niedziela, 27 lipca 2014

Jesteś wyrafinowanym mordercą, Władco. Rozdział dziewiętnasty.


Sammi siedziała na twardym krześle i nieprzytomnym wzrokiem lustrowała podręcznik od francuskiego, zastanawiając się nad odmianami czasowników nieregularnych w czasie passé composé.  Jasne, język ten nigdy nie był jej mocną stroną (podobnie jak fizyka atutem Wellingera), jednakże ona nie zamierzała się poddać – wręcz przeciwnie.

Długopis w dłoni ciążył niesamowicie, a po chwili spadł na podłogę, podtaczając się pod łóżko, które dzieliła z tym idiotą w sposób co najmniej dosłowny. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co jej ostatnio odbiło. No bo tak, wcześniej wszystko było winą spożytego alkoholu, niemniej teraz nie potrafiła znaleźć żadnego racjonalnego wytłumaczenia dla tego,  co stało się dwa dni temu.

No chyba, że…

Stop, kobieto. Nie myśl o tym, raczej skup się na odmianie „avoir”.

I naprawdę już miała ponownie zajrzeć do pomarańczowego podręcznika, już widziała drobniutki tekst napisany w tym przerażającym języku, ale w tym samym momencie przybyło wybawienie w postaci jej własnej komórki, która rozdzwoniła się na dobre.

Mama.

Sammi nie miała pojęcia, co takiego mogło się stać, by jej rodzicielka zadręczała ją telefonami o dziesiątej wieczorem czasu norweskiego, więc z mocno bijącym sercem nacisnęła zieloną słuchawkę.

Niestety – jej wszelakie obawy okazały się być aż do bólu słuszne.

 

* * *

Najwyższy potknął się. Doprawdy, te schody powinny być tworzone przez w pełni wprawionych architektów, a nie jakiś nieumiejętnych ćwoków. Być może gdyby on sam poprosił swoich królewskich budowlańców o ich naprawę, można by było uzyskać w miarę zadowalający efekt. Hm. Władca strapił się, w myślach wybierając najlepszego pracownika.

- Kurwa, Wellinger, jest prawie środek nocy! Normalni ludzie chcą spać! Nie wiem, czy ty zdajesz sobie sprawę z faktu, iż z naszym hotelem sąsiaduje posterunek policji! Powinni ci dać dożywocie za zakłócanie mojej i freitagowej ciszy! Potrzebujemy odpowiedniej harmonii, by usnąć!  - głos Wanka na pewno narobił więcej hałasu aniżeli dźwięki powstałe wskutek zderzenia jego złotego buta, który miał wygrawerowaną koronę na czubku, z twardym drewnem. Pan skrzywił się, sprawdzając, czy aby na pewno nie rozlał ani kropelki białej cieczy, którą skrupulatnie niósł z kuchni do swojego pokoju.

Po upewnieniu się, że nie, spiorunował pulchnego poddanego wzrokiem.

- Udałem się tylko po szklankę mleka, ponieważ bez niego czasem nie jestem w stanie zasnąć, jednakże ty, marny człowieku, tego nigdy nie zrozumiesz. – odparł wyniośle, a następnie (z wysoko podniesioną głową rzecz jasna!) wyminął skoczka i odszedł w kierunku pokoju, na drzwiach, którego nadal widniała jakże przerażająca liczba symbolizująca Szatana.

Sęk w tym, że kiedy tylko je otworzył, zamarł.  Jeśli go pamięć nie myliła, gdy odchodził (no fakt, nie było go ponad godzinę, ale nowa recepcjonistka wyglądała doprawy wyśmienicie!) Sammi siedziała zagłębiona w książki od francuskiego. Teraz zaś leżała na ich wspólnym łóżku z twarzą ukrytą w poduszkach, co wcale nie zmieniało tego, iż już z odległości tych kilkunastu kroków, które ich dzieliły, słyszał jej przeraźliwe łkanie. A raczej język, który próbowała poskromić, nie doprowadził jej aż do takiego stanu.

Momentalnie znalazł się przy niej, ale dziewczyna nawet nie zareagowała. Zupełnie jakby był niewidzialnym duchem, co było bardzo podejrzane.

- Sammi, co się stało? – spytał ostrożnie. Jedną ręką sięgnął, by odgarnąć jej włosy z twarzy, niemniej ona odsunęła się tak szybko, że nie zdążył nawet zareagować.

Zły znak.

Książę westchnął pod nosem. W myślach zaś stwierdził, iż niemożliwe jest pocieszenie płaczącej baby, jednakże postanowił spróbować jeszcze raz.

- Dlaczego wyjesz mi w poduszkę? – spytał trochę ostrzej aniżeli powinien, ponieważ nie był nawet w stanie przewidzieć skutków tego, co za chwilę miało się wydarzyć.

Nim się w ogóle zorientował, dziewczyna poderwała się do pozycji siedzącej. Dobrze, że zdążyła już wcześniej zmyć z siebie delikatny makijaż, który zazwyczaj robiła na codzień, gdyż potoki łez, które spływały po jej policzkach, na pewno rozmazałyby go kompletnie, czego świadkiem Najwyższy był niegdyś, kiedy  - jak się później okazało – jej kochany chłopak zerwał z nią za pomocą telefonu.

Jakby sam tego kiedyś nie zrobił.

- Ty masz jeszcze czelność pytać, co się stało, Wellinger?!  - wrzasnęła wiedźma tak głośno, iż Pan przestraszył się, że może zbudzić jego dzieciaczki, więc szybko spojrzał w stronę terrarium, ale gdy nie dostrzegł żadnego niepokojącego ruchu, uspokoił się – Sprytul nie żyje!

Po tych słowach Sammi ponownie wybuchnęła płaczem, a Władca poczuł, iż wiosna rozkwita z jego sercu, co nie oznaczało, że nie powinien złożyć żadnych stosownych kondolencji rzecz jasna. Wziął głęboki wdech.

- Bardzo mi przykro, ale wiesz… no stary był, reumatyzm pewnie mieszkał w jego kościach, miauczeć już nie mógł….

Trach!

Nie skończył, bo poczuł siarczyste uderzenie na swoim policzku. Było ono na tyle mocne, iż głowa delikatnie odskoczyła mu w prawą stronę i był niemalże pewien, że na jego wrażliwej skórze pozostał ślad w postaci dość znacznego zaczerwienienia.

Oczy dziewczyny lśniły wściekłością, która ewidentnie skierowana była prosto w jego cudną osobę. A przecież on niczego takiego wcale nie zrobił! Po prostu chciał być miły! Doprawdy, nie rozumiał już kompletnie niczego.

- To ty go zabiłeś! Mój kot zjadł mysz, którą przed wyjazdem wypchałeś jakąś cholerną trutką na szczury, a następnie podrzuciłeś ją do garażu mojego taty! Zrobiłeś to specjalnie, morderco!

Książę przez moment stał jak zamurowany i nie wiedział, co miał zrobić, by oczyścić się z zarzutów ( że były trafne i w pełni uzasadnione to inna prawa). Tak, bo odskoczył od dziewczyny tuż po tym, jak jej ręka próbowała odłamać mu łeb, zresztą chyba dobrze zrobił, biorąc pod uwagę to, jak się zachowywała.

Mimowolnie skulił się.

-Rozumiem, że jesteś zła, ale powinnaś wiedzieć, że nie chciałem, by coś mu się stało…  ja…

Urwał. Sam nie wiedział, co miał powiedzieć, a ona już stała nad nim gotowa ukręcić mu kark tylko i wyłącznie wypalającym wzrokiem, więc czym prędzej zebrał się na odwagę, a następnie złapał ją za rękę, by - jakimś cudem – opóźnić już i tak nieuniknioną katastrofę. Przez chwilę stali w bliżej nieokreślonej pozycji, mierząc się wściekłymi spojrzeniami, ale po kilku sekundach Sammi szarpnęła się, strącając z siebie jego łapy.

- Nigdy więcej nie waż się mnie dotykać. – warknęła przez zaciśnięte zęby, a następnie , kompletnie nie zważając na fakt, iż w hotelu panowała już cisza nocna, wybiegła z pokoju, pozostawiając go samemu sobie kompletnie oniemiałego. Powolnym krokiem podszedł do łóżka, a następnie bezwładnie na nie opadł, chowając twarz w dłoniach.

I może nawet sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać, ale miał tą głupią nadzieję, iż dziewczyna zaraz wróci do pokoju. Powziął również godne jego Majestatu postanowienie – gdyby nie pojawiła się za jakieś dziesięć, no góra piętnaście minut, pójdzie jej szukać.

Nie mógł przecież porzucić załamanej kobiety, nieprawdaż?

 

* * * *

Sammi nie zauważyła, kiedy wybiegła z hotelu. Uświadomił ją o tym dopiero przeraźliwy chłód, który owiał jej ramiona, przypominając dziewczynie tym samym, iż nie zabrała chociażby marnej bluzy ( cieniutka bluzka z królikiem na pewno nie była dobrym wyborem na iście syberyjskie warunki). Nawet jej słone łzy zdawały się zamieniać w sople lodu na zbyt bardzo zaróżowionych policzkach.

Mimo wszystko nie wróciła jednak do pokoju, gdzie urzędował uśmiechnięty od ucha do ucha Wellinger, bo nie mogłaby znieść jego widoku, któremu „atrakcyjności” nadawało piętno wyrafinowanego mordercy.

Wzdrygnęła się, choć nie miała pewności czy ze strachu pomieszanego z niewyobrażalną wciekłością, czy przerażającego zimna. Niemniej cały czas uparcie szła do przodu. Ramiona szczelnie objęła i tak już skostniałymi dłońmi, a czubkami butów tarasowała sobie drogę na nieośnieżonym chodniku, chociaż wątpiła, żeby to coś dawało, ponieważ śnieżyca, która uparcie przybierała na sile, skutecznie zasypywała wszytkie możliwe ślady. 

Niemniej nagle czyjaś ciepła dłoń chwyciła ją za rękę. Sammi krzyknęła, ale ten ktoś  szybko zamknął jej usta, pozbawiając na chwilę tchu. Już za moment znaleźli się w jakimś ciemnym i dosyć dziwnym oraz nieprzyjaznym zaułku, a ona oparła się plecami o ścianę. Podniosła głowę, mrużąc przy okazji oczy, by rozpoznać swojego oprawcę.

- Karl. – sama usłyszała, jak głośno odetchnęła z ulgą, bo wyobrażała już sobie niewiadomo co , a następnie dodała z wyraźnym wyrzutem w głosie – Przestraszyłeś mnie. Nie rób tego więcej.

Z powodu wszechogarniającej ciemności nie mogła dojrzeć jego wyrazu twarzy, ale mogłaby przysiąść, iż na ustach chłopaka wkradł się łobuzerski uśmiech pomieszany z lekkim zażenowaniem, co uważała za jedną z najsłodszych min na świecie.

- Przepraszam, Sammi. – mruknął cicho – Po prostu tak sobie tutaj siedziałem i nagle zobaczyłem, że biegniesz gdzieś kompletnie nieubrana. Przeziębisz się po raz drugi, przecież dopiero co zdążyłaś wyzdrowieć. Powinnaś wracać do hotelu.

Na samą wzmiankę o tym przeklętym budynku, dziewczyna ponownie wybuchnęła zupełnie niekontrolowanym szlochem, a paznokciami wbiła się w pomarańczową, kadrową kurtkę Geigera.

- Ja nie chcę tam… Wellinger, on …  - ciche, spazmatyczne szlochy cały czas wydobywały się z jej ust – Otruł Sprytula!

Usłyszała jak Karl westchnął głęboko. Była niemalże pewna, że chłopak zastanawia się, gdzie znajduje się najbliższy szpital psychiatryczny, bo fakt, iż Policja była tuż obok, nie pozostawiał wątpliwości, w jakie miejsce wspomniany przez nią osobnik powinien udać się zaraz po specjalistycznym leczeniu.

Niemniej zamarła, gdy poczuła, że wargi skoczka z łatwością odnalazły jej. To absolutnie nie powinno mieć miejsca, a szczególnie biorąc pod uwagę zachłanność, z jaką robił to Geiger. Nie wiedziała, dlaczego opierała się teraz, a nie w momencie, kiedy czynił to Wellinger, niemniej – gdzieś tam w głębi duszy – zdawała sobie sprawę z tego, iż powód tego wszystkiego na pewno istnieje.

Ręce Karla niebezpiecznie zaczęły wędrować wzdłuż jej podbrzusza, więc momentalnie odepchnęła go od siebie, mierząc go nienawistnym spojrzeniem.

- Czyś ty do reszty zwariował? – wrzasnęła, ale blondyn w tej samej chwili zatkał jej usta swoją wielką dłonią, więc zamiast słów słychać było tylko i wyłącznie niewyraźny bełkot.

- Myślisz, że jestem głupi? – spytał takim tonem, iż ją zmroziło – Przecież wiem, że przespałaś się z tym pajacem, a każdemu próbujecie tylko zamydlić oczy. Zrobiłaś to z nim, więc zrobisz  ze mną. Przecież dla ciebie i tak nie ma żadnej różnicy prawda, kochanie?

Poczuła, jak nogi się pod nią uginają, gdy chłodne ostrze noża dotknęło jej uda. Kiedy zaś Karl na moment oderwał dłoń od jej ust, zaczęła wzywać pomocy, choć za chwilę nie wiedziała już, czy nie wołała tylko i wyłącznie w swych własnych myślach.

 

* * * *

Książę doszedł do wniosku, że powinien udać się na poszukiwania dziewczyny, jednakże włosy stanęły my dęba ze strachu, gdy zorientował się, iż nie ma jej na terenie hotelu. Momentalnie wrócił po kurtkę, zabrał też tą należącą do Sammi i wyszedł na zewnątrz, choć niemalże cofnął się z powrotem do środka, gdy w twarz uderzył go podmuch przeraźliwego, mroźnego powietrza.

- Pomoooocy!

Przeraźliwy, ale jednak bardzo cichy krzyk naznaczony strachem przeciął jego umysł szybciej od niesamowitego mrozu. Nim się w ogóle zorientował, biegł, choć jego kroki były skutecznie hamowane przez olbrzymią warstwę śniegu, która nieprzerwanie od kilku dni zdobiła chodnik.

 Nie wiedział, co w tamtej chwili czuł. Przerażenie, złość, wściekłość na siebie samego, że w tak prosty sposób pozwolił jej wyjść z tego cholernego pokoju?

Rozpacz?

W  pierwszej chwili go nie poznał. Nawet przez myśl mu nie przyszło, iż to właśnie on mógłby…

Stał i ją całował. I być może nie byłoby w tym nic przerażającego gdyby nie fakt, że ona wcale nie odwzajemniała jego pieszczot, a sam Geiger wędrował swoimi łapskami tam gdzie nie powinien, starając się zdjąć z jej ciała marne legginsy, w których Sammi często kładła się spać.

A później Andreas zobaczył coś jeszcze. Coś, co cały czas było przyłożone do uda dziewczyny. Nóż. Ogromny, z ręcznie tłoczoną rękojeścią; nie miał pojęcia, skąd coś, co przypominało sztylet, mogło znaleźć się w rękach Karla, ale teraz to już było bez żadnego znaczenia.

Dopadł do nich niemalże momentalnie, z zaskoczenia. Żadne z nich nawet nie zauważyło jego obecności, ale gdy tylko ujął Geigera za kurtkę, stało się coś, czego kompletnie nie przewidział, bo chłopak odwrócił się i już miał zaatakować ostrzem swego napastnika, niemniej nie wiedział jednego.

Sammi niepostrzeżenie wtargnęła pomiędzy nich, przyjmując na siebie oba, równie mocne ciosy.

Karl wydawał się być na tyle zszokowany, iż w ogóle się nie bronił, a nóż wypadł z jego pozornie mocno zaciśniętej dłoni i z cichym plaśnięciem spał na pokrytą śnieżną pierzyną podłogę. Andreas momentalnie obezwładnił Geigera, z którego ust wydobywało się tylko i wyłącznie nieokreślone rzężenie. Bał się spojrzeć na Sammi. Najzwyczajniej w świecie bał się tego, co może ujrzeć w miejscu, gdzie jeszcze przed minutą stała dziewczyna.

Nic zresztą dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że czarnowłosa osunęła się na ziemię. Śnieg wokół niej pokryty był czerwonymi plamami, a Wellinger zadrżał na samą myśl, iż to jej własna krew, która niebezpiecznie szybko opuszczała jej drobne ciało w miejscu, gdzie musiały znajdować się dwie, zapewne niezwykle głębokie rany.

- Andi, puść go!

 Momentalnie rozejrzał się za źródłem głosu i w ciemnościach dostrzegł nachodzącego Schustera. Nie zastanawiał się, dlaczego trener spaceruje po Oslo w  środku nocy, bo w tejże chwili nie miało to dla niego żadnego znaczenia, ponieważ wszystkie pokłady logicznego myślenia przysłoniła mu leżąca na ziemi Sammi.

Śnieg zdawał się przybierać na krwistoczerwonej barwie; jego serce zaczynało spowalniać swoją pracę i w pewnej chwili miał już wrażenie, że stanęło na amen…

Nagle ktoś popchnął go tak brutalnie i mocno, iż zachwiał się na tyle, że był pewien swojego upadku, ale dzięki wielu treningom, skutecznie utrzymał równowagę, a sekundę później rozbieganym wzrokiem obejrzał się za siebie, wyłapując wzrokiem dwóch ubranych w mundury policjantów, którzy skuwali Karla kajdankami. Szybko skierował swoje spojrzenie w skąpany w ciemnościach zaułek, gdzie ciągle leżała dziewczyna.

Jakimś cudem nikt oprócz niego samego jej nie zauważył.

Krwawiła bardzo obficie, stwierdził to, gdy tylko natychmiast do niej podbiegł i – kompletnie nie zważając na śnieg oraz wszechobecne czerwone plamy – upadł na kolana przy jej kruchym ciele.

- Sammi? – szepnął na tyle głośno, by dziewczyna (jeśli nadal była przytomna rzecz jasna) go usłyszała – Sammi, otwórz oczy, proszę.

Na początku nawet się nie poruszyła, ale jej klatka piersiowa stopniowo podnosiła się i opadała, więc Andreas odetchnął z ulgą. Następnie delikatnie uniosła powieki, jednakże nawet w tym ograniczonym świetle dostrzegł, iż jej wzrok był niezwykle zamglony.

Zadrżał.

- Wellinger? To ty?

Jej głos był na tyle niewyraźny, że miał niemałe kłopoty ze zrozumieniem tych kilku pojedynczych słów. Wiedział, iż jest z nią bardzo źle, ale nie był w stanie podnieść się z klęczek, by zawiadomić kogokolwiek o jej stanie. Jego ciało zdawało się być kompletnie odrętwiałe, ociężałe, a na dodatek nie reagowało na bodźce zewnętrzne. W tamtej chwili dotarł do niego fakt, że to właśnie on powinien leżeć na jej miejscu.

Sammi go obroniła.

Gdzieś z tyłu, któryś z policjantów przez krótkofalówkę wezwał karetkę; musieli zauważyć ledwo żywą dziewczynę.

Zmusił się na smutny uśmiech, starając się zachować jakieś bezsensowne resztki nadziei, następnie zaś szybko pokiwał głową.

- Ja.

Przez jej twarz przemknął jakiś niewyjaśniony grymas, a powieki ponownie zaczęły opadać, co przeraziło go na tyle, że wziął ją za rękę, starając się jakoś zwrócić na siebie uwagę czarnowłosej, niemniej nie było to tak proste, jak mogłoby się wydawać.

- Sammi, nie możesz usnąć. – powiedział głosem, w którym pobrzmiewała przede wszystkim stanowczość.  – Nie wolno ci zamknąć oczu!

Odpowiedzi nie otrzymał, chociaż drobniutka rączka, którą nadal trzymał w swojej dłoni, poruszyła się niespokojnie, a jej palce zacisnęły się na jego własnych.

Bali się.  Obydwoje cholernie się bali.

Gdzieś w oddali dało się zauważyć niebiesko-różową barwę, która -  w tymże momencie  - wydawała się być ewidentnym wybawieniem, ponieważ zwiastowała rychły przyjazd karetki; po chwili Wellinger usłyszał też ten charakterystyczny, nieco przerażający dźwięk syreny.

Pochylił się nad nieprzytomną dziewczyną. I choć miał nieodparte wrażenie, że jego słowa są już zbędne, załamanym głosem wyszeptał:

- Już za moment, kochanie. Wytrzymaj jeszcze tą chwilę, błagam cię.

_____________________________
Buhahahahahahahahha! <3
Chciałabym powiedzieć, że ta scena powstała w mojej głowie jako pierwsza z tego całego opowiadania, więc nie ma mowy, by była jakąś odpowiedzą na Wasze powątpiewania odnośnie zdrowia psychicznego Księciulka.
Musiałam zrobić w poprzednim rozdziale to, co zrobiłam, by jakoś wyprowadzić Was w pole, Słoneczka, za co bardzo przepraszam!
I Suomi niby zapewniła mnie, że bez względu na to, co zamieszczę w tym rozdziale, będzie mnie kochać, ale biorąc pod uwagę, co zrobiłam z jej Karla, zaczynam w to powątpiewać :P
Tak, to od początku miał być on, ale kocham Wasze rozmyślania nad tożsamością człowieka, który pisał te liściki, no kocham! Nawet Schuster się przewinął :D
 Nie przyzwyczajać mi się tu do rozdziałów takiej długości, jakoś to tak samo wyszło!
I chciałabym serdecznie podziękować za to, jak liczną grupą zapewniłyście mnie, że nadal jesteście ze mną, a wiem, iż jest Was jeszcze więcej. Kocham Was z całego serca <3
Za wszelakie błędy przepraszam, literki zlewają mi się już w jedną całość.
Buziaki! :*

niedziela, 20 lipca 2014

Opanuj się, Najwyższy. To ostatnia szansa na jakikolwiek ratunek przed całkowitą zagładą królestwa. Rozdział osiemnasty.


Najwyższy skrzywił się, przeglądając kolejne stronice podręcznika od fizyki. Słowa, które się na nich znajdowały, były napisane ewidentnie w nieznanym mu języku, a jeśli właśnie o to chodziło (i tak, w tym wypadku przyznawał się do tego z pokornie zwieszoną głową), był on niestety zupełnie niewyuczalny.
Jedynym ratunkiem pozostała, więc Wiedźma. I choć w pierwszym odruchu Książę bronił się, jak tylko potrafił przed tą myślą, to prawda niestety pozostawała taka, iż tylko ona mogła mu pomóc.

Westchnął, starając się zapamiętać niezwykle skomplikowany wzór. (A królewski nauczyciel od samego małego wpajał mu, iż stała plamca nie jest wcale taka skomplikowana. Okłamał go! Perfidnie i z wykorzystaniem jego bezkresnego zaufania, tudzież Pan rozpoczął rozmyślanie nad stosowną karą dla tego przypadku. Hm… rozszarpanie przez lwy będzie stosowne?)
Jednakże w pewnej chwili już zaczęło wydawać mu się, iż rozumie. Już się cieszył, już promyk nadziei wesoło zamrugał w jego sercu. Przeczytał jedno zadanie, wybrał odpowiednie dane oraz podstawił pod wzór.

I na królewskie koguty!
Oczywiście brakowało mu jednej literki! Książę ze złości rzucił podręcznikiem w bliżej nieokreślonym kierunku, choć  - jak się już za niecałą sekundę okazało – trafił prosto w szafkę, na której równiutko stały poustawiane kolorowe (pewnie trujące!) eliksiry oraz wszelakiego rodzaju maści czarownicy.

Zadrżał.
Strach opętał go w całości, ale nie pozostawało mu nic innego, tylko jakoś ukryć wyrządzone przez siebie szkody, więc momentalnie dopadł do tego, co leżało na podłodze i zaczął układać wszystkie fiolki z niebezpieczną zawartością w równiutki stosik.

- Przepraszam bardzo, ale jeśli chciałeś sobie pomalować paznokcie, to chociaż mogłeś spytać o pozwolenie.
Po raz kolejny strach ogarnął jego delikatne ciało, poczuł jak kończyny mu zesztywniały, a z mózgu odpłynęła krew. Tak mniej więcej pewnie powinien czuć się ktoś, na kogo czyha już kostucha ze świeżo naostrzoną kosą w dłoni.

Mimo wszystko zrobił niewinną minkę.
- Słucham?  - spytał słabym głosikiem, który ledwo wydobył się z jego krtani. – Ja tylko chciałem posprzątać. Naprawdę… Musiałem do jasnej cholery obronić swoje dzieci przed trującymi oparami, które na pewno za chwilę zaczęłyby się nad tym czymś unosić! Zaiste!

Potężny i wszechwładczy głos Księcia, który stopniowo coraz bardziej przybierał na sile, zdawał się go aż rozsadzać. Najwyższy uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafi, starając się zachowywać jednakże coś na kształt bezmiernego panowania nad całym światem oraz wszystkim, co się po nim przechadzało. Przyjął również dumną pozę, odważnie uniósł głowę, a sokoli wzrok utkwił w dziewczynie. Co jak co, niemniej był przekonany, że wygląda jak jakimś starożytny Ramzes, albo ktoś w tym rodzaju. No dobra, umówmy się, iż nigdy specjalnie nie przekładał się do historii tamtego okresu; po prostu go nie interesowała.
- I ja wiem też, że ty tylko czyhasz na naszą śmierć, by nas zamienić w karaluchy, albo inaczej! Na pewno chciałaś nas tym czymś uśpić, a później podpełzłabyś do ciał, by odpiłować nam głowy oraz wszelakie kończyny! Ja nawet rozumiem mnie! Jestem doprawdy doskonały, piękny, ponętny i w ogóle świetny nad świetnymi oraz genialnymi, ale zlituj się nad Arnoldkiem i Gertrudką! To tylko niewinne dzieci! Niczym ci nie zaszkodziły!

Minęła sekunda. Druga. Trzecia. Czwarta. Kolejna.
Co prawda, Władca zauważył, iż Sammi spogląda na niego co najmniej dziwnie, ale jakoś nic sobie z tego nie zrobił, bo on przecież od zawsze miał rację, a to kompletnie niewytłumaczalne zachowanie Wiedźmy na pewno wiązało się tylko i wyłącznie z faktem, iż zapewne podziwiała jego jakże inteligentny wykład. Tak.

- Ciebie to już kompletnie pojebało, Wellinger. Miałam jeszcze jakieś resztki nadziei, że będzie z ciebie człowiek. Pokraczny, ale jednak. Niemniej to chyba niewykonalne.  – mruknęła dziewczyna jakby ode chcenia, strzepując przy okazji ze ślicznej czerwonej bluzy (która bynajmniej nie była zasunięta pod samą szyję, więc dało się zauważyć kawałek jakże uroczego dekoltu założonego ewidentnie tylko po to, by Karlowi i Schusterowi ślina z gęby leciała niczym psom chorym na wściekliznę) jakieś niewidzialne – przynajmniej dla niego- obłoczki kurzu. Następnie zaś, tak jakby nigdy nic się nie wydarzyło (a przecież obraziła Najwyższy Majestat!), uśmiechnęła się promiennie, odwróciła na pięcie i już chciała wyjść, jednakże Władca okazał się szybszy. Jednym potężnym susem pokonał dzielącą ich odległość, łapiąc jędzę za hebanowe włosy. Ta wydała z siebie rozdzierający okrzyk, niemniej Książę pozostał całkowicie niewzruszony i  - dla zademonstrowania swojej potężnej mocy – rzucił ją na łóżko.
- Jesteś moim więźniem. Obraziłaś moją królewską godność.  – powiedział tonem Pana, a następnie przysiadł się do wciąż trzymającej się za głowę Wiedźmy.  –Boli? Trudno, masz karę. I będziesz robić wszystko to, co ja ci rozkażę, ponieważ jesteś tylko marnym poddanym.

Inna sprawa, iż jego arcydelikatne palce już błądziły gdzieś w pobliżu zapięcia od tej naprawdę jakże uroczej bluzy.

 

* * *

- Jesteś pierdolnięty młynarskim workiem po mące, Wellinger. – mruknęła Sammi, starając się zachować pozory tego dystansu, jaki powinna mieć względem jego osoby, co wychodziło jej raczej marnie, ponieważ – jakimś absolutnie niewyjaśnionym cudem – nie była w stanie mu odmówić, chociaż starała się , jak tylko mogła.
To raczej on ją zaczarował, a nie ona jego, co w gruncie rzeczy było dość zabawnym zjawiskiem, biorąc pod uwagę fakt, iż to coś, właśnie ją uważało za wiedźmę z piekła rodem.

- Nie pierdolnięty, i nie Wellinger – chłopak uśmiechnął się, ukazując rząd idealnie białych oraz równych zębów. – Zwracaj się do mnie Władco, Panie, Najwyższy, Książę, jak ci wygodniej. Muszę w końcu pokazać poddanemu mi światu moje w pełni arystokratyczne pochodzenie.
Mało nie zakrztusiła się własną śliną, gdy zrozumiała sens tychże słów. Momentalnie doszła do wniosku, że wcześniej nie doceniała tępoty tego człowieka, a jej mózg na pewno nie był w stanie ogarnąć jej teraz. Zaczęła zastanawiać się, co tak właściwie robi obok osoby ewidentnie chorej psychicznie, odpowiedź znajdując już po niedługiej chwili, gdy usta tego palanta musnęły jej odsunięty dekolt.

I już chciała się zamachnąć, już miała go zdzielić po mordzie, niemniej nagle…
Nagle poczuła, że to jej się podoba, co pozostawało kompletnie bez sensu. Nie odepchnęła go, więc od siebie, ale przyciągnęła bliżej. On zaś bluzę rozpiął kompletnie…

A później nawet nie zorientowała się, kiedy wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
Zgłupieli. Na bank zgłupieli.

 

* * * *

„Kochanie!
Jesteś niesamowita, wiesz? Każdy twój dotyk, nawet ten najmniejszy, zdaje się mnie paraliżować, stwarzając pozory nikłego szczęścia wymieszanego z pożądaniem. Twój śmiech i te wszystkie wrzaski są najznakomitszą muzyką dla moich, wyczulonych na różnorakie piękne akordy, uszu. Nie ma chwili, bym o Tobie nie myślał. Nie ma momentu, w którym na me usta, nie cisnęłoby się Twoje imię, które brzmi jak delikatny ptasi świergot. Zresztą słyszałem Cię kiedyś, gdy sobie śpiewałaś. Masz głos słowika – ptaka raju. Codziennie rano Ci się przyglądam. Jesteś taka śliczna, gdy dopiero co wstaniesz z łóżka i na wpół przytomna schodzisz na śniadanie albo gdy przebierasz się w tą rozciągniętą bluzkę z tym fajnym królikiem, która służy Ci za piżamkę… Nie to, że jej nie lubię, bo naprawdę mi się ona podoba, jednakże marzę o tym, by ją z Ciebie zerwać, byś powiedziała mi, iż kochasz mnie całym sercem i tylko mnie pragniesz. Bo Ty jesteś dla mnie jedyna i najważniejsza, wiesz, Słonko?  Nie zrezygnuję z Ciebie. Nigdy. I będę Cię miał na własność – chociażby siłą.
Będziesz moja. Ja wiem, że Ty tego chcesz. Czuję to w każdym Twym, przesyconym erotycznym blaskiem, spojrzeniu. Pożądasz mnie.

Już niedługo, Najpiękniejsza."
 
 
 
___________________________________________________________________
No co no.
Znów miałam dłuższą przerwę. Pół tego rozdziału leżało sobie tak ponad miesiąc i za nic nie chciał się on sam dokończyć, choć błagałam, jak tylko mogłam.
Przepraszam, muszę się naprawdę ogarnąć.
I jeszcze jedno, Słoneczka. Zauważyłam, że ostatnimi czasy jest jakiś dziwny zastój na naszym Bloggerze. Wiecie o tym i Wy zresztą. Do tego dochodzą jeszcze moje miesięczne postoje... Po prostu nie mam pojęcia, kto to jeszcze czyta (jeśli ktoś w ogóle). Ostatnio dużo dziewczyn o to prosi, więc poproszę i ja.
Jeśli nadal śledzicie tą historię, wpadniecie na ten rozdział, napiszcie mi w komentarzu chociażby "Jestem." Dla informacji.
Z góry dziękuję, Skarby i przesyłam buziaki! :*
 
A! zapomniałabym! Na tym blogu jestem o wiele częściej! : http://idealne-wady.blogspot.com/