahahahha! <3
Chciałabym powiedzieć, że ta scena powstała w mojej głowie jako pierwsza z tego całego opowiadania, więc nie ma mowy, by była jakąś odpowiedzą na Wasze powątpiewania odnośnie zdrowia psychicznego Księciulka.
Musiałam zrobić w poprzednim rozdziale to, co zrobiłam, by jakoś wyprowadzić Was w pole, Słoneczka, za co bardzo przepraszam!
I Suomi niby zapewniła mnie, że bez względu na to, co zamieszczę w tym rozdziale, będzie mnie kochać, ale biorąc pod uwagę, co zrobiłam z jej Karla, zaczynam w to powątpiewać :P
Tak, to od początku miał być on, ale kocham Wasze rozmyślania nad tożsamością człowieka, który pisał te liściki, no kocham! Nawet Schuster się przewinął :D
 Nie przyzwyczajać mi się tu do rozdziałów takiej długości, jakoś to tak samo wyszło!
I chciałabym serdecznie podziękować za to, jak liczną grupą zapewniłyście mnie, że nadal jesteście ze mną, a wiem, iż jest Was jeszcze więcej. Kocham Was z całego serca <3
Za wszelakie błędy przepraszam, literki zlewają mi się już w jedną całość.
Buziaki! :*

niedziela, 20 lipca 2014

Opanuj się, Najwyższy. To ostatnia szansa na jakikolwiek ratunek przed całkowitą zagładą królestwa. Rozdział osiemnasty.


Najwyższy skrzywił się, przeglądając kolejne stronice podręcznika od fizyki. Słowa, które się na nich znajdowały, były napisane ewidentnie w nieznanym mu języku, a jeśli właśnie o to chodziło (i tak, w tym wypadku przyznawał się do tego z pokornie zwieszoną głową), był on niestety zupełnie niewyuczalny.
Jedynym ratunkiem pozostała, więc Wiedźma. I choć w pierwszym odruchu Książę bronił się, jak tylko potrafił przed tą myślą, to prawda niestety pozostawała taka, iż tylko ona mogła mu pomóc.

Westchnął, starając się zapamiętać niezwykle skomplikowany wzór. (A królewski nauczyciel od samego małego wpajał mu, iż stała plamca nie jest wcale taka skomplikowana. Okłamał go! Perfidnie i z wykorzystaniem jego bezkresnego zaufania, tudzież Pan rozpoczął rozmyślanie nad stosowną karą dla tego przypadku. Hm… rozszarpanie przez lwy będzie stosowne?)
Jednakże w pewnej chwili już zaczęło wydawać mu się, iż rozumie. Już się cieszył, już promyk nadziei wesoło zamrugał w jego sercu. Przeczytał jedno zadanie, wybrał odpowiednie dane oraz podstawił pod wzór.

I na królewskie koguty!
Oczywiście brakowało mu jednej literki! Książę ze złości rzucił podręcznikiem w bliżej nieokreślonym kierunku, choć  - jak się już za niecałą sekundę okazało – trafił prosto w szafkę, na której równiutko stały poustawiane kolorowe (pewnie trujące!) eliksiry oraz wszelakiego rodzaju maści czarownicy.

Zadrżał.
Strach opętał go w całości, ale nie pozostawało mu nic innego, tylko jakoś ukryć wyrządzone przez siebie szkody, więc momentalnie dopadł do tego, co leżało na podłodze i zaczął układać wszystkie fiolki z niebezpieczną zawartością w równiutki stosik.

- Przepraszam bardzo, ale jeśli chciałeś sobie pomalować paznokcie, to chociaż mogłeś spytać o pozwolenie.
Po raz kolejny strach ogarnął jego delikatne ciało, poczuł jak kończyny mu zesztywniały, a z mózgu odpłynęła krew. Tak mniej więcej pewnie powinien czuć się ktoś, na kogo czyha już kostucha ze świeżo naostrzoną kosą w dłoni.

Mimo wszystko zrobił niewinną minkę.
- Słucham?  - spytał słabym głosikiem, który ledwo wydobył się z jego krtani. – Ja tylko chciałem posprzątać. Naprawdę… Musiałem do jasnej cholery obronić swoje dzieci przed trującymi oparami, które na pewno za chwilę zaczęłyby się nad tym czymś unosić! Zaiste!

Potężny i wszechwładczy głos Księcia, który stopniowo coraz bardziej przybierał na sile, zdawał się go aż rozsadzać. Najwyższy uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafi, starając się zachowywać jednakże coś na kształt bezmiernego panowania nad całym światem oraz wszystkim, co się po nim przechadzało. Przyjął również dumną pozę, odważnie uniósł głowę, a sokoli wzrok utkwił w dziewczynie. Co jak co, niemniej był przekonany, że wygląda jak jakimś starożytny Ramzes, albo ktoś w tym rodzaju. No dobra, umówmy się, iż nigdy specjalnie nie przekładał się do historii tamtego okresu; po prostu go nie interesowała.
- I ja wiem też, że ty tylko czyhasz na naszą śmierć, by nas zamienić w karaluchy, albo inaczej! Na pewno chciałaś nas tym czymś uśpić, a później podpełzłabyś do ciał, by odpiłować nam głowy oraz wszelakie kończyny! Ja nawet rozumiem mnie! Jestem doprawdy doskonały, piękny, ponętny i w ogóle świetny nad świetnymi oraz genialnymi, ale zlituj się nad Arnoldkiem i Gertrudką! To tylko niewinne dzieci! Niczym ci nie zaszkodziły!

Minęła sekunda. Druga. Trzecia. Czwarta. Kolejna.
Co prawda, Władca zauważył, iż Sammi spogląda na niego co najmniej dziwnie, ale jakoś nic sobie z tego nie zrobił, bo on przecież od zawsze miał rację, a to kompletnie niewytłumaczalne zachowanie Wiedźmy na pewno wiązało się tylko i wyłącznie z faktem, iż zapewne podziwiała jego jakże inteligentny wykład. Tak.

- Ciebie to już kompletnie pojebało, Wellinger. Miałam jeszcze jakieś resztki nadziei, że będzie z ciebie człowiek. Pokraczny, ale jednak. Niemniej to chyba niewykonalne.  – mruknęła dziewczyna jakby ode chcenia, strzepując przy okazji ze ślicznej czerwonej bluzy (która bynajmniej nie była zasunięta pod samą szyję, więc dało się zauważyć kawałek jakże uroczego dekoltu założonego ewidentnie tylko po to, by Karlowi i Schusterowi ślina z gęby leciała niczym psom chorym na wściekliznę) jakieś niewidzialne – przynajmniej dla niego- obłoczki kurzu. Następnie zaś, tak jakby nigdy nic się nie wydarzyło (a przecież obraziła Najwyższy Majestat!), uśmiechnęła się promiennie, odwróciła na pięcie i już chciała wyjść, jednakże Władca okazał się szybszy. Jednym potężnym susem pokonał dzielącą ich odległość, łapiąc jędzę za hebanowe włosy. Ta wydała z siebie rozdzierający okrzyk, niemniej Książę pozostał całkowicie niewzruszony i  - dla zademonstrowania swojej potężnej mocy – rzucił ją na łóżko.
- Jesteś moim więźniem. Obraziłaś moją królewską godność.  – powiedział tonem Pana, a następnie przysiadł się do wciąż trzymającej się za głowę Wiedźmy.  –Boli? Trudno, masz karę. I będziesz robić wszystko to, co ja ci rozkażę, ponieważ jesteś tylko marnym poddanym.

Inna sprawa, iż jego arcydelikatne palce już błądziły gdzieś w pobliżu zapięcia od tej naprawdę jakże uroczej bluzy.

 

* * *

- Jesteś pierdolnięty młynarskim workiem po mące, Wellinger. – mruknęła Sammi, starając się zachować pozory tego dystansu, jaki powinna mieć względem jego osoby, co wychodziło jej raczej marnie, ponieważ – jakimś absolutnie niewyjaśnionym cudem – nie była w stanie mu odmówić, chociaż starała się , jak tylko mogła.
To raczej on ją zaczarował, a nie ona jego, co w gruncie rzeczy było dość zabawnym zjawiskiem, biorąc pod uwagę fakt, iż to coś, właśnie ją uważało za wiedźmę z piekła rodem.

- Nie pierdolnięty, i nie Wellinger – chłopak uśmiechnął się, ukazując rząd idealnie białych oraz równych zębów. – Zwracaj się do mnie Władco, Panie, Najwyższy, Książę, jak ci wygodniej. Muszę w końcu pokazać poddanemu mi światu moje w pełni arystokratyczne pochodzenie.
Mało nie zakrztusiła się własną śliną, gdy zrozumiała sens tychże słów. Momentalnie doszła do wniosku, że wcześniej nie doceniała tępoty tego człowieka, a jej mózg na pewno nie był w stanie ogarnąć jej teraz. Zaczęła zastanawiać się, co tak właściwie robi obok osoby ewidentnie chorej psychicznie, odpowiedź znajdując już po niedługiej chwili, gdy usta tego palanta musnęły jej odsunięty dekolt.

I już chciała się zamachnąć, już miała go zdzielić po mordzie, niemniej nagle…
Nagle poczuła, że to jej się podoba, co pozostawało kompletnie bez sensu. Nie odepchnęła go, więc od siebie, ale przyciągnęła bliżej. On zaś bluzę rozpiął kompletnie…

A później nawet nie zorientowała się, kiedy wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
Zgłupieli. Na bank zgłupieli.

 

* * * *

„Kochanie!
Jesteś niesamowita, wiesz? Każdy twój dotyk, nawet ten najmniejszy, zdaje się mnie paraliżować, stwarzając pozory nikłego szczęścia wymieszanego z pożądaniem. Twój śmiech i te wszystkie wrzaski są najznakomitszą muzyką dla moich, wyczulonych na różnorakie piękne akordy, uszu. Nie ma chwili, bym o Tobie nie myślał. Nie ma momentu, w którym na me usta, nie cisnęłoby się Twoje imię, które brzmi jak delikatny ptasi świergot. Zresztą słyszałem Cię kiedyś, gdy sobie śpiewałaś. Masz głos słowika – ptaka raju. Codziennie rano Ci się przyglądam. Jesteś taka śliczna, gdy dopiero co wstaniesz z łóżka i na wpół przytomna schodzisz na śniadanie albo gdy przebierasz się w tą rozciągniętą bluzkę z tym fajnym królikiem, która służy Ci za piżamkę… Nie to, że jej nie lubię, bo naprawdę mi się ona podoba, jednakże marzę o tym, by ją z Ciebie zerwać, byś powiedziała mi, iż kochasz mnie całym sercem i tylko mnie pragniesz. Bo Ty jesteś dla mnie jedyna i najważniejsza, wiesz, Słonko?  Nie zrezygnuję z Ciebie. Nigdy. I będę Cię miał na własność – chociażby siłą.
Będziesz moja. Ja wiem, że Ty tego chcesz. Czuję to w każdym Twym, przesyconym erotycznym blaskiem, spojrzeniu. Pożądasz mnie.

Już niedługo, Najpiękniejsza."
 
 
 
___________________________________________________________________
No co no.
Znów miałam dłuższą przerwę. Pół tego rozdziału leżało sobie tak ponad miesiąc i za nic nie chciał się on sam dokończyć, choć błagałam, jak tylko mogłam.
Przepraszam, muszę się naprawdę ogarnąć.
I jeszcze jedno, Słoneczka. Zauważyłam, że ostatnimi czasy jest jakiś dziwny zastój na naszym Bloggerze. Wiecie o tym i Wy zresztą. Do tego dochodzą jeszcze moje miesięczne postoje... Po prostu nie mam pojęcia, kto to jeszcze czyta (jeśli ktoś w ogóle). Ostatnio dużo dziewczyn o to prosi, więc poproszę i ja.
Jeśli nadal śledzicie tą historię, wpadniecie na ten rozdział, napiszcie mi w komentarzu chociażby "Jestem." Dla informacji.
Z góry dziękuję, Skarby i przesyłam buziaki! :*
 
A! zapomniałabym! Na tym blogu jestem o wiele częściej! : http://idealne-wady.blogspot.com/

sobota, 7 czerwca 2014

Nawet Raskolnikow z siekierą Ci już nie pomoże, Władco. Rozdział siedemnasty.


Teoretycznie rzecz ujmując, to wcale nie wyszło tak znów źle, bo obiektywnie na to wszystko patrząc, Jego Wysokość mógł stwierdzić, że nocka była… miła.
No chyba.

Jasne, nie to, iż zapomniał kompletnie wszystkiego, przecież w głowie nie miał czarnej dziury, ale zazwyczaj pamiętał trochę więcej, a w tym wypadku sytuacja – jak na złość - przedstawiała się nieco inaczej.
Trach!

Dziwne dźwięki zaczęły dochodzić z terrarium. Książę niczym najszybsza błyskawica poderwał się z łóżka, a przynajmniej miał taki zamiar, ale oczywiście jak zawsze coś musiało mu stanąć na przeszkodzie, konkretniej jego własna kołdra, w którą się zaplątał i runął jak długi na podłogę.

Na pewno pękł mu kręgosłup.
KRÓLEWSKI LEKARZ! NATYCHMIAST!

Niemniej staruch się nie raczył pojawić, więc jęcząc i stękając Najwyższy podniósł się, strzepując przy okazji ze swych królewskich szat (za które w chwili obecnej robiły same bokserki)wszystkie zarazki. Władca oczyma wyobraźni widział już te wszelakie maleńkie bakterie, które łażą po nim, wiją się a nawet go gryzą. Co ciekawe, te dziwne żyjątka miały głowy jego poddanych, którzy należeli do kadry narodowej.
Z niewidomych przyczyn najbardziej przeraził go zminiaturyzowany wizerunek Freitaga.

Podbiegł jednak w końcu do swych dzieciątek i zastał istnie przerażający widok, gdyż wyglądało na to, iż Arnold i Gertruda próbowali zjeść się nawzajem. Wtedy też dotarło do niego, że przecież pajączki jego kochane i najdroższe poprzedniego wieczora nie dostały nic do zjedzenia. Włosy stanęły mu na głowie tak bardzo, iż postronny obserwator na pewno stwierdziłby użycie najmocniejszego żelu lub cukru (co w sumie chyba było już nieco przestarzałą, ale jakże szlachecką metodą, nieprawdaż?). Zresztą jego królewski fryzjer…
Oh, no tak – nikomu przecież nie wspominał jeszcze, iż go posiada. Oj, no bo zatrudnił go tak niedawno… zupełnie wyleciało mu to z głowy. W każdym bądź razie powinien udać się na wizytę, ponieważ miał nieodparte wrażenie grzywki gryzącej go w czoło.

A może by tak całkowicie obciąć się na łyso? Nie, przecież wtedy spadnie jego korona i się skompromituje przed całym światem, a on przecież – jako nieomylny i wielki Pan oraz Władca – powinien być wzorem dla swego ludu!
Szybko dosypał pokarmu do terrarium. Nie chciał, by te bratobójcze walki trwały dalej w najlepsze. Dzieci trzeba w końcu trzymać w jakiś ryzach, nie?

W tym samym momencie drzwi się otworzyły. Nietrudno było zgadnąć, kto wszedł do środka. Sammi. Wiedźma. Czarownica. Ewidentne zagrożenie. Największe zło tego świata. Zagłada.
To po co się z nią przespałeś, durniu? Aby chronić swe królestwo?

Najwyższy w sumie nie wiedział, co ma powiedzieć. Chyba pierwszy raz w życiu zabrakło mu języka w gębie. Powinien napisać odwołanie do swego nauczyciela retoryki, koniecznie musi wzbogacić swe lekcje o zachowania w takich właśnie sytuacjach, bo kiedyś się to źle skończy.

- Co się tak gapisz?  - głos dziewczyny wybił go z rozmyśleń o edukacji. Momentalnie zaczął się zastanawiać, czy naprawdę spoglądał na jej cycki nieprzyzwoicie długo, ale szybko doszedł do niezwykle trafnego wniosku, mianowicie takiego, iż nie powinna się na niego wściekać, bo przecież teraz była kompletnie ubrana, a kilka godzin wcześniej zobaczył o wiele więcej…
Uśmiechnął się sam do siebie niczym Wank na widok czekolady z nadzieniem truskawkowym.

Nic jednak nie odpowiedział, a Sammi jedynie prychnęła pod nosem, podeszła do jednej z szafek i zaczęła przekopywać stertę podręczników szkolnych oraz innych książek w poszukiwaniu  - jak się okazało – jakieś pomarańczowej, niewielkiej karteczki.

- Jeśli chodzi o to, co… - zaczął niepewnie, ale szybko umilkł, gdyż do ziemi przygwoździło go zimne jak lód spojrzenie dziewczyny, które bynajmniej nie było zapowiedzią czegoś dobrego.
Zadrżał.

- Słuchaj Wellinger! – warknęła – Byliśmy pijani w trzy dupy i nie widzę większej potrzeby, abyśmy musieli poruszać ten temat w tej chwili i w przyszłości. A teraz przepraszam cię bardzo, ale Schuster mnie wzywa. Zresztą nie będzie zbyt szczęśliwy, jeśli za jakieś piętnaście minut nie pojawisz się na skoczni przebrany w kombinezon z nartami na barkach. O rozgrzewce nie wspomnę.
Najwyższy uśmiechnął się do niej promiennie, ale były to tylko pozory, ponieważ w środku coś ścięło mu białko na ciało stałe. Strach. Przecież jak nic znów dostanie jakieś przymusowe roboty. Momentalnie przypomniał sobie postać Raskolnikowa ze „Zbrodni i kary”(książkę musiał obowiązkowo przeczytać jeszcze w dzieciństwie, gdyż była jednym z etapów terapii, która nosiła nazwę „Nie obawiaj się siekiery królewskiego kata”). On też został zesłany na Syberię, a biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne Oslo  - spokojnie mógł utożsamić się z tym bohaterem literackim.

Co nie zmienia faktu, iż niezły mógłby być z niego kupel. Książę nigdy nie ukrywał, iż Rodia wzbudził w nim pokłady głębokiego uznania. No bo tak zamordować dwie baby?!
Szacun i pokłony do ziemi.

Ocknął się, gdyż drzwi prowadzące do ich hotelu zatrzasnęły się gwałtownie, uświadamiając mu, że ma względnie mało czasu. W biegu pożegnał swe dzieciaczki, ucałował obie włochate główki po kolei, pogłaskał je po pełnych brzuszkach i zapewnił, iż na pewno wróci.
W kawałkach lub całości.

 

* * * *

Schuster już tylko wytężał swój „orli” wzrok, a gdy tylko się pojawił, przybrał swój zamyślony wyraz twarzy, który Najwyższy zwykł nazywać „Miną niemieckiego filozofa – czyli jakiego? Z kaktusa zerwanego!”.
Władca - rzecz jasna – zdawał sobie sprawę z tego, iż spóźnił się całe dwadzieścia minut, ale miał ogromną nadzieję, że zdechła ropucha tego nie zauważy, no bo jakżeby miała to zrobić, jak ostatnio nie spostrzegła głowy myszy w swojej kawie?

(Inna sprawa, że Książę wtedy chciał dobrze. Gdzieś przeczytał o tym, iż ropuchy jedzą myszy, a sam Schuster gadał o tym, że brakuje mu magnezu w organizmie. Dedukcja Pana polegała, więc na zorientowaniu się, iż najwięcej tego pierwiastka powinno znajdować się w mózgu gryzonia. Na dodatek sam gad gadał o grających mu marsza kiszkach.)

- Wellinger! – wrzask potwora dotarł zapewne do uszu wszystkich jego okolicznych poddanych – DWADZIEŚCIA MINUT SPÓŹNIENIA!
Najwyższy zląkł się. Zimny dreszcz przebiegł po jego prostych jak kij plecach. Na pewno zostanie zesłany na Syberię, na pewno!

Nim w ogóle ktoś zdążył się zorientować, przypadł do stóp zdechłej ropuchy tak blisko, iż był w stanie zobaczyć nawet błony między jej palcami. Nie to jednak miało znaczenie, a fakt, iż zaczął wydzierać się na całe gardło:

- Ja nie chcę być jak Raskolnikow! Nie wysyłaj mnie na karne roboty na Syberię, błagam! Ja mam malutkie dzieci do wykarmienia! Jeszcze mi z piersi piją, zlituj się nad mym marnym losem! Nad losem nieszczęśnika!
Nie był nawet świadom, iż wszyscy – łącznie z Sammi i Schusterem – patrzą na niego jak na największego idiotę, obrażając tym samym jego królewską godność.

- Wiedziałem, że jest głupi, ale nie sądziłem, że aż tak – mruknął Karl do ucha dziewczyny, jednak na tyle głośno, by każdy go usłyszał. Z Najwyższym łącznie, ale Władca nic z tym faktem nie zrobił.
Nie teraz.

__________________________________
Ja nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Dwa miesiące nic tu nie było.
Muszę się wziąć za siebie.
Choć już niedługo wakacje. Damy radę!

niedziela, 18 maja 2014

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Po prostu jest już za późno, Najwyższy. Rozdział szesnasty.


Może ta cała impreza nie była jakaś niesamowita, przecież Książę bywał już na lepszych, a na dodatek często znajdował się na eleganckich bankietach. I może Wank oraz Kraus nie spisali się jakoś nadzwyczajnie dobrze, a na pewno nie powinni zabierać się w przyszłości za organizację różnorakich przyjęć, niemniej jednego Najwyższy im zarzucić nie mógł -  mianowicie alkoholu.
Oh tak, wódka była doprawdy wybornej jakości.

Sam nie wiedział, kiedy wszystko wokół niego zaczęło jeździć w kilka różnych stron, a on stracił kontrolę nad tym, co mówił i robił. Dobrze, że Schuster jako jedyny jakoś się trzymał, a dzięki temu nie odbył się konkurs na jak najlepszy i najbardziej widowiskowy striptiz. Choć w sumie nagroda była dosyć… ciekawa.
Książę przyjrzał się niczego nieświadomej dziewczynie, którą miał wygrać  zwycięzca. Jakby nie patrzeć była dosyć smacznym kąskiem, choć ewidentnie znajdowała się w najniższej warstwie społecznej. Pf.. kelnerka.. co to niby za zawód? Przecież on już dawno wyszedł z użycia! Teraz była służka! O tak! No ale ślicznej blondi to i taki przydomek nie był w stanie zbrukać.

Właśnie, o wilku mowa, Najwyższy.
Dziewczyna popatrzyła na Władcę z pogardą w brązowych oczach, a następnie wyminęła go z wysoko uniesioną głową. Jasne, mógł się wcześniej powstrzymać i nie wsadzać łap do jej stanika, ale to tak tylko przypadkiem wyszło! No przecież! Niemniej oczywiście parszywe babsko o tym nie wiedziało. Trudno. Już wkrótce zawiśnie na królewskiej szubienicy za tą niewiarygodną zniewagę.

Albo jeszcze lepiej! Poprosi wiedźmę, by zamieniła ją w karalucha! Co w tym dziwnego? Ostatnio z tą czarnulą miał coraz lepszy kontakt, czyli w wolnym tłumaczeniu polegał on na tym, że ona nie rozmawiała z nim oraz nie wtrącała nosa do jego dzieciaczków najsłodszych, a on też nie zwracał na nią większej uwagi. Piękny układ, prawda?
A jeśli już o Sammi.. to gdzie ona właściwie była? Książę odwrócił swą głowę – ale na tyle wolno, by nie spadła z niej korona – i zobaczył ją z Karlem. Oczywiście nie powinno go to dziwić, przecież każdy w kadrze wiedział, iż byli przyjaciółmi, jednakże zaintrygował go fakt, że dziewczyna wypijała jeden kieliszek za drugim, wskutek czego była dziwnie wesoła.

No dobra, może lepiej w takim stanie nie prosić ją o czarodziejską przysługę. Jeszcze wiązka tajemnej mocy uderzyłaby w niego a nie tą służkę i wtedy to by dopiero był kłopot, bo wątpił, że zdecydowałaby się go przywrócić do pierwotnej formy.
Książę odwrócił wzrok od tej dwójki, a następnie spojrzał na zegarek. Nadeszła pora kolacji Arnolda i Gertrudy. Z największym trudem podniósł się z krzesła, na którym spoczywał, ale momentalnie zachwiał się na tyle mocno, że musiał chwycić się prowizorycznego blatu, by nie upaść i się kompletnie nie skompromitować.

Na szczęście nikt nie dostrzegł tego drobnego potknięcia. Każdy skupiony był tylko na sobie.
Najwyższy niepewnym krokiem udał się do pokoju, dobrze, iż sala, na której odbywało się całe przyjęcie była stosunkowo blisko od niego.

Jednak, gdy tylko uchylił drzwi, pierwszym, co zwróciło jego uwagę nie było terrarium. Nie ono, ale łóżko, a konkretniej to, co znajdowało się na nim.
Władca poczuł, iż w ustach momentalnie robi mu się sucho jak na pustyni, a oczy zachodzą mu gęstą mgłą. I naprawdę był już pewien, że zemdleje, ale w ostatniej chwili się opamiętał, gdyż jego królewska zawziętość wzięła nad nim górę, a wnętrze rozgotowało się z wściekłości. Na milion procent z czubka głowy buchały mu obłoczki pary.

Ah, no tak, przecież on tak naprawdę nie obejrzał do końca tego, co doprowadził go do takiego stanu!
Zdjęcia. Mnóstwo zdjęć. Autorstwa wiedźmy. Na których znajdował się tylko i wyłącznie on. Sęk w tym, iż został obnażony na nich ze swych królewskich szat, a w specjalnych programach graficznych podorabiane miał na przykład wielbłądzie kopyta, garby, krokodyle zęby, a nawet smocze łuski czy ślimacze rogi. Mało tego! Obok nich leżała karteczka z dopiskiem, który niewątpliwie przelał czarę goryczy, a mianowicie: „Prawda, że jestem genialna, a możliwości mego laptopa są przeogromne? Jeśli chcesz, zabierz sobie te zdjęcia na pamiątkę i opraw w ramki. Będziesz miał co pokazywać swym potomnym!”

Nawet nie wiedział, kiedy posłał swego zaufanego lokaja z natychmiastową informacją do królewskiego kata o przygotowanie szubienicy, a uprzednio sali tortur.
Jesteś skończona na amen, dziewczyno.

Zaiste.
Najwyższy udał się po więźnia…

 

* * * *

- A ty aby nie wypiłaś już troszkę za dużo, Sammi?
Głos Karla odwrócił jej uwagę od przyglądania się niebieskiej barwie drinka, który znajdował się tuż przed nią. Dziewczyna z odrazą skrzywiła nos, gdyż nigdy nie lubiła tego koloru z jednego konkretnego, ale jakże dobrego powodu.

Taki sam odcień miały po prostu oczy Wellingera.
Przeklęty debil.

Zerknęła na blondyna, który siedział obok niej. Zdecydowanie wyprzystojniał przez te ostatnie dwie godziny.
Uśmiechnęła się promiennie do chłopaka, który tylko westchnął głęboko, umożliwiając jej sięgnięcie po butelkę, która stała tuż koło niego, gdyż uprzednio po prostu ją zabrał.

Jednak niestety krople przezroczystej cieczy za nic nie chciały wlecieć tam, gdzie powinny czyli do kieliszka, a kolejne jej nieudolne próby tylko pogarszały całą sytuację. Jęknęła z niezadowoleniem, gdy butelka momentalnie znalazła się poza jej zasięgiem.
Kolejny już raz, choć była dorosła.

I już otwierała usta, już chciała po prostu nawrzeszczeć na Karla, że może robić co tylko jej się żywnie podoba, gdy zorientowała się, że – tym razem – to nie on był winowajcą całej tej sytuacji, gdyż przed nią stał nie nikt inny jak Wellinger we własnej, za grosz nie skromnej osobie.
- Zwariowałeś?! – krzyknęła, choć wiedziała, iż to raczej nic nie da, bo w tym jednym, jakże szczególnym wypadku, obaj z Karlem byli sprzymierzeńcami. Niespodziewanymi, ale jednak. Postanowiła, że nie będzie przebywać dłużej w ich towarzystwie.

Podniosła się z sofy i bez żadnych problemów ominęła swego największego wroga, którego perfumy niebezpiecznie drażniły jej nozdrza. Musiała się przewietrzyć. Teraz. Natychmiast. Zaraz.
- Gdzie ty się wybierasz?

Nie twój zasrany interes.
Oj, nie powiedziała tego? Szkoda, chyba zapomniała. To wszystko przez to, że głos tego człowieka rozrywał jej głowę na milion pulsujących żywym ogniem kawałków.

Naprawdę musiała wyjść z tego pomieszczenia.
I już prawie to zrobiła, prawie wydostała się z tego tłumu roztańczonych, upitych ludzi i już za moment miała postawić stopę na stosunkowo neutralnym gruncie, gdy znów poczuła obecność tego debila. Tuż za sobą.

Zorientowała się, jak wściekłość zaczyna brać nad nią górę, nawet nie wiedziała, kiedy się odwróciła i spojrzała na intruza z wyraźnym wyzwaniem.
Jednak rozłoszczony wyraz jego twarzy podziałał na nią co najmniej uspokajająco, gdyż momentalnie zamknęła się w sobie, chcąc uciekać od niego najlepiej jak najdalej.

- Widzę, iż postanowiłaś wybrać się na spacer, słonko. – powiedział niewiarygodnie spokojnym i nieco aż przesłodzonym tonem – Mam nadzieję, iż nie będziesz miała nic przeciwko, byśmy udali się na niego razem, prawda?
I nim zdążyła się zorientować, przerzucił ją sobie przez ramię i zaczął maszerować energicznym krokiem przed siebie. Tak bez trudu, jakby ważyła tyle co piórko! I nic nie pomogły wrzaski, uderzenia pięścią w jego plecy, wierzgania nogami. Nic, kompletnie.

W końcu po prostu się podała, zastanawiając się, gdzie jest najbliższy szpital psychiatryczny i w jakim czasie ewentualna karetka zdążyłaby dojechać do ich hotelu, by Wellingerowi nałożyć kaftan bezpieczeństwa.
Bo przecież jego zachowanie nie było normalne.

Absolutnie.

 

* * * *

Książę już niegdyś zorientował się, iż Sammi siłę miała. Przecież sam doświadczył tego, gdy przyłożyła mu w pysk za tą nieszczęsną piłkę.
Teraz też musiał nieźle się natrudzić, by jakimś cudem ją utrzymać, ale mu się udało. Doniósł ją do ich wspólnego pokoju, a następnie zamknął drzwi na klucz, by dziewczyna nie uciekła z tego jakże prowizorycznego lochu. Przecież musiał dbać o wszelakie standardy bezpieczeństwa!

Zrzucił swego więźnia na podłogę, a sam schylił się pod łóżko, gdyż był niemalże pewien, iż tam ostatnio zostawił swe królewskie kajdany.
- Co ty najlepszego wyprawiasz?!

Najwyższy westchnął zdegustowany, gdyż odpowiednich zabezpieczeń nie mógł nigdzie dostrzec,  na dodatek ta niegodziwa niewiasta skrzeczała mu tuż nad uchem. Trzeba jej uciąć język, wtedy problem się rozwiąże, a przynajmniej powinien.
- A ty co zrobiłaś?  - spytał odwracając się w jej stronę.  – Sponiewierałaś mój wizerunek!

Tak zdziwionej, ale zarazem przestraszonej jego nagłym wybuchem złości, wiedźmy nie widział nigdy. Dziewczyna automatycznie cofnęła się kilka kroków pod ścianę, by znaleźć się jak najdalej od niego.
Tak? Chcesz zabawy w kotka i myszkę? Wedle życzenia.

- Co to jest? – Książę ujął w dwa palce fotografię, na której miał akurat dorobione dwa wielkie kły. Wyglądał jak ewidentne zombie  z taniego horroru, którego nikt nigdy się nie bał
Dziewczyna popatrzyła na niego, udając kompletne niewiniątko.

- Twarzowe, prawda? – wyjąkała, a to pytanie było tą iskrą, którą rozbudziła ogień prawdziwej furii w Najwyższym. Jeszcze nigdy nikt go tak nie znieważył! Tak nie upokorzył! Tak nie zdenerwował!
Nim się zorientował, pokonał te kilka dzielących ich metrów i już miał zamiar wyciągnąć dłoń, by wyrwać jej serce, ale coś go powstrzymało. Coś, co zatrzymało go dosłownie milimetry od niej, coś, czego nie potrafił zidentyfikować ani nazwać, coś dziwnego, coś…

Nagle powróciło to, co gnębiło już od jakiegoś czasu. Ta myśl, która krążyła w jego głowie od kilku ostatnich tygodni…
Już, Najwyższy, spokojnie, opanuj się. To tylko ona. Jesteś pijany, nie myślisz racjonalnie…

On jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tu już wszystko jest przesądzone, a on sam znajduje się na przegranej pozycji, ale nabrał absolutnej pewności, gdy po prostu ją pocałował.
Tak jakby nigdy nic. Tak jakby wcale nie byli najgorszymi wrogami.

Tak jakby coś do niej...
To niemożliwe.

A jednak. Niemal fizycznie poczuł jej zaskoczenie, szok, początkowe odrętwienie, ale po chwili cała  bierność minęła, a dziewczyna oddała pieszczotę z identycznym zaangażowaniem, więc wiedząc, iż raczej nic nieprzewidywalnego nie powinno się mu już stać, pozwolił sobie na więcej, kładąc dłoń na jej nagim udzie, (gdyż krótka sukienka dawała duże pole do popisu), a ustami zjeżdżając na jej szyję.
I może mogli jeszcze to wszystko przerwać, pewnie tak, ale po prostu nie chcieli, a w chwili, kiedy cienkie ramiączko spadło z ramienia dziewczyny, oboje czuli, iż nie ma już sensu tego wszystkiego zawracać.

Później wszystko potoczyło się już bardzo szybko.

Królestwo zaś przez tą jedną, jedyną noc musiało się obyć bez władcy, a pajączki bez swojej kolacji.
________________________
Takim oto rozdziałem Madzia świętuje swoją osiemnastkę. :D
 Od dziś wszystko mi wolno. Ha! Również wprowadzać takie epizody w opowiadaniach jak ta powyższa końcówka, ale spokojnie...
Taratadaaaaam!...
...
Prawdziwa bomba dopiero zaczęła tykać, a na jej wybuch należy jeszcze trochę poczekać.
Ha!