sobota, 30 listopada 2013

Zazdrość to bardzo złe uczucie, książę. Ktoś może być po prostu lepszy. Rozdział trzynasty.


- Kraus! Świetnie, kolego! Wellinger, no doprawdy…. Mógłbyś się choć troszkę wysilić. Nie widzisz jak Marinus się stara? A ty co robisz? No właśnie! W tym problem, że nic! Wegetujesz sobie w tym powietrzu, a chwilę później na buli wyrasta sobie taka roślinka bardzo do ciebie podobna! Więcej zaangażowania, bo jak tak dalej pójdzie…
Mości Najwyższy już nie mógł tego słuchać. Nie dość, że sam głos zdechłej ropuchy doprowadzał go do szału, to na dodatek te obelgi skierowane były właśnie w jego stronę. Musi pomyśleć nad zmianą królewskiego kata. Przecież już dawno temu zarządził ścięcie łba tego stworzenia z uprzednim ukręceniem karku, ale nie. Oczywiście nikt nie zrobi nic bez jego całkowitego nadzoru.

Świat pełen niedorozwiniętych umysłowo idiotów.
No ale książę zdążył już do tego faktu niestety przywyknąć. Sam musiał o to zadbać, ale teraz  - przede wszystkim – powinien się jakoś „wytłumaczyć”.

- Bo ta skocznia jest głupia! – warknął w kierunku Schustera, który zszedł z miejsca przeznaczonego dla trenera, by udzielać pochwał (dla praktycznie całej kadry) oraz reprymendy (liczba pojedyncza tego słowa chyba ewidentnie ukazuje to, iż skierowana ona była tylko w jego stronę, prawda?).
- Sam jesteś głupi – odciął się Wank, który usłyszał zaledwie strzępek rozmowy, bo musiał koniecznie skorzystać z toalety.

Pampersa było sobie założyć, a nie latać co godzina do kibla. Książę postanowił być już tak miłosierny, iż nawet zdecydował się mu zasponsorować te pieluszki, ale doskonale wiedział, że nie powinien tego robić po tym, co on sobie ostatnio wymyślił.
Znaj, o marny poddany łaskę pana twego najwyższego!

- A ty się następnym razem naucz pukać, pączusiu, bo zobaczysz, że kiedyś ci te łapy obetnę! – wrzasnął, a następnie zabrał oparte o jakiś stolik narty i już miał się oddalić, już prawie odetchnął nieskażonym powietrzem, gdy do jego uszu dotarły jakieś podejrzane słowa.
Momentalnie zawrócił się  powrotem, a jego nieszczęsne podejrzenia się potwierdziły.

- Panoszy się jak niewiadomo kto, a skacze jak szczur.
O nie! Tego było już zdecydowanie za wiele na  - jak i tak przecież wykutą z żelaza – cierpliwość księcia. Narty, które trzymał w ręku z łoskotem uderzyły o metalową bandę, a jedna z nich wygięła się pod jakimś bliżej nieokreślonym kątem. Aż sam się zdziwił, że ma tak ogromna siłę, ale to było nawet lepiej. Zobaczą niedoroby z kim zadarli.

Z wyższością uniósł głowę, a wszystkie spojrzenia skierowały się w jego stronę. Doskonale. Sęk w tym, że on patrzył tylko na jedną osobę. Osobę, która miała wzrok samego Bazyliszka.
Marinus Kraus.

Ten, który do kadry dołączył zaledwie wczoraj. Ten „dosztukowany”. Bo ponoć doskonale sobie radził w Pucharze Świata, więc ma szansę polecieć na Igrzyska. On. A raczej: to coś. Bo kimś go na pewno nazwać nie można było, sama jego poczwarna gęba idealnie go odzwierciedlała.
Dodatkowo nie znał matematyki, a incydent z żółtą koszulką w Kuusamo tylko ten fakt potwierdzał, ale nie – on tylko stał i cieszył się jak głupi do sera, gdy mu ją zakładali.

Książę momentalnie zaczął zastanawiać się, w której klasie uczą dodawać liczby powyżej dziesięciu. Hmm.. pierwsza klasa Podstawówki. Tak, raczej tak. Ale Marinus oczywiście takiej  skomplikowanej sztuki nie opanował. Aż cud, że czytać i pisać potrafił. Chyba. W każdym bądź razie na pewno to też wykonywał błędnie – to więcej niż prawdopodobne.
I w końcu dochodząc do sedna sprawy – ten ktoś w ogóle w kadrze nie powinien znaleźć się nigdy.  Ale oczywiście każdy jak jeden mąż do niego maślane oczka robił, a jak jakiś dziennikarz się pytał, kto będzie w tym sezonie najlepszym Niemcem, to na Krausa właśnie pokazali. Tylko, że to nie on wygrał cały cykl letni, niemniej o księciu to przecież tylko ledwo co dwa słowa w telewizji raczą od wielkiego święta powiedzieć.

Pff… nędzni poddani. Śmierć na szubienicy to dla nich za mało. Zginą jak męczennicy najwięksi! Władca w myślach ujrzał moment, gdy wierzgają nogami i rękoma, a on tylko się z nich śmieje i rzuca na pożarcie swoim maleństwom kochanym.
- Na pewno na dziś nowych nart nie dostaniesz – głos zdechłej ropuchy wyrwał go z niezwykłego transu, a on nagle sobie uświadomił, że stoi jak ostatni debil i gapi się prosto na Krausa. Dla niego kara będzie najsurowsza, już on ją starannie przygotuje.

Przeniósł spojrzenie na czerwony łeb Schustera, który w tej debilnej czapce wyglądał jak Papa Smerf.  Oczywiście – jemu ten kolor pasował, w końcu na wszelakie uroczystości zawsze zakłada niemal purpurowe szaty, ale temu staruchowi? Nie powinni już raczej szukać mu garnituru na ostatnie pożegnanie?
- Ale ja nie mam zamiaru skakać póki nie zostanę przeproszony.

Freund, Wank i Freitag ryknęli niepohamowanym śmiechem. Martin bacznie na niego spoglądał, nawet jeden mięsień twarzy mu chyba nie drgnął, Kraus oraz Geiger (te dwa wielkie pupilki zdechłej ropuchy) już mieli skoczyć ku niemu by uchronić tego siwego koczkodana, a sam zainteresowany tylko westchnął głęboko.
Książę w myślach policzył wymienione osoby. Jednej mu brakowało.

Rozejrzał się dookoła, ale wiedźmy nie dojrzał nigdzie w pobliżu, co na początku nieco go zdziwiło, ale już po chwili ucieszyło, bo chociaż ona jedna nie słyszała tych obelg w jego kierunku, więc nie przekaże jego ukochanym dzieciaczkom tych strasznych wieści. Jeszcze by maleństwa umarły z żałości nad losem ich tatusia.

 

* * * *

Skoczkowie przestali skakać, więc Sammi odetchnęła głęboko, bo wiedziała, że na razie jej praca dobiegła końca i może liczyć na maleńką przerwę. Wyłączyła co trzeba, zabrała ze sobą swój ulubiony aparat i najlepszy obiektyw, a następnie ruszyła po ogromnych zaspach prosto przed siebie.
Zdjęcia z różnego rodzaju konkursów kolekcjonował jej dziadek. I tu nie chodziło już tylko o samą skocznię, ale również o widoki. Po prostu miał wielkiego hopla na tym punkcie, a ona – jako przykładna wnuczka – robiła wszystko, by zaspokoić jego ciekawość o wielkim świecie.

Nie wiedziała ile czasu już tak spędziła, fotografując głównie jedno miejsce. Minuty? Godziny? W każdym bądź razie powoli zaczął zapadać zmrok, a ona sama nie zamierzała stać się młodocianą ofiarą jakiegoś niedźwiedzia polarnego, dlatego postanowiła wracać.
- Zmarzłaś, Sammi?

Aż podskoczyła w miejscu, gdy usłyszała głos tuż za swoimi plecami, ale odetchnęła z ulgą, gdyż momentalnie rozpoznała, do kogo on należał.
Odwróciła się i – jak przypuszczała –  za swoją osobą ujrzała stojącego, uśmiechniętego od ucha do ucha Marinusa.

- Pomyślałem, że może zechciałabyś pójść ze mną na kawę czy coś. No wiesz. Trochę mrozek jednak trzyma.
Uniosła wysoko brew ze zdziwienia, ale nie powiedziała nic. Jedynie odwzajemniła uśmiech, podając rękę chłopakowi.

Bo świat przecież nie kończył się na Martinie.

 

* * * *

„Ona jest taka piękna. Idealna. Zbyt idealna.
Już jesteś blisko, kochanie… Czuję Twój dotyk, Twoje ciało . Potrzebuję Cię.”.

Odłożył pisak na biurko, a następnie kilkukrotnie przeczytał to, co napisał, by w końcu niechętnie zamknąć notatnik.
Wkrótce będzie jego.

Tylko jego.
 
 
__________________________
Przepraszam za ten rozdział.
 
 

niedziela, 24 listopada 2013

NOWOŚĆ

~*~
Ucieczka czasem jest wyjściem najlepszym.
Nie tym razem.
Uciekła, ale nie zapomniała.
Pamiętała, choć zapomnieć się starała (i tak bardzo chciała).
Zmieniła się.
Tak, ale to życie zmusiło ją do zmiany.
 
~*~
Postawa bierna.
Nie zareagował, a swój błąd zrozumiał po czasie.
Zabawne, śmieszne, naiwne.
Głupie. Dziecinne.
Bo przecież wtedy byli tylko dziećmi.
Nieświadomymi.
Też się zmienił, niemniej na lepsze.
Przynajmniej tak o nim teraz mówią.
 
~*~
Przypadek, który ponownie pokrzyżował ich drogi.
Nikt tego nie zaplanował.
To się po prostu stało.
Ale czy nie za późno?
 
__________________________
 
Powiedziałyście, żebym zaczęła coś świeżego. Wywnioskowałam, że oczywiście miałyście rację, dlatego zaczynam to coś. Prolog jeszcze dziś. Jeśli chodzi o brak nagłówka oraz takie tam techniczne rzeczy, to będę poprawiać za tydzień.
W roli głównej?
No przecież to oczywiste, że Wellinger, tylko, że... no. Nie jako księciulek, ale zrobię z niego porządnego chłopaka. Chyba.
Wbrew pozorom będzie to czysta komedia romantyczna! Ot co! Przynajmniej według pierwotnego mego założenia, ale kto czyta Wojtka, ten wie, jaka ja lubię być okrutna.
Jeśli chodzi o blogi dotychczasowe, to się nie bać, po prostu muszę odpocząć. Na wakacje z rozdziałami się wyrobię na pewno.
Taki tam żarcik.
No.
ZAPRASZAM:
 
 
 
 

sobota, 9 listopada 2013

Przepraszam i dziękuję.

Powiecie, że jestem psychopatką. Ja to wiem.
Ale na swoje usprawiedliwienie - że znowu tu piszę - mam tylko to, że wtedy, gdy wstawiałam pożegnanie, miałam bardzo ciężki okres. Szkoła, wszystko. Wybaczcie. To było głupie, ja to wiem, Wy to wiecie.
Dziękuję Wam. Po prostu. Za to, że uświadamiałyście mnie, że to co robię, jest dobre. Za to, że mimo wszystko uszanowałyście moją decyzję.
I mam nadzieję, że znów to zrobicie.
Dziękuję jeszcze pewnym osóbkom:
 Mojej przyjaciółce - Ani, która nawet na mnie nie nawrzeszczała, tylko powiedziała, że mam robić, co sobie chcę, bo to moje życie - nie jej. Ale zapowiedziała, że i tak wrócę, bo kocham to, co robię.
Nie myliła się. Jak zwykle zresztą.
I TheNeverland. Za to, co mi napisała na GG. Za tą krótką, ale bardzo treściwą rozmowę, za to uświadomienie, które sprawiło, że płakałam jak nigdy.
Bo tak było.
I myślicie pewnie teraz: do sedna, kobieto, do sedna.
Dobra.
Wracam. Do kontynuacji Księcia i Wojtusia.
I może to nie będzie pisanie na takim samym poziomie jak poprzednio, gdyż nadal nie jestem do tego przekonana tak na milion procent. Może rozdziały będą krótkie. I może fabuła nie będzie porywać.
Ale po prostu.
Tęskniłam.

Postaram się, by w przeciągu tego długiego weekendu gdzieś coś się pojawiło. Nie wiem czy tu, nie wiem czy na Wojtusiu, który cierpi coraz bardziej, ale...

"Napiszę. Bo muszę. Bo potrzebuję."

Taki tam cytat z dwudziestego trzeciego listu Wojtka do Leny.

Dobra. Dziękuję raz jeszcze, że pomimo tego wszystkiego jesteście.
Po prostu jesteście.
A to jest dla mnie najważniejsze.


piątek, 1 listopada 2013

koniec.

Przepraszam, że tak nagle.
To nie ma sensu.
Najmniejszego.
Kończę.
Ze wszystkim, co zaczęłam pisać.
Kiedykolwiek.