środa, 26 lutego 2014

Na pewno nie masz objawów choroby psychicznej, Książę. Niech, więc Twe wrażliwe serce nie drży na samą myśl o izolatce. Rozdział czternasty.


Mości książę od zawsze był ewidentnym humanistą, co oznaczało, że matematyka i fizyka stanowiły dla niego jedną wielką pułapkę, w którą zawsze jakiś cudem wpadał na koniec semestru. To było aż niemożliwe, przecież był największym geniuszem chodzącym po ziemi, ale dziwnym trafem żaden nauczyciel do tej pory tego nie zauważył. Najwyższy gotów był nawet w pewnym momencie zasponsorować tym niedorobom okulary, ale chyba nawet one by w tym wypadku na niewiele się zdały.
Co jednak z tego, skoro gdy tylko zapadł zmierzch, on musiał w końcu otworzyć ten przeklęty granatowy podręcznik, na którym widniała jakaś przedziwna planeta?

I nic nie pomogło przeklinanie pod nosem, omijanie tego czegoś szerokim łukiem, zajmowanie się swymi dzieciaczkami, udawanie, że był wolny i nic nie stoi  już na jego przeszkodzie. Dlaczego? No jasne. Bo było coś takiego, jak fizyka.

Fizyka, która spędzała sen z jego jakże przemęczonych i ociężałych powiek.
- Mógłbyś mi łaskawie nie stękać nad głową?

Najwyższy wzdrygnął się. Zimny dreszcz przemknął przez jego delikatne ciało, bo przecież  głos wiedźmy nadal doprowadzał go do migren. Wrr. Powinien poprosić służącego o dostarczenie mu specjalnych królewskich zatyczek do uszu. W kształcie złotych koron, wysadzanych najdroższymi kamieniami szlachetnymi.

- A ty mogłabyś łaskawie zamilczeć? – zapytał wyniosłym tonem, spoglądać nań męczeńsko, następnie ciężko wzdychając i patrząc na coś, co nosiło nazwę efektu fotoelektrycznego.
Pomimo tego, iż posiadał przecież władzę na całym świecie, nigdy nie ogarnie tego czegoś.

Nigdy.
I nagle po raz kolejny w jego życiu – został oświecony, ewidentnie natchniony przez geniuszy  z zaświatów. Wystarczy przecież tylko zatelefonować do królewskich drukarzy i zatrzymać produkcję tych narzędzi Szatana, a pozostałości spalić na stosach.

O tak.
Prześwietny plan, Książę.

Uśmiechnął się, więc sam do siebie.

- Masz humory jak baba w ciąży, Wellinger.  – mruknęła wiedźma, a on poczuł, jak zasycha mu w ustach – Przed chwilą wyglądałeś niczym największy męczennik, a teraz śmiejesz się sam do siebie.

- Jeżeli tak bardzo ci przeszkadzam, to mi pomóż.
Sam nie wiedział, w którym momencie to powiedział. Po prostu nie zarejestrował, kiedy te słowa wypłynęły z jego ust, a przecież były tak bardzo przerażające i odrażające, iż nie mógł uwierzyć, że były jego autorstwa.

Zresztą nie był jedyną osobą, która wydawała się równie zdziwiona, gdyż oczy Sammi wydawały się być tysiąc razy większe niż zazwyczaj. Westchnął ponownie. Jemu już całkiem odbiło. Na pewno.  Tak. To jedyne sensowne  wyjaśnienie zaistniałej sytuacji.
Książę – czeka na ciebie szpital psychiatryczny z królewską izolatką wykładaną złotem i srebrem.

I już myślał, iż nic bardziej nieprzewidywalnego stać się nie może, ale…

Ale się pomylił.
Najzwyczajniej w świecie się pomylił, bo ona… Ona się zgodziła.

Najnormalniej zgodziła się pomóc mu z tą przeklętą fizyką.
Spokojnie, Najwyższy. Spokojnie. Przecież to narzędzie Szatana. Ona jest wiedźmą, więc dla niej to żadna filozofia. Teraz na pewno cię zniszczy.

Jego wrażliwe serce zaczęło drżeć z niepokoju, a on sam sapnął nerwowo.
Tylko spokojnie…

 

* * * *

Sammi czuła się fatalnie. Tak źle, iż gorzej się chyba nie dało. Tak źle, iż nie poszła na skocznię, by fotografować tych latających debili. Zwinęła się w kłębek na łóżku i chciała po prostu zasnąć, ale oczywiście nie było jej to dane.
Westchnęła głęboko, słysząc niepewne pukanie do drzwi, którego źródłem – jak się okazało – była ręka Karla, co w sumie oznaczało, że skoczkowie powrócili z treningu.  Nie chcąc, więc być nieuprzejmą, zmusiła się do uśmiechu, ale był on tak bardzo nienaturalny, iż momentalnie przestała się wysilać.

Karl zaś, zamiast zrobić cokolwiek innego, podszedł do niej i położył jej rękę na czole. Tak jak niegdyś mama. W bardzo wczesnym dzieciństwie, a teraz  - jakby nie patrzeć  - była już nieco większa i niańki nie potrzebowała.

- Jesteś rozpalona, Sammi. – stwierdził tonem lekarza, przysiadając na krańcu jej łóżka, spoglądając na nią spod przymrużonych powiek i ściągniętych brwi. – Zawołam lekarza.
Przestraszyła się. Dokładnie wiedział, iż nienawidziła wszelakich doktorów. I to nawet w sytuacjach, gdy ewidentnie umierała.

- Karluś, proszę… – wychrypiała, łapiąc go za rękę – Przecież…
Chłopak westchnął.

- Było się wczoraj nie włóczyć z Krausem po mrozie. On cię tylko bajeruje, Sammi. Każdy z nas zna go nie od dziś, zresztą ty również. Ten facet cię wykorzysta i się tylko będzie przy tym śmiał. On nie ma żadnych skrupułów.
Wkurzyła się. Mimo tego, iż był jej przyjacielem, nie miał prawa ustawiać jej życia.

- Ale Karl… - zaczęła protestować, niemniej nie było jej dane skończyć myśli, gdyż złapał ją niepohamowany atak kaszlu.

- A po powrocie na pewno od razu się nie położyłaś!

- Pomagałam Wellingerowi w fizyce!
Cisza, która zapadła, była tak nienaturalnie dziwna, iż Sammi się aż zlękła. Prawda była jednak taka, że chłopak – najzwyczajniej w świcie zapomniał języka w gębie.

No bo niecodziennie słyszy się takie wiadomości.

- I co?  - wyjąknął ledwo dosłyszalnie, patrząc na nią co najmniej dziwnie.

- Uważa, iż postradał wszystkie rozumy świata i jest niezwykle opornym uczniem, ale jeśli się trochę przyłoży, będzie dobrze.
Po tych słowach oczy zaczęły jej się same zamykać, a już po chwili  - osłabiona chorobą i wysoką gorączką – zasnęła.

Poczuła tylko, iż Karl szczelniej otulił ją kołdrą.

 

* * * *

- Co jej jest?
Książę nie powinien się martwić o tą wiedźmę. Naprawdę nie powinien. Niemniej dziewczyna  - jakby nie patrzeć – mieszkała razem z nim i (o zgrozo!) z jego ukochanymi dzieciaczkami. Przecież mogła kogoś zarazić! On sam przecierpi chorobę, przecież jest silny, ma wolę walki, ale wszystkie wnętrzności zadrżały mu ze strachu o Arnolda i Gertrudę.

Karl, który właśnie wyłonił swój łeb zza ich drzwi, spojrzał na niego z wyraźnym mordem o oczach.

- Nagle się o nią zatroszczyłeś? – spytał z niemal fizycznie wyczuwalnym jadem – Przecież dopiero co byście się nie pozabijali!
Najwyższy ponownie wpisał tego debila na listę do królewskiej szubienicy. A do tego dodał adnotację: „PILNE!”. Ten człowiek na pewno przyczyni się do całkowitego zszargania jego wyjątkowej urody nerwów.

Nie odpowiadając, więc ani słowem, wyminął go, a następnie bezceremonialnie otworzył drzwi, wkraczając do swego tymczasowego królestwa w pigułce i pierwsze, co rzuciło mu się w oczy to niezwykle mocno (ale według niego – niezdrowo) zaróżowione policzki dziewczyny, która zaczęła coś mamrotać pod nosem.
Podszedł bliżej i uśmiechnął się szeroko, orientując się, iż są to wzory fizyczne.

Co nie zmieniało faktu, że powinien obejrzeć ją lekarz.
Nie, on nie martwił się o nią. Książę się przecież o nikogo nie martwił z wyjątkiem siebie i swoich pajączków.

 Naprawdę.
Niemniej po pomoc medyczną poszedł, a raczej pobiegł.

Nie bój się, Najwyższy. Pomimo tego, co sądzisz, nie zasługujesz na izolatkę w szpitalu bez klamek.
 
________________________________________
Ja nie wiem, co mogłabym napisać na moje usprawiedliwienie. Naprawdę.
I wiem, że ten rozdział niczego nie naprawi, choć ogółem rzecz ujmując, nieco ich do siebie zbliżyłam (to, co miałam ochotę zrobić - pomińmy lepiej). Niemniej to są flaki z olejem. No kurna.
Wyszło beznadziejnie.


Zapomniałabym, cholera.
Zapraszam na Jakę!
http://moje-plany-i-ja.blogspot.com/