środa, 28 sierpnia 2013

Czym oni Księcia karmią?! Przecież to jest niedopuszczalne! Rozdział dziewiąty.


Tak – książę posprzątał i tak – Sammi nawet otworzyła drzwi, by mógł sobie swobodnie wyjść, ale on nie miał takiego zamiaru. Przynajmniej na razie. Zamiast tego walnął się na łóżko, chcąc odpocząć, ale oczywiście nie było mu to dane.
Bo jego poddani całe życie coś od niego chcą.

Westchnął sfrustrowany pod nosem, słysząc ciche pukanie, ale nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę z kimkolwiek, więc przykrył głowę poduszką, jednakże natrętny gość nie chciał sobie pójść, wręcz przeciwnie – dobijał się jeszcze bardziej.
Aż w końcu drzwi otworzyły się same. Dobrze, że w progu pokoju pojawił się nie kto inny jak Schmitt, bo – w przeciwnym wypadku – każda następna osoba zostałaby wtrącona do królewskiego lochu, a następnie ścięta na jego jakże uroczej szubienicy.

- Gdzie Sammi?
Książę prychnął lekceważąco, naciągając poduszkę na głowę tak mocno, by nie słyszeć żadnych dźwięków dochodzących z zewnątrz. O tak! Było mu niezwykle wygodnie, a poddani mogliby chyba zrozumieć, że władca potrzebował chwili relaksu, prawda? A jego doradca w szczególności. Ehh.. naprawdę powinien poważniej pomyśleć o zmianie służby, ale to wtedy, gdy już porządnie odpocznie.

Jeśli zaś chodziło o wiedźmę, to tak szczerze powiedziawszy (a raczej pomyślawszy), to on nie miał pojęcia, gdzie polazła. Jakoś specjalnie go to nie interesowało. Przypilnowała, by posprzątał,  zrobiła miliony zdjęć, aby upamiętnić tą jego porażkę, a następnie zostawiła go w stanie kompletnego zdruzgotania. Samego, samiuteńkiego.
A nie… przecież były jeszcze jego kochane dzieciaczki…

- Andi, pytam się, gdzie jest Sammi – w głosie bruneta słychać było wielkie zniecierpliwienie, więc książę łaskawie podniósł się ze swego królewskiego łoża, a następnie zlustrował faceta spojrzeniem od stóp do głów i wzruszył ramionami.
- Sprawdzasz, czy przypadkiem jej nie zjadłem? Odpowiedź brzmi: smaczna była.

No cóż – mina mężczyzny była bezcenna, ale zasłużył sobie na takie coś. Dlaczego? No przecież zakłócił książęcy wypoczynek! Jednakże najwidoczniej szybko otrząsnął się z szoku, bo już po chwili podszedł do niego i po prostu siadł obok. Tak jakby nigdy nic.
- Kazali mi wszystkich zaprosić na obiad, ale nie zrobię tego, nie wiedząc, gdzie ona poszła, więc?

Książę westchnął pod nosem, przeczesując dłonią jasnobrązowe włosy, a następnie zdecydował się na jedną, krótką, ale jakże wyczerpującą jego królewski organizm odpowiedź:
- Cholera wie.

Jednakże brunet nadal uparcie siedział na jego łóżku. Na rozmowy mu się zebrało do kurwy nędzy?
- Co się stało, Andi?

To pytanie przelało czarę goryczy. Momentalnie przypomniało mu się to całe upokorzenie na oczach jego własnych dzieci. A przecież dla nich powinien być wzorem do naśladowania, autorytetem…
Poczuł jak coś podejrzanego zaczyna go piec w oczy, ale zamrugał szybko powiekami i łamiącym się głosem wydukał:

- Ona kazała mi zamiatać – niemal załkał, a Schmitt popatrzył na niego w kompletnym osłupieniu, a chwilę później wybuchnął histerycznym śmiechem.
Książę zgromił go spojrzeniem.

- Jak już się wypłaczesz, to zejdź na stołówkę – po tych słowach poklepał go po ramieniu, co widocznie miało być gestem pocieszenia, a następnie po prostu wyszedł.
Pfff… nędzny poddany!

 

 

Niemniej głód ponownie dał o sobie znać poprzez głośne i wymowne burczenie w brzuchu, więc książę postanowił łaskawie odwiedzić pomieszczenie, w którym prawdopodobnie królewscy kucharze zaoferują mu jakiś posiłek.
Oczywiście nie zdziwił go fakt, iż calutka kadra (z wiedźmą łącznie) siedzi sobie przy prostokątnych stolikach i ze smakiem zajada jakieś mięso z ryżem i surówką.

Odwrócił wzrok od czarnych loków dziewczyny, która śmiała się z czegoś razem z Karlem (obiektywnie rzecz ujmując to pewnie z niego), a później natrafił na Martina, który przywoływał go gestem dłoni do siebie, a konkretniej na miejsce, które dla niego zajął. Doskonale wiedział, że książę nie lubi siedzieć pomiędzy dwiema osobami, także jego krzesełko sąsiadowało jedynie ze Schmittem i oknem.
Kolejny głośny odzew ze strony jego żołądka wyrwał go z dziwnego rodzaju zamyślenia, a  - już po chwili – pewnie podszedł do stolika, usiadł, a następnie z powątpiewaniem popatrzył na zawartość swojego talerza.

- Niskokaloryczne, dla skoczków idealne – powiedział Martin, siedzący obok niego, odpiłowując nożem kawałek mięsa – A do tego bardzo smaczne.
No cóż – może książę był naprawdę głodny i wyczerpany, a na dodatek zły i sponiewierany, ale nie uśmiechało mu się jedzenie tego czegoś. Gdy już otwierał swe usta, by spytać, z czego ten kotlet jest wykonany, przerwał u siedzący naprzeciwko niego Freund.

Freud, który miał założone nauszniki w kształcie rogów renifera.
Serce księcia podskoczyło niemal do gardła, gdyż zobaczył w minie Severina coś, czego nie widział nikt inny, coś, co było przeznaczone specjalnie dla niego, a konkretniej… dziwny błysk w oku, który przypominał prędzej żądzę mordu, aniżeli jakieś ludzie uczucia, więc książę mimo wszystko skulił się na swoim miejscu, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki.

Sęk w tym, że żadnej nie było.
- Kocham reinsdyrstek  - wymamrotał z uwielbieniem Freund w jego stronę. Jeśli zaś chodzi o księcia, to zaczęło mu się niemal zbierać na wymioty, bo momentalnie zrozumiał, z czego zostały wykonane te kotlety, co go w sumie nie dziwiło, bo to była przecież jedna z ulubionych potraw Norwegów. No ale po Severinie  - mimo wszystko - nie spodziewał się takiego aktu kanibalizmu.

- Jesz właśnie swoich braci – powiedział – Zemszczą się na tobie, zobaczysz.
Jednakże skoczek siedzący naprzeciwko niego jedynie się roześmiał, a był to śmiech płatnego zabójcy. Tak, mości książę był niemal pewny, że jeśli nie zginie z rąk Sammi (bo jeśli chciałaby to zrobić, to zamordowałaby go w nocy, prawda?), to łapę położy na nim Freund.

Oczyma wyobraźni zobaczył mężczyznę z wielkim toporem w ręku, a przynajmniej siekierą. Następnie jego książęca głowa zostałaby oddzielona od reszty ciała, a on tylko by się tylko śmiał, albo i gwizdał przy tym.
Ręka zaczęła mu delikatnie drżeć, dlatego schował ją tak, by nikt tego nie zobaczył, a następnie drugą ujął widelec.

Zjadł tylko ryż i surówkę, bo – pomimo zapewnień Schmitta – jakoś na kotleta z renifera skusić się nie potrafił.

 

* * * *

Sammi uśmiechnęła się, gdy tylko przekroczyła próg pokoju, bo jakże tu się nie cieszyć, jeśli widzi się idealny porządek?
No – prawie idealny, bo zakłócał go Wellinger, który stał sobie obok terrarium z tymi potworami i spoglądał na nie z uwielbieniem.

- No maluszki, popatrzcie na tatusia… Tatuś was kocha.
Prychnęła pod nosem, a następie przeszła do swojej torby, która nadal nie była do końca rozpakowana i wyjęła z niej kilka książek oraz laptopa, w końcu wszelakie prace domowe musiała przesyłać nauczycielom przez Internet. No cóż –mówiło się trudno, przynajmniej nie będzie miała żadnych zaległości.

- Cip, cip, cip, kochane moje skarbeczki! Cip, cip, cip.
Od samego głosu Wellingera momentalnie rozbolała ją głowa. Dlaczego los pokarał ją mieszkaniem z tym debilem? To, że był głupi Sammi wiedziała o dawna, ale to, iż był aż tak tępy i ułomny? No cóż – to nowość, bo myślała, że chociaż chwilami jest zdolny do jakiegokolwiek myślenia, dlatego sama postanowiła go oświecić.

- Tak się woła na kury, matole – mruknęła znad książki od jej ukochanej fizyki.
Nie widziała, czy odwrócił się w jej stronę czy nie, ale uśmiechnęła się sama do siebie, bo chłopak przynajmniej zamknął ryja. No ale to co dobre - szybko się kończy, prawda?

- A jak, według ciebie, mam zwracać uwagę moich skarbeczków?
Sammi westchnęła, wznosząc oczy do góry. On jest kompletnym jełopem, któremu nikt już nigdy nie będzie w stanie pomóc.

- A jak robią pająki? – spytała, a następnie wykonała teatralną pauzę, dając mu czas na myślenie (choć przecież on tego nie potrafił, ale jednak) – No właśnie, Wellinger. Może po prostu się zamknij, a one zrozumieją więcej niż z tego twojego „cip cip” .
Ponownie zagłębiła się w książce, a następnie zaczęła czytać o efekcie fotoelektrycznym, niemniej ten debil ponownie zabrał głos.

- Maleństwa moje, dlaczego jesteście takie smutne?
Tego dla Sammi było stosunkowo za wiele, więc poderwała się z łóżka, zrzucając z kolan podręcznik, jednak jakim cudem nie zwróciła na to uwagi, bo - w tej chwili - jej wściekłość wzięła ją w swoje panowanie. Mierzyła chłopaka nienawistnym spojrzeniem od góry do dołu.

- Może po prostu je nakarm i zamknij w końcu ryj!
No cóż. Chyba go zaskoczyła, ale jakoś nie miała żadnych wyrzutów sumienia. Mało tego! Wellinger popatrzył na nią jakoś tak dziwnie, a następnie bez słowa wyjaśnienia minął ją i po prostu wyszedł z pokoju.

Jej serce odtańczyło taniec triumfu.
Papa, gamoniu!

 

 

Jednakże długo się nie cieszyła. Mało tego! Po dziesięciu minutach drzwi otworzyły się z powrotem. Zlustrowała debila od stóp do głów, a jej podświadomość zarejestrowała fakt, iż przywlókł coś, co było zawinięte w białą serwetkę z kuchni.
On zaś – całkowicie ją ignorując – podszedł do tych potworów, a następnie wyciągnął pół kotleta, które podawane były na obiad.

Nie wytrzymała i po prostu parsknęła śmiechem.
- Co ciebie tak znów śmieszy, co? Sama kazałaś mi je nakarmić! – Wellinger nie krył oburzenia, a ona starała się ze wszystkich sił jakoś się uspokoić, ale marnie jej to wychodziło, niemniej po chwili jakoś udało się to zrobić, więc wyjąkała:

-Wiesz… ja naprawdę rozumiem, że możesz być pewnych spraw nieświadomy, na przykład tego, że bociany tak naprawdę nie przynoszą dzieci, a Święty Mikołaj nie istnieje, ale czuję się w obowiązku powiadomić cię, że twoje maleństwa renifera nie zjedzą.

Stała dumna, czekając na jakąkolwiek jego reakcję, oczekując nawet najgorszego, ale tego, co się stało, nie przewidziała, gdyż Wellinger po prostu… siadł na ziemi, a jego mina nie okazywała niczego poza ogólnym załamaniem.

Mimo wszystko zrobiło jej się szkoda tego debila, więc niepewnym głosem ponownie zaczęła:

- Po prostu idź do tego sklepu, gdzie je zakupiłeś, a na pewno coś dostaniesz. Nie mam najmniejszej ochoty żyć pod jednym dachem z głodnymi potworami.
Rozpacz na twarzy chłopaka była jeszcze większa.

- Ale mnie tam uznają za kompletnego kretyna, że nie pomyślałem o tym wcześniej.
Sammi przygryzła wargę, by ponownie nie wybuchnąć śmiechem i mimowolnie mruknęła.

- Może mieliby rację, co?
Jednak nie została spiorunowana spojrzeniem, nie – nic z tych rzeczy. Chłopak nadal siedział  i gapił się w podłogę, dlatego ona po prostu nie wytrzymała, a po chwili – niewiele myśląc - powiedziała:

- Dobra, ja pójdę.

 

* * * *

Mości książę nie wiedział, co przyszło do głowy wiedźmie, że wspaniałomyślnie ofiarowała się wybrać po jedzenie dla jego kochanych dzieciaczków, niemniej teraz spały sobie najedzone i zadowolone, a on po prostu na nie patrzył, bo jeszcze nie nacieszył swych królewskich oczu ich widokiem.
Sammi siedziała po turecku na łóżku, pochylając się nad książką. Tak w sumie, to on też powinien zacząć się uczyć do tej poprawy. Tak, ale to jutro – po treningu. Dziś miał już dość ekstremalnych przeżyć.

Zerknął na zegarek, który wskazywał godzinę osiemnastą, niemniej on był już poważnie zmęczony, a skoro kąpieli użyczył jakieś czterdzieści minut temu (ha, ha! Znów nie zostawił wiedźmie ciepłej wody), to z powodzeniem mógłby usnąć już teraz. Nawet bez kolacji, która powinna być za niedługo.
Tak, sen to najlepsze rozwiązanie.
Także zdjął buty, a następnie po prostu walnął się na posłanie.

Wiedźma popatrzyła na niego dziwnie, ale on nie miał zamiaru rozmyślać nad jej logiką, której nie pojmie przecież nigdy, więc już przymykał oczęta, już zaczął się relaksować, gdy z tego, jakże przecież pięknego, stanu wyrwał go głos Sammi:
- Mówiłam już, że nie będę dzielić z tobą łóżka, Wellinger. Śpisz na podłodze.

Chwila, to musiał być sen. Na pewno. Gwałtownie otworzył oczy, ale wiedźma tylko patrzyła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a następnie wypowiedziała te dwa słowa, które rozbudziły go na dobre:

- Zjeżdżaj stąd.
Że kurwa niby co?

_____________

Sto lat, sto lat, niech Andi skacze nam!
Sto lat, sto lat, niech Andi skacze nam!
Jeszcze raz, jeszcze raz, niech Andi skacze naaaam!
Nieeech skaczee naaaaaaaam!


Także no, w ten wyjątkowy dzień, jakim są urodziny Weliego, wstawiam ten rozdzialik, ale coś książę wyjątkowo markotny mi się wydaje, choć biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio u Wojtka czytelniczki mi się rozkleiły, to i tak tu jest wesoło :)

A co do tego renifera... no powstrzymać się nie mogłam :D

Miało tu jeszcze pojawić się zdjęcie imienniczki naszego księciulka, ale przez słaby Internet fotka nie chce się dodać, także dostaniecie ją na początku miesiąca.

I jeszcze jeden komunikat:
Od września rozdziały pojawiać się będą co dwa tygodnie na zasadzie: Jeden tydzień (piątek, sobota lub niedziela) - rozdzialik u księciunia, tydzień drugi (piątek, sobota lub niedziela) - rozdzialik u Wojtka.
Oczywiście mogą być wyjątki od tej reguły, ale to zależy indywidualnie od tygodnia i przede wszystkim od planu lekcji.

Pozdrawiam, słoneczka! :*

sobota, 24 sierpnia 2013

Gdzie ta służba, Mości Książę? Ewidentnie trzeba będzie ją zwolnić. Rozdział ósmy.


 - Nie będę biegał! Trener chyba sobie kpi! Po moim trupie!
W księciu aż się wszystko gotowało, miał ochotę rozwalić łeb zdechłej ropuchy, a następnie Karla, a najlepiej wszystkich po kolei. Nie – wróć. Przecież nie mógł nic zrobić Sammi, która była jedyną kobietą w ich towarzystwie. Głupi kodeks królewski!  Musi pamiętać, by go zmienić – tak. Wtedy będzie wolny.

- Nie pyskuj, Wellinger, bo dostaniesz kolejne pięć. – Schuster uśmiechnął się sam do siebie, a następnie zasiadł na trybunach, uprzednio strzepując śnieg z niebieskiego krzesełka.
Podły matłoch.  Jak wymyśli jeszcze coś, to może być pewny, że książę zadba, by jego słodziutkie bokserki obiegły cały świat. Tak – wyśle swojego posłańca, by ukazał poddanym to, w czym chodzi ten staruch. Co on sobie wyobrażał? Że ma dwudziestkę na karku? Niestety – panie Werner, pana szczyt formy już dawno przeminął… Trzeba się z tym pogodzić. Zegar tyka, czas ucieka….

Jednakże zamiast cokolwiek powiedzieć, nasunął czerwoną czapkę na uszy, bo mróz panował niesamowity, a następnie z powątpiewaniem popatrzył na trasę swojego biegu. Fajnie. Sęk w tym, że były nią same zaspy, które sięgały mu niemal do samiutkich  kolan.
Wrrr… Karoca księcia! Natychmiast!

Minęła minuta, a on stał nadal w miejscu, z dłońmi w kieszeniach, bo oczywiście nie zabrał rękawiczek, a żadnego królewskiego pojazdu jakoś nie było widać nigdzie na horyzoncie. Nic dziwnego, pewnie jego rumaki zakopały się w tym śniegu.
- Jestem skoczkiem, a nie biegaczem. – wycedził w kierunku zdechłej ropuchy, która przeżuwała coś między zębami, wyraźnie go ignorując, dlatego przeniósł wzrok na zadowolonego Wanka, a następnie Karla, który stał z miną, która nie oznaczała dla niego niczego dobrego.

Mości Książę nie chciał tego przyznawać, ale wiedźma była dla niego ostatnią deską ratunku, więc posłał jej błagalne spojrzenie, jednak ona pozostała niewzruszona. No tak. Czego innego mógł się po niej spodziewać?
- Zaczynaj, bo jest tu trochę zimno. – mruknęła dziewczyna siadając obok Schustera. Władca przypomniał sobie wszytkie baśnie, które słyszał w dzieciństwie, a tym samym fakt, że czarownice zazwyczaj miały przy sobie jakieś żaby potrzebne do zaklęć, albo eliksirów. Tu oberwie łeb, tam nóżkę…  Jednakże trener jakimś cudem nadal pozostał nienaruszony, co księcia dziwiło niezmiernie.

Co miał jednak poradzić? Wziął głęboki wdech, a zimne powietrze brutalnie wdarło się do środka jego organizmu. Jak nic dostanie zapalenia płuc, na pewno. W końcu jego delikatne, królewskie ciało zapewne  nie wytrzyma takich tortur. Tak, lekarz będzie miał ręce pełne roboty.
Postawił pierwszy krok – jego but w całości pokrył się białą kołderką, a trochę śniegu dostało się do środka, na co książę zadrżał z zimna. Drugi – o! Nieco lepiej, bo przynajmniej natrafił na coś twardego. Może jednak nie będzie tak źle.

Nim się zorientował, zaczął biec. Chciał mieć to wszystko jak najszybciej za sobą.
Niemniej to nie było wcale takie proste, bo ponownie zaczął brodzić w śniegu, jednakże jego dzieci były warte największych poświęceń.

Tatuś walczy o was, maleństwa…
Skrzywił się, gdy kolejna porcja śniegu wleciała mu do buta, a skarpetka zaczęła nasiąkać zimną wodą. Do kurwy nędzy! To miał być obóz regeneracyjny przed Igrzyskami, czy jakieś tortury?!

Książę poczuł, że za moment wybuchnie, a wszelakie pokłady złości wyleją się z niego, stopią biały puch, a następnie pochłoną zdechłą ropuchę, wiedźmę i tych dwóch idiotów. O tak!  Tak właśnie byłoby najlepiej.
Jednakże jego rozmyślania coś przerwało, a tym czymś był błysk flesza. Chwila. Co?

Oj, Sammi – już nie żyjesz.

* * * *

- Kobieto, zapomniałaś wyłączyć migawki  - mruknął niezadowolony Karl, stając tuż obok niej, kręcąc nosem na prawo i lewo – Przecież jak nic nas zobaczy i nie będzie żadnej, pięknej sweet foci…
Pff.. nie musiał jej nic mówić, Sammi doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Wellinger ślepy nie był i jej szansa – prawdopodobnie – została zaprzepaszczona, ale nie chciała, by ktokolwiek zobaczył jej niemal zrezygnowaną minę, dlatego momentalnie naprawiła swój błąd, a następnie zaczęła cykać zdjęcia z takim zapałem, jakby miałaby to być jej ostatnia sesja.

I chyba się nie myliła, biorąc pod uwagę fakt, że wkurwiony na maksa debil biegł właśnie na przełaj przez zaśnieżony stadion. W jej stronę.

Zabije ja, jak nic ją zabije i nigdy już nie zobaczy Martina oraz Sprytula. Przymknęła powieki, odmawiając pod nosem cichą modlitwę, ale śmierć jakoś nie nadchodziła, a zamiast tego usłyszała jakiegoś dziwnego rodzaju plaśnięcie.
Gwałtownie otworzyła oczy, które właśnie w tej chwili musiały wyglądać niczym dwa statki kosmiczne, którym podróżują zielone ludki, gdyż niecodziennie oglądało się TAKIE widoki, a mianowicie Wellingera, który leżał bez życia w wielkiej zaspie, twarzą do dołu. Oj, wróć -  nie bez życia, bo właśnie poruszył nogą.

Wank ryknął śmiechem, Karl zresztą zrobił to samo, a Schuster przypatrywał się całej akcji z wyraźnym zainteresowaniem. Nie żeby Sammi jakoś specjalnie współczuła gamoniowi, który właśnie wąchał śnieg, ale obrzuciła chłopaków chłodnym spojrzeniem, z zamiarem podejścia do tego debila i sprawdzenia, czy nic mu nie jest. Jakby nie patrzeć, to był jej sąsiad, a obecny współlokator, więc już zaczęła się podnosić, gdy Wellinger zrobił to samo.
Dobra, teraz zrozumiała zachowanie chłopaków, bo sama parsknęła śmiechem, ponownie opadając na krzesełko, ale momentalnie się opamiętała, chwytając aparat, by upamiętnić ten zniewalający widok, który powalał na łopatki.

Chłopak miał całą twarz w śniegu, zresztą ubrania tak samo. Czapka zsunęła się na prawą stronę tak, iż niemal zakrywała jego oko, a mokre włosy zabawnie przykleiły się do czoła, tworząc dziwny zawijas. Woda powolutku, kropelka po kropelce skapywała sobie na ziemię.
- Bałwan! – krzyknął rozradowany Karl, rzucając własnoręcznie wykonaną śnieżką prosto w brodę nadal stojącego chłopaka, odwracając tym samym jego uwagę od Sammi. Odetchnęła, więc z ulgą, zdając sobie sprawę z faktu, że jej mizerne życie potrwa parę chwil dłużej, gdyż Wellinger – najprawdopodobniej – w pierwszej kolejności zamorduje blondyna, a dopiero później zajmie się właśnie nią.

- Boże, człowieku… po kim ty odziedziczyłeś taki idiotyzm? – jej rozmyślania przerwał głos trenera, który nadal siedział na swoim miejscu i patrzył ze współczuciem w oczach na zimoludka (bo takim mianem z powodzeniem można było nazwać chłopaka, który był już calutki w śniegu, gdyż do zabawy pt. „Napierdzielamy śnieżkami ten tępy łeb” dołączył również Wank, a on sam  - z powodów bliżej nieokreślonych  - stał w jednym i tym samym miejscu, nie wykonując chociażby najmniejszego ruchu?).
Jednakże po tym pytaniu ze strony pana Wernera, odwrócił głowę w jego stronę, wyraźnie zdezorientowany, a mężczyzna kontynuował swą wypowiedź:

- Czy ty naprawdę myślałeś, że jestem na tyle okrutny, by kazać ci biegać w tych zaspach?
Takiej miny u Wellingera Sammi nie widziała nigdy, więc odruchowo schowała za siebie swój aparat, by uchronić go przed skutkami wybuchu tego człowieka, który nastąpić miał dosłownie za chwilę.

Trzy, dwa, jeden. Start!
- Ty zdechła ropucho! Ty szujo, ty masz coś nie tak z mózgiem! Ty potworze bez serca! Ty kogucie, ty mamucie z czasów epoki lodowcowej, ty pierdolnięty dinozaurze!

Momentalnie znalazł się obok niej i Schustera, by skutecznie uświadomić biednego trenera o tym, co o nim myśli. A robił to niezwykle dosadnie, jednak mężczyzna siedział sobie spokojnie, spoglądając cały czas na niego tak, jakby niczego nie słyszał, a przecież było to niemożliwe (chyba, że nagle ogłuchł).
- Myślałeś, że będziesz się nade mną znęcał, co?! – wrzeszczał nadal Wellinger, pochylając się nad nim jeszcze bardziej – Wypraszam sobie, na pewno nie będę tolerował takiego zachowania! Nigdy! Mam swój honor oraz godność!

Sammi podniosła się z miejsca, a następnie –wymijając wszystkich otaczających ją mężczyzn – skierowała się w stronę hotelu, gdyż nie miała zamiaru słuchać dalej tego wszystkiego. Najmniejszego.
Poza tym, musiała przygotować się jeszcze do planu numer dwa.

Uśmiechnęła się sama do siebie, a jej krok stał się radośniejszy.

 

* * * *

Mości książę myślał, że zaraz eksploduje niczym wulkan, ale nic takiego nie miało miejsca. Gdy tylko przekazał zdechłej ropusze to, co o niej myślał, skierował się do hotelu, gdyż  jego ubrania przypominały mokre ścierki, aniżeli coś, w czym władcy chodzić wypadało. Poza tym, jego dzieci pewnie już za nim tęskniły tak samo, jak on za nimi. Przechodziły go zimne dreszcze na myśl, że wiedźma mogła coś im zrobić.
Gdyby tylko spróbowała.

Jednakże po przekroczeniu progu, z ulgą zauważył, że nic im nie jest, a po Sammi nie ma ani śladu. Jedna dobra wiadomość.
Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu aparatu, ale oczywiście go nie było. No tak, zapomniał, że mogła rzucić na niego zaklęcie, które mogłoby sprawić to, iż przedmiot stał się niewidzialny dla jego królewskich oczu. Westchnął zrezygnowany i już miał po prostu walnąć się na łóżko, jednak coś go powstrzymało.

A tym czymś była wiedźma, która pojawiła się w pokoju niewiadomo skąd. A nie, przecież trzymała w ręku miotłę, która była pewnie jej ulubionym środkiem transportu. Dobra, ale co miała do tego wszystkiego szufelka? Mości książę zamyślił się na moment, ale nie wysunął z tego wszystkiego żadnych sensownych wniosków.
Za to Sammi uśmiechnęła się promiennie, podchodząc do niego i wręczając mu oba narzędzia pracy.

Chwila. Mości książę czegoś tu nie rozumiał.
Ona zamierzała nauczyć go na tym latać?!

- Zamiataj, Wellinger.
Te dwa słowa były dla niego niczym jakieś zaklęcie niewiadomego pochodzenia, dlatego stał jak wryty, spoglądając to na miotłę, to na Sammi i co chwila sprawdzając, czy coś nie unosi się w powietrze.

- Ogłuchłeś na amen? – spytała, patrząc na niego tak, jak na jakiegoś wariata, a on sam cały czas analizował w swej głowie jej słowa.
Zamiataj?  Halo!... Królewska sprzątaczko! To chyba praca dla ciebie!

- Nie wyjdziesz z tego pokoju, póki te płatki nie znikną, więc na twoim miejscu już bym zaczęła sprzątać – powiedziała, siadając na łóżku, a następnie chwytając swój aparat i odwracając tym samym uwagę od jego osoby, więc on – korzystając z tego niezwykłego przywileju – dopadł drzwi, niemniej one okazały  się być zamknięte.
Ale jak?

Czary, jak nic to jakieś czary. Mości książę tupnął nogą, ale na nic zdały się kopniaki zasadzone temu twardemu kawałkowi drewna i nawet wszystkie wyzwiska, które wyleciały z jego ust. Nic.
A przecież zbliżała się pora obiadu! Był głodny, wyczerpany i na dodatek zdenerwowany. Czy może być coś gorszego, aniżeli książę, któremu burczy w brzuchu?

- Wyskoczę przez okno – warknął przez zaciśnięte żeby, odwracając się w jej kierunku, a następnie podchodząc do ściany, gdzie widniało jego ostatnie wyjście z tej sytuacji, jednak momentalnie zrezygnował z tego pomysłu. Na którym piętrze się przecież znajdowali... Szóstym? Siódmym?
- Na pewno nie będę sprzątał – powiedział, przybliżając się do dziewczyny, rzucając biedną szufelką o łóżko. Co prawda miała trafić w ten czarny łeb wiedźmy, ale jakoś nie miał cela. No cóż – trudno.

- Będziesz.
- Nie będę.

- Ależ będziesz.
Mości książę zmrużył powieki, patrząc na swoje bobaski, które ochoczo chodziły po swoim terrarium. Jeśli sprzeciwiłby się wiedźmie, to ona mogła zrobić z nimi wszystko – nawet rozdeptać, a on tego by nie przeżył, więc podniósł z ziemi miotłę, a następnie, wymijając dziewczynę, skierował się do najodleglejszego końca pokoju.

- Uraziłaś mą godność – powiedział, udając, że wstrząsa nim szloch.

Wiedźma podniosła na niego wzrok, ale nie odpowiedziała nic, tylko ponownie zaczęła bawić się aparatem.
Książę westchnął pod nosem, nachylając się nad ziemią, a następnie wykonał ten pierwszy, jakże trudny ruch ręką, a czerwone płatki róż zaczęły stopniowo znajdować się na jednej kupce.

- Uśmiech, Wellinger! – wrzasnęła wiedźma, wyrywając go tym samym z zamyślenia nad jego marnym losem, a następnie robiąc mu milion zdjęć.

Jednak jemu było już wszystko jedno.
Był skończony na wieki.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Informacja.

Słoneczka!

Pewnie zauważyliście już pewne zmiany, prawda? Miałam się tłumaczyć, dlaczego zmieniłam adres i nazwę bloga, więc to zrobię.
Po prostu całość dostała się w ręce niepowołane, a ja czułabym się niekomfortowo, gdyby osoby, które mnie znają, czytały to coś. Naprawdę.
Miałam nawet ochotę usunąć całość, niemniej dzięki uporowi TheNeverland i jej tłumaczeniom, że bez Księcia umrze na pewno - postanowiłam dokonać tylko pewnych zmian. I za to po raz kolejny dziękuję, kochana, bo ja też zginęłabym z tęsknoty, gdybym nie mogła tego pisać.

Mam nadzieję, że rozumiecie to wszystko, choć tak naprawdę nie wyjaśniłam nic.

Pozdrawiam! ;*

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Wasza Wysokość też chciałby takową bieliznę? Rozdział siódmy.


- Wellinger, ty tępy ośle!
Jaśnie książę starał się nie zwracać większej uwagi na Karla, który rzucał różnymi wyzwiskami pod jego adresem, niemniej bolało go to niesamowicie. On naprawdę starał się być dobrym władcą, a w zamian, od swych poddanych, słyszał takie coś. Gdzie na tym świecie istnieją jakiekolwiek pokłady sprawiedliwości?

Odwrócił się w drugą stronę, wchodząc do pokoju, a nastepnie, ostrożnie odkładając swe dzieci do terrarium, jednak pająki przeszły do niego niechętnie.

Jego śliczne maleństwa… już pokochały tatusia tak mocno, że nie chciały się z nim rozstawać...
Posłał Arnoldowi i Gertrudzie ostatnie, pełne wzruszenia spojrzenie, a następnie - w przeciągu kilkunastu sekund - dopadł do tego niecnego poddanego, którego musiał natychmiast zlikwidować. Teraz! Nie mógł czekać na swego zaufanego, książęcego kata.

Już wyciągał ściśniętą w pięść dłoń, już miał ją w powietrzu, ale jedna rzecz mu przeszkodziła. Tak. Księciu Najwyższemu coś stanęło na przeszkodzie, a  tym „czymś” były czarne loki wiedźmy, która nadal kurczowo trzymała się tego pojebańca.
Jedno warte drugiego.

Jednakże kobiety uderzyć nie wypadało, przecież przed laty jego nauczyciel wpajał mu zasady kodeksu królewskiego, z którego wynikało wyraźnie, że niewieście nie wolno było zadać chociażby najmniejszej ranki.
Niemniej sytuacja miała się inaczej, jeśli chodziło o mężczyzn. Tu pojedynki były wręcz wskazane, a książę już wyobraził sobie łeb Karla rozcięty jego mieczem na dwie równiutkie części. Ahhh… co to byłby za widok…

- Co tu się znów dzieje?
No tak, on, Najwyższy Władca nie zarejestrował faktu, że miejscem śmierci tego gówniarza miał być hotelowy korytarz, którym na pewno uczęszczało mnóstwo jego poddanych, a oni przecież nie mogli zobaczyć go w takim stanie. W końcu był księciem idealnym, a jego wizerunek nie powinien zostać naruszony przez taki głupi incydent.

Sęk w tym, że tym „kimś”, kto ich zobaczył, była zdechła ropucha. Doprawdy…  nie miała innej drogi na tą swoją łąkę, gdzie mogła sobie skakać i kumkać wśród zielonej trawki? A nie.. przecież była zima… No nieważne.
Przeniósł wzrok z Karla na osobę trenera, który nie miał zbyt zadowolonej miny, co jednak mało go w tej chwili obchodziło. Niemal zmroził starucha spojrzeniem i już chciał po prostu wracać do swoich dzieci i zostawić w spokoju ten cały cyrk na kółkach, gdy zatrzymał go głos Geigera:

- Przestraszył Sammi pająkami, a ona ma fobię, więc zaczęła krzyczeć.
O nie, tego było za wiele! Mości Książę musiał ukazać temu poddanemu swoją wersję wydarzeń, bo to mogło się dla niego źle skończyć.

- Ja tylko chciałem jej przedstawić Arnolda i Gertrudę! – wrzasnął na tyle głośno, że pewna pani w średnim wieku, ubrana w najdroższe skóry z jakiś stworów, która akurat przechodziła obok nich, popatrzyła na niego z politowaniem, a następnie pokręciła głową.
Pfff... jakby się tym przejął. Poczekaj, prostaczko! Gniew Księcia Najwyższego wkrótce na ciebie spłynie!

Zdechła ropucha stała w miejscu, mierząc całą trójkę ostrym spojrzeniem, a następnie wydała z siebie ten skrzeczący dźwięk, który w mniemaniu ludzi uchodził za mowę.
Doprawdy… zakodował sobie w głowie, by przy okazji udzielić staruchowi paru lekcji retoryki, może wtedy byłby w stanie zrozumieć jakieś słowa, które zazwyczaj wypływały z gardła tej ciemnej masy, niczym lawina, zalewając umysł księcia czarną mazią, przez którą jego myśli często nie potrafiły się przedostać na powierzchnię. A królewski lekarz zastanawiał się i głowił nad przyczyną jego częstych migren, tak, a to po prostu była wina Schustera.

- Cała trójka do mojego pokoju. Natychmiast.
Stanął jak wryty w ziemię, przyglądając się Karlowi i Sammi, której twarzy nadal nie był w stanie dostrzec, jednakże był niemal pewien, jak w tej chwili wyglądała. Mniejsza o to.

Ta szuja… ten wrak, ten… ten… psychol, ten indor…
Mości książę nie był w stanie wymyślić więcej ciętych określeń, które w idealny sposób oddałyby jego cały stosunek do trenera, więc nie odezwał się ani słowem, posłusznie depcząc za tym debilem.

Jak się okazało – zrobił to tylko on. Odwrócił się za siebie, spoglądając z politowaniem na zdezorientowaną dziewczynę oraz tego tępaka, który wytrwale zajmował miejsce tuż przy jej boku.
- Czy ja nie wyraziłem się wystarczająco jasno? – spytał facet, który stał za nim, więc nie mógł dostrzec jego miny, ale wywnioskował, że bynajmniej nie był zadowolony.

Uśmiechnął się pod nosem. Pierwszy raz ktoś nie na niego był wściekły. Perfekcyjna Sammi właśnie straciła swój status.
- Ale ja się muszę jeszcze ubrać… - wydukała przez łzy, które nadal obficie leciały z jej zielonych  oczu. Boże… on nigdy nie zrozumie kobiet, a tej jednej - w szczególności… Przecież jego dzieci były takie słodziutkie… takie piękniutkie…  Oj, aż rozczulił swe kamienne serce, czego się nie spodziewał, ale niezwykle pokochał te śliczniutkie, królewskie bachorki.

Tatuś  już za wami tęskni…
- Samantho Bachmann!  - wycedził przez zęby wściekły Schuster w kierunku dziewczyny – Natychmiast idziesz z nami. Na jednej nodze!

 Książę nie wytrzymał – zaczął się śmiać, a po chwili nie potrafił już się opanować.
- Przyjebać ci w ryj, Wellinger? – spytał Karl, który chyba na poważnie brał swoją groźbę, na co on roześmiał się jeszcze bardziej.

No dalej, Karluś! Pokaż ten swój unikatowy cios!
- Geiger!! – wrzasnęła zdechła ropucha, a Najwyższy Władca musiał przyznać, iż chyba pierwszy raz zrozumiał, co wyszło z jej ust.

 

* * * *

Sammi czuła, że całe jej wnętrzności trzęsą się ze strachu oraz wściekłości, a z oczu nadal kapią pojedyncze łzy. Była gotowa chwycić tego debila za  jego przydługie kłaki, wytargać z hotelu, a następnie utopić w pobliskim stawie, który mijali po drodze. Co z tego, że pokrywał go lód? Wkopałaby trochę większy przerębel, a następnie wrzuciłaby Wellingera do środka razem z tymi jego pająkami. Ryby by się najadły.
Oczywiście nie mogła tego zrobić, ale zemsta jakaś musiała być.

Trener otworzył drzwi, wchodząc do środka, a oni zrobili to samo, stając naprzeciwko biurka, za którym zasiadł Schuster. Znaczy wróć! Tylko ona i Karl stali, bo Wellinger rozłożył się wygodnie na łóżku, kompletnie ignorując fakt, że nie należało do niego. Całe szczęście, że pan Werner zdawał się tego nie zauważać, bo mieliby jeszcze większe kłopoty.
Nagle rozległo się ciche pukanie do drzwi, a gdy tylko trener powiedział „wejść”, zobaczyła głowę Wanka, który momentalnie poczerwieniał na twarzy, nie wiedząc, co ma powiedzieć na widok, który zastał.

- Przepraszam, ja może… kiedy indziej… - biedny chłopak nie wiedział, co ma powiedzieć, ale Schuster tylko machnął na to ręką.
- Wejdź Wank, ty masz dobry łeb, pomożesz mi.

Jeszcze tak zdezorientowanej miny u niego, Sammi nie widziała nigdy, ale brunet posłusznie zrobił to, co mu kazano, przysiadając grzecznie na rogu łóżka tak, by znaleźć się jak najdalej od Wellingera, który uśmiechnął się do niego promiennie.

- No.– tu trener zwrócił się do Sammi – Opowiadaj, co się stało.
Przełknęła ślinę, która zdawała się wypalać jej przełyk, niczym jakiś kwas, bo nie potrafiła wypowiedzieć ani jednego słowa, ponieważ na myśl przyszły jej te pająki.

- Bo… on…  - zaczęła się jąkać, ale po chwili jakimś cudem odzyskała panowanie nad swoim językiem i głosem – Kupił dwa pająki. A ja się ich boję, więc kiedy ten jeden wlazł mi na rękę, zaczęłam krzyczeć, a później mi je pokazał i pojawił się Karl… Resztę trener zna.
Wspaniałomyślnie pominęła róże. Gdyby tylko Schuster się o nich dowiedział, to …

Momentalnie otrząsnęła się z tych natrętnych myśli.

- Wellinger –  mężczyzna zwrócił się teraz do leżącego na łóżku chłopaka, który… bawił się SKARPETKĄ TRENERA – Przyznajesz się?
Sam zainteresowany wzruszył ramionami, zwijając materiał w kulkę, a następnie podrzucając  wysoko do góry.

- Może.
Schuster westchnął ciężko, przenosząc wzrok na Karla, który stał wyprostowany niczym żołnierz na baczność, ale po chwili ponownie odwrócił go na swoje łóżko, tak jakby do jego świadomości dopiero dotarł fakt, że jego skarpetka co chwila sobie szybuje, a następnie po prostu spada.

- Wellinger! Natychmiast odłóż część mojej garderoby!
Chłopak jednak zdawał się nie reagować na jego słowa, więc trener pokręcił przecząco głową, wyraźnie załamany, mamrocząc pod nosem:

- Dobrze, że bokserek nie wyciągnął.
Najwidoczniej myślał, że to zdanie nie dosięgnie uszu zebranych, ale wyraźnie się pomylił. Sammi zakryła usta dłonią, by nie wybuchnąć śmiechem, Karl momentalnie stanął normalnie, prychając pod nosem, spojrzenie Wanka natychmiast nabrało wesołości, a Wellinger… zaczął przekopywać łóżko na dobre.

Turkoń nie załapał kawału.
Moment… chyba, że… To nie był żart?! 

Sammi nie wytrzymała i prychnęła śmiechem, gdy zobaczyła, co chłopak trzyma w dłoni. A były to… Czarne bokserki w słodziutkie, różowe serduszka.
- Co jak co, ale gust to trener ma. – powiedział z uznaniem Wellinger, rzucając zdobycz na biurko, prościutko pod nos Schustera, który poczerwieniał na twarzy, a następnie szybko wcisnął bieliznę do pierwszej, lepszej szuflady.

- Wank! – zwrócił się do skoczka, który nadal siedział na kancie łóżka – W jaki sposób ukarałbyś tego nicponia?
Brunet wyraźnie nie otrząsnął się jeszcze z szoku i spytał niezbyt inteligentnie:

- Ale za bokserki?
Teraz śmieli się wszyscy oprócz biednego Andreasa, który nie mógł widocznie pojąć komizmu tej całej sytuacji.

- Za pająki, idioto. – powiedział Wellinger, wyraźnie pobudzając szare komórki starszego kolegi.
- Aaaaaaa… Kazałbym biegać. Piętnaście kółeczek wokół  tutejszego stadionu.

Sammi nie wierzyła, że istnieje na świecie człowiek, który byłby w stanie tego dokonać, ale nie odezwała się ani słowem. W przeciwieństwie do jej „współlokatora”.
- Pojebało cię?! – wydarł się, tak, że dziewczyna odruchowo zakryła uszy dłońmi, by nie ogłuchnąć – W życiu nie będę biegał!

Jednak trener był chyba innego zdania. Jego twarz rozjaśnił ogromny uśmiech, a następnie schylił się, wyjmując z biurka jakieś pudełko.
- Brawo, Wank! – powiedział entuzjastycznie - Łap cukierka!

Po tych słowach, nad głową Sammi , przeleciała pyszna nagroda skoczka, a on sam momentalnie ją złapał.
- Wellinger, za chamskie odzywki  dostajesz pięć kółek gratis.

Dziewczyna roześmiała się w duchu. Pomimo tego, że dzień zaczął się dla niej fatalnie, czuła, iż nie zapomni go do końca życia.
Bo przecież nikt nie wiedział o jeszcze jednej rzeczy.
Ona sama planowała zemstę.

Słodką zemstę.
 
____________________
Juhu! "Dni bez laptopa" odwołane! (kto śledzi Wojtka, wie o co chodzi).
Także no.. macie Księcia ^^
Pozdrawiam! :*

środa, 14 sierpnia 2013

Czy Wasza Wysokość nie jest za młody na dzieci? Rozdział szósty.


Jak otworzyć te cholerne drzwi? Wrr… W najbliższej przyszłości powinien pomyśleć o giermku, bo doprawdy… nie mógł już sobie sam ze wszystkim dać rady. Przecież na jego głowie był cały natłok obowiązków. Calutki, bo jego poddani nie robili nic, by go choć trochę odciążyć. Bo po co?
Westchnął sfrustrowany, stawiając ogromne tekturowe pudło na podłodze, a robił to z największą uwagą, gdyż w środku znajdował się jego skarb, a konkretniej dwa.

Uśmiechnął się pod nosem, wspominając niezwykle udany zakup, a następnie delikatnie nacisnął klamkę, gdyż nie chciał zbudzić nadal śpiącej – przynajmniej miał taką nadzieję! – Sammi. I nie, nie chodziło o to, że miałby jakiekolwiek wyrzuty sumienia, nie – przecież był księciem, a książę może wszystko, szczególnie jeśli chodziło o taką błahostkę, jak pozbawienie wiedźmy kilkunastu minut snu.  Po prostu – jego plan miałby większe szanse powodzenia, gdyby dziewczyna niczego nie widziała, a tym bardziej – nie podejrzewała, ponieważ nie byłoby niespodzianki.
Uchylił drzwi na tyle, by mógł się przez nie jakoś przecisnąć, a następnie chwycił pudło i - na paluszkach - przeszedł przez pokój, patrząc na nadal pogrążoną w śnie Sammi. Była leniem oraz śpiochem – książę zakodował sobie w mózgu, by ten fakt wkrótce wykorzystać.

No tak, sęk w tym, że tylko ten dzień mieli wolny, gdyż zdechła ropucha wspaniałomyślnie stwierdziła, że musieli się zaklimatyzować. Pff…
Mniejsza o to, najważniejsze, iż dziewczyna spała jak zabita, a on mógł realizować swój zacny plan.

Przeszedł do łazienki, gdzie wsadził do wanny pudło, a następnie wyciągnął z niego terrarium, w którym siedziały dwa, wielkie, owłosione… pająki.
Mości książę naprawdę miał ogromne szczęście, ponieważ norwescy sprzedawcy bardzo wcześnie otwierali własne pawilony, tudzież już o siódmej można było zrobić poważne zakupy. Na dodatek blisko hotelu znajdował się sklep zoologiczny, więc długo się nie wzbraniał przed takim niesamowitym nabytkiem, który -  w tejże chwili  - stał w wannie.

Otworzył szklany domek nowych pupili, poczym nachylił go tak, by pająki grzecznie wylazły na zewnątrz. Podziwiał ich niezwykłą grację oraz elegancję, z jaką poruszały swymi rączkami i nóżkami.
Jego malutkie dzieci…. Słodziutkie piękności…

Jednakże momentalnie się opamiętał, gdy tylko uświadomił sobie fakt, że wiedźma może obudzić się w każdej chwili, a on jeszcze nie zrobił wszystkiego. Ba! Mało tego! Na razie miał tylko pająki. No dobra – nie tylko pająki, bo po drodze wstąpił jeszcze do kwiaciarni.
Odstawił terrarium na podłogę, a następnie chwycił tekturowe pudło, by przykryć zwierzątka, bo przecież nie mogły się zbytnio rozleźć.

Żegnajcie, kochane! Tatuś -  przez ten krótki moment - będzie za wami tęsknił! Naprawdę!
Zawsze lubił pajęczaki i wszystkie stworzonka tego typu, od maleńkości go fascynowały, ale starzy nie pozwalali mu takowych kupić, a później zwyczajnie nie miał na to czasu. Przecież książę musiał opiekować się nimi osobiście,  nigdy nie pozwoliłby się zbliżyć swoim nędznym poddanym do jego dzieci.

Dobra, trzeba działać dalej. Podniósł się z klęczek i chwycił ogromny bukiet … czerwonych róż. A raczej bordowych. Przechylił głowę, by lepiej się im przyjrzeć, ale w końcu machnął na to ręką, przecież to było kompletnie bez znaczenia, prawda?
Syknął z bólu, gdyż jakiś kolec wbił mu się w palec. Czyżby to była kara za ten jego nędzny postępek? Nie, na pewno nie, przecież nic jeszcze tak naprawdę nie zrobił… Ehh…  Dziwny jest ten świat.
Chwycił za pierwszy kwiatek z brzegu i zaczął obszarpywać go z płatków, później tak samo postąpił z kolejnymi, aż do momentu, gdy pozostała mu tylko jedna różna, a on sam stał pośrodku kupki czerwonego „czegoś”.

Pochylił się, poczym jedną część pozostałości po bukiecie wsypał do wanny, a resztę umiejętnie rozprowadził po całej podłodze, a nawet na zewnątrz tak, że powstał bordowy dywan, ciągnący się aż do łóżka Sammi.
Zaśmiał się w duchu na ten widok. Niemniej czegoś mu jeszcze brakowało, a książę musiał mieć wszystko zapięte na ostatni guzik, więc rozejrzał się dookoła raz jeszcze i nagle doznał gwałtownego oświecenia.

Chwycił ostatnią garść płatków, by następnie obsypać nimi całe łóżko – łącznie ze śpiącą wiedźmą. Będzie miała pachnącą niespodziankę.
Ponownie przeszedł do łazienki, wywalił puste łodygi do kosza na śmieci, a później wypuścił pająki tak, że rozlazły się po rozsypanych w wannie płatkach. Jego biedne dzieci były przestraszone… W sumie wcale im się nie dziwił, bo przesiedzieć tyle czasu w ciemnym pomieszczeniu… Wstrząsnął nim gwałtowny dreszcz obrzydzenia i strachu, gdyż na myśl przyszły mu jego królewskie lochy, do których raz musiał się udać, ale momentalnie odgonił od siebie te pochmurne myśli, wracając do jakże kolorowej rzeczywistości.

Chwycił jedyną różę, która mu pozostała i wyszedł łazienki, a następnie rozłożył się wygodnie obok wiedźmy. Uśmiechnął się, gdy zauważył, że jedna, niemal naga (no bo ile zasłaniają króciutkie spodenki?) noga dziewczyny leży sobie na kołdrze, zamiast pod nią. Przyjął najseksowniejszą pozycję, jaką tylko potrafił, a później zaczął delikatnie przesuwać kwiatkiem po skórze dziewczyny. Tak naprawdę świetnie się bawił i ani myślał przestawać. Tak! On, wielki książę znalazł sobie niesamowitą rozrywkę!
Cały czas obserwował zachowanie wiedźmy, ale ona tylko delikatnie poruszyła nogą, a następnie wymruczała coś pod nosem i… przytuliła się do niego, poczym ponownie znieruchomiała.

No tak, takiego czegoś w życiu się nie spodziewał, ale w mózgu zakodował sobie kolejną informację: „Sammi, gdy śpi – ma wyłączone jakiekolwiek pokłady logicznego myślenia.”. W każdym bądź razie, po prostu musiał skorzystać z okazji, która mu się nadarzyła, więc objął czarnowłosą ramieniem, a następnie przeniósł różę z nogi na twarz dziewczyny. Doprawdy… to było tak komiczne…
Wiedźma skrzywiła się, a następnie mocniej wtuliła się w osobę księcia, by uniknąć jakiegokolwiek, dłuższego kontaktu z kwiatkiem, który wyraźnie ją irytował. Zabawne, kwiatka nie potrafiła znieść, a tuliła się właśnie nie do niego. Zauważył, że jej powieki zaczynają drgać, co oznaczało, że za chwilę się obudzi i te piękne chwile już nigdy nie powrócą.

Hahaha, dobre. Przecież sam ledwo tolerował jej obecność, ale dla dobra swego planu musiał zrobić wszystko. Przecież nie umrze, prawda? Chyba…. Przecież zdąży uciec, jakby coś…

- Bonjour, Madame….

Na dźwięk jego głosu, dziewczyna gwałtownie otworzyła oczy i nie zdążył nawet mrugnąć, a już stała przed nim, z miną, która nie wróżyła niczego dobrego. Mimo to uśmiechnął się promiennie w jej kierunku.
A nóż, widelec zadziała.

- Popierdoliło cię do reszty, Wellinger! – wrzasnęła – Nigdy więcej nie położę się z tobą do tego łóżka! Nigdy!
Rozejrzał się dookoła, szukając jakiejś drogi ucieczki, ale niczego nie znalazł, więc wyciągnął przed siebie dłoń, w której nadal trzymał różę.
Dziewczyna jedynie popatrzyła na niego jak na ostatniego idiotę oraz kretyna, poczym zręcznie zeskoczyła z łóżka i przez chwilę stała jak wryta, wpatrując się w rozsypane płatki róż.

- Co. Tobie. Znów. Przyszło. Do. Tego. Zakutego. Łba?  - wolniutko wycedziła przez zęby – Sam będziesz to sprzątał, już ja o to zadbam.
Przesłyszał się! Na pewno! On, książę miał zamiatać? Chyba sobie kpiła! Przecież to niedopuszczalne, karygodne!

Jednakże, zamiast przekleństw pod jej adresem, z jego ust wypłynęły całkiem inne słowa:
- Chciałem, by było romantycznie.

Musiał przecież zachowywać pozory, prawda?
Nie odpowiedziała, nie zaszczyciła go ani jedynym spojrzeniem. Jedynie prychnęła niczym rozwścieczona kotka, a następnie skierowała się w stronę łazienki.

Cicho, aby wiedźma przypadkiem nie dosłyszała, liczył kolejne sekundy, które dzieliły go od zaliczenia planu w całości.

 

* * * *

Myśli w głowie kotłowały jej się w takim tempie, że myślała, iż mogą za chwile eksplodować, rozrywając jej głowę na drobniutkie kawałeczki.  Chociaż to nie byłoby takie złe, bo sama miała ochotę się zabić.
Boże… jaka była głupia, jaka naiwna…

A najgorsze było to, że na całym ciele czuła zapach perfum Wellingera, więc nikogo nie powinien dziwić fakt, że nie marzyła w tej chwili o niczym tak bardzo, jak o długiej kąpieli.
Nawet przestała zwracać uwagę na płatki róż, które leżały porozrzucane również  na czarno-białych płytkach. Jezu… jaki ten chłopak był głupi. Ze zrezygnowaniem pokręciła głową. Wellinger to przypadek, któremu najlepszy psychiatra już nie był w stanie pomóc.

Zbliżyła się do ogromnej wanny, ale… No tak, czego innego mogła się spodziewać, jak nie tego, że cała była usłana czerwienią? Przygryzła dolną wannę, zastanawiając się nad jednym, podstawowym faktem, a mianowicie: „Jak do jasnego gwinta ( w miarę szybko i sprawnie) pozbyć się tego cholerstwa?”.
Niestety nic sensownego nie przychodziło jej do głowy, więc bezceremonialnie wsadziła rękę do środka, by je wyrzucić na zewnątrz. Właśnie… Sęk w tym, że…

Coś wielkiego…. Włochatego… Coś, co miało więcej, niż cztery nogi… Coś…
I nagle przypomniała sobie wczorajszy wieczór oraz to, co powiedziała… Jezus Maria!

PAJĄK!
Momentalnie wyrwała rękę z żelaznego uścisku bestii, ale to nic nie dało, bo potwór już lazł sobie wzdłuż jej ramienia, świdrując ją swymi oczkami (dobra, niby ich nie widziała, ale była pewna, że tak było).

Niekontrolowany wrzask, który wydobył się z jej gardła, na pewno postawił cały hotel na nogi, ale ona nic sobie z tego nie robiła, bo podstawową kwestią w tamtej chwili było pozbycie się tego czegoś z jej skóry. Wstrząsnęła ręką, a pająk zleciał na podłogę.
Dosłownie wyleciała z pomieszczenia, przy okazji niemal zabijając stojącego pod drzwiami Wellingera, ale to też nie było w tej chwili ważne.

- Tam…. Jest…. Pająk… - wyjąkała, chowając się w kąt. Czuła, że jej ciało zaczynają przechodzić dreszcze, a serce bije w niewyobrażalnym tempie. W oczach zebrały się słone łzy.
Skuliła się jeszcze bardziej, zasłaniając twarz rękoma, ale to nic nie dało, bo cały czas wydawało jej się, że czuje łapy tego włochatego potwora na swojej skórze.

Oddychaj, oddychaj…
Otrzeźwiły ją dopiero kroki zbliżającego się chłopka, jednak nawet nie raczyła na niego spojrzeć. Była pewna, że to jego sprawka, gdyż innego winnego jakoś znaleźć nie mogła.

- Przepraszam, Sammi. – odezwał się po kilku sekundach ciszy – Zapomniałem ci powiedzieć, że Arnold i Gertruda zapragnęli wziąć kąpiel.
Chwila… co?

- Chcesz się z nimi przywitać?
Momentalnie poderwała się na równe nogi, stając twarzą w twarz z Wellingerem, który na wyciągniętej dłoni trzymał DWA PAJĄKI.

DWA!
Poczuła, że zaczyna jej się kręcić w głowie, a powietrze staje się cięższe niż zazwyczaj. Już nawet nie potrafiła wymyślić stosownych  wyzwisk pod adresem tego mamuta. Musiała się wydostać z tego pomieszczenia. Musiała… Jak najszybciej.

Nim się zorientowała, wypadła na korytarz, trafiając prosto w biednego Karla.

- Sammi, krzyczałaś… Przyszedłem sprawdzić…
Chłopak coś tam jeszcze mówił, ale ona przylgnęła do niego, jak rzep, a następnie wypowiedziała jedyne słowo, które cały czas kołatało jej się po głowie:

- Pająki...
 
--------
Przepraszam za ten rozdział. Przepraszam.
Wiem, że jest beznadziejny, wiem, wiem, wiem, ale naprawdę nie byłam w stanie nic lepszego napisać, bo jestem wykończona, gdyż bieganie po ksiegarniach w całym mieście nie jest lekkim zadaniem.
Pozdrowienia dla rocznika '96, mającego Nową Podstawę Programową, do której nie można kupić książek^^ Tak, też mam ten problem, też się muszę męczyć... -.-
A gdy pokazywałam kolejnym sprzedawcom tytuły podręczników do takich moich dwóch przedmiotów (jeden to protokół dyplomatyczny, a drugi - stosunki międzynarodowe), to ich miny wyglądały mniej więcej tak: O_O. Dobrze, że jeden normalny facet się trafił i podjął mi się to cholerstwo sprowadzić. Skąd? Otóż z Uniwersytetu Warszawskiego, gdyż uczą się z tego studenci.
Zachciało mi się profilu dyplomatyczno-konsularnego, to teraz mam, gdy w drugiej klasie doszły takie fajne przedmioty.
Dobra, nie marudzę już Wam, co?
Pozdrawiam! :*