piątek, 27 września 2013

Każdemu zdarzają się upadki, Książę. Rozdział dziesiąty.


Miał spać na podłodze.
Książę. Na podłodze. Przecież te dwa pojęcia absolutnie nie trzymały się kupy. Sęk w tym, że ta prostaczka – jakimś cudem – nie zdawała sobie z tego sprawy.

Ale już on ją uświadomi. Poczekaj, nędzarko – zobaczysz, co oznacza zadzieranie z królewskim majestatem.
- Nie będę się poniżał Poza tym mój kręgosłup tego nie wytrzyma psychicznie. – odrzekł z pełną powagą, nie dając po sobie poznać, że jest oburzony jej zachowaniem, ale przecież dziewczyna kupiła jedzonko dla jego dzieci, więc był gotów jej przebaczyć.

Sam  - w myślach – pogratulował sobie wspaniałomyślności.

Tak. Tylko do niej chyba trzeba było zwracać się po chińsku, albo jeszcze lepiej – w języku czarownic latających na miotłach, bo zdawała się go zupełnie nie rozumieć.
- Akurat spanie na podłodze robi bardzo dobrze na kręgosłup, więc wielkiej krzywdy ci nie wyrządzę. A jak nie chcesz takiego rozwiązania, to proszę bardzo – możesz wleźć do swoich potworów, nie ma sprawy. Ze mną dzielić łóżka nie będziesz, Wellinger.

Popatrzył na nią spod byka. W myślach intensywnie analizował, a następnie odrzucał wszelakie pomysły, które przychodziły mu do głowy, nie podrzucając kompletnie żadnego wyjścia z tej sytuacji.
I nagle… Nagle po prostu go oświeciło. Ha! Zawsze wiedział, że miał dar łączenia się ze światem zmarłych geniuszy, ale nigdy nie myślał, iż może być on aż tak intensywny. Uśmiechnął się sam do siebie, bo to, na co wpadł było absolutnie fantastycznie i niepowtarzalne, a wiedźmie przynajmniej zatka dziób, bo – najzwyczajniej w świecie -  zabraknie jej argumentów. 

Dziewczyna popatrzyła na niego dziwnie, a on momentalnie oprzytomniał. Ach racja! Nad głową pewnie pali mu się właśnie żarówka!
- Sama śpij na podłodze – wypalił na jednym oddechu, by przypadkiem się nie rozmyślić – Przecież nie chcesz ze mną dzielić łóżka, prawda? Każdy będzie zadowolony.

Uśmiechnięty od ucha do ucha książę położył się z powrotem na poduszce, aby przymknąć zmęczone oczęta, ale oczywiście ta dziewczyna nie mogła mu dać spokoju. Uprzykrzanie jego życia było chyba jakimś jej hobby.
- Żartujesz sobie chyba.

Westchnął sfrustrowany. Czy naprawdę musiał tłumaczyć jej wszystkie „za” jego spania na tym wielkim, wygodnym łóżku?
- Ależ nie.

- Ja nie będę się kłaść na podłodze.
- Ani ja.

Po tej jakże inteligentnej wymianie zdań (znaczy się inteligentna to ona była tylko z jego strony), zapadła cisza przerywana tylko jakimiś niewyraźnymi głosami dochodzącymi z korytarza. Książę w myślach zaczął odśpiewywać hymn zwycięstwa, bo przecież nie wylądował  „piętro niżej”, co się liczyło najbardziej. A że wiedźma nie rusza się z miejsca? Pff… przeżyje i to, gdyż w tej chwili chciał tylko spać – nic więcej.
- Podaj choć jeden dobry powód, dla którego mam cię nie zrzucić  za kilka sekund na dół – mruknęła.

Wiedział! Wiedział! Ona się nigdy od niego nie odczepi. Choć z drugiej strony… niedawno zwolnił służącą.
Brawo, książę! To jest myśl!

Jednak nie powiedział na głos swych zacnych planów. Kiedyś to zrobi na pewno, ale nie teraz. Zamiast tego w poduszkę wymruczał:
- Bo muszę mieć miękko pod tyłeczkiem.

Amen. Znów zapanowała cisza. Z tą różnicą, że grobowa. Dopiero po jakimś czasie usłyszał głośne prychnięcie dziewczyny.
- Jesteś bezczelny. Zawsze to twoje terrarium mogę wywalić przez okno.

- A ty nosisz miano kłamczuchy, bo oboje doskonale wiemy, że się do niego nawet nie zbliżysz.
Kolejne prychnięcie.

- Założysz się?
I jeszcze jedno, tym razem z jego strony.

- Nie.
Prawda była taka, że książę przestraszył się tej groźby. I to poważnie, jednakże nie mógł tego ukazać, ponieważ wtedy ona wykorzystałby to przeciwko niemu. Ewidentnie.

Musiał, więc zachowywać pozory.
Jednak ona nic już więcej nie powiedziała, tylko położyła się na swoim miejscu. Ale najważniejszy był fakt, że wygrał! Pokonał tą zołzę całą swą niezłomną siłą perswazji. Uśmiechnął się delikatnie, wtulając się ponownie w poduszkę, a upragniony sen w końcu nadszedł.

 

* * * *

Pocałowała pająka. Nie miała pojęcia, którego, bo oba były – przynajmniej dla niej – identyczne, ale to zrobiła. A on ugryzł ją boleśnie w wargę.
Już miała go po prostu wyrzucić z ręki, gdy… Sama nie wiedziała do końca, co się stało. Miała wrażenie, że była świadkiem podobnego procesu do wyjścia Pokemona z tego jego mieszkanka, którym była czerwono-biała piłka. Tylko bynajmniej nie stał przed nią Pikachu, ale Wellinger.

Uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Widzę, że polubiłaś moje dzieciaczki – odezwał się słodziutkim głosikiem sześciolatka, jednak ona nie odpowiedziała najpierw ani słowem, a później poczuła niewyobrażalne pieczenie w miejscu, gdzie dziabnął ją jego „pupilek”.

- Nigdy do tego nie dojdzie – powiedziała poważnie, a następnie przejechała palcem po bolącej wardze – Patrz, co ten potwór mi zrobił.
Chłopak spojrzał na nią uważnie, a następnie przeniósł wzrok na jej usta.

- Przepraszam – mruknął szybko, a ona otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, bo takiego czegoś od niego nigdy nie podziewała się usłyszeć. Jakby to powiedziała jej babcia: „trzeba to w kominie sadzami zapisać” – Ale zrobię tak, żeby nie bolało.
Wstrzymała oddech, gdy chłopak pochylił się w jej stronę. Już była świadoma jego oddechu na swojej twarzy, mało tego! Niemal czuła smak i miękkość jego warg, ale coś oczywiście musiało im przeszkodzić.

Jej komórka, która z przyczyn bliżej nieokreślonych wydawała właśnie dźwięki bardzo podobne do piosenki „Days are numbered” zespołu Black Veil Brides. Wyciągnęła ją z kieszeni spodni, a następnie zerknęła na wyświetlacz, na którym jak byk widniał napis: „6:30 – POBUDKA”.
Spojrzała przepraszająco na nadal stojącego obok niej chłopaka.

- Muszę już lecieć.

 

Gwałtownie otworzyła oczy, a w myślach zbeształa się za ten głupi sen, jednak nie trwało to długo, gdyż oprócz jej ukochanych Bridesów w pokoju było słychać budzik Wellingera.

 

„O Radości, iskro bogów,

kwiecie elizejskich pól,

święta, na twym świętym progu

 staje nasz natchniony chór.”

 

Miała nadzieję, iż ta pokraka wyłączy to coś, jednak on nie ruszał się z miejsca, tylko smacznie chrapał. Sammi podniosła się do pozycji siedzącej, by zidentyfikować tą „melodię”, ustawioną przez skoczka, ale najwyraźniej była ślepa.
- Wellinger, debilu! Wyłączaj to cholerstwo!

O, zareagował! Przeciągnął się wygodnie, a następnie pochylił nad nią, by dosięgnąć telefonu, który znajdował się na szafce tuż obok niej. Zajebiście, powinna wybrać się do okulisty, bo na swoje usprawiedliwienie miała tylko to, iż po pierwsze komórka leżała odwrócona wyświetlaczem do dołu, po drugie siedziała w ochraniaczu, a po trzecie było cholernie ciemno.
Odsunęła się na sam skrawek łóżka, by przypadkiem nie dotknąć Wellingera, ale on jeszcze bardziej się pochylił. Hmm… miejsce jej się kończyło.

Wciągnęła powietrze do płuc, by być jak najmniejsza, choć przecież i tak była wyjątkowo drobnej budowy, jednak ten mamut wraz nie mógł dosięgnąć swojego dobytku.
Ich ciała już niemal się stykały, a ona nie miała gdzie się posunąć…

Niemniej chłopak już prawie przysunął komórkę na bezpieczną odległość, już ją niemal miał, już, już… gdy…
Po prostu spadła na ziemię, a Wellinger zachwiał się, wpadając prosto na Sammi, która myślała tylko o tym, jak uratować się przed bolesnym upadkiem na podłogę. Sęk w tym, że pomysł miała zaledwie jeden, który polegał na złapaniu się … swojego „współlokatora”. Aha. Szkoda tylko, że główny zainteresowany, był równie zaskoczony jak ona, bo już po chwili oboje znajdowali się na „parterze”.

- Ałł, kurwa.
- Nie kurwa, tylko złaź ze mnie Wellinger.

- Chyba ty ze mnie.
Sammi próbowała wyciągnąć chociażby rękę spod tego  - ważącego na pewno więcej niż tonę  - ciała, ale nie było jej to dane.

- Wstawaj – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Aż gotowała się ze złości, a na dodatek wszystko ją bolało. Musiała natychmiast sprawdzić, czy jest w jednym kawałku, bo wydawało jej się, że cały jej brzuch rozgnieciony jest na marmoladę. Malinową.

- Jak mam wstać, skoro złamałaś mi kość ogonową?

- Tak? A to ciekawe, ponieważ wylądowałeś na mnie. Dupą do góry.
Mimo wszystko, prawie się roześmiała, ale powstrzymała się, widząc minę tego debila, która nie oznaczała niczego dobrego. Już miała coś powiedzieć, ale nagle drzwi do ich pokoju się otworzyły i ktoś wpadł do środka. Sammi zamarła.

To mógł być każdy. A oni leżeli na podłodze (Wellinger bez koszulki!) w dość… dwuznacznej sytuacji.
- Pobuuuudka!- w pokoju dało się słyszeć głośne wołanie Wanka – Za piętnaście minut śniadankoooo!

Nie odzywali się ani słowem, gdyż mieli nadzieję, iż kolega z drużyny po prostu sobie pójdzie, ale najwidoczniej coś ich zdradziło.
Aha. Zapewnie na wpół ściągnięta kołdra, o którą zaczepili.

Nie minęło pięć sekund, a ujrzeli nad sobą ciemny łeb oraz gębę, którą momentalnie pokryły szkarłatne rumieńce.
- To ja może ten tego, nooo…. – na pierwszy rzut oka widać było jak bardzo jest zawstydzony – Nie będę wam przeszkadzał.

Chwilę później już go nie było.
Sammi poczuła jak wszystko niemal przewraca jej się w żołądku na myśl, do jakich wniosków doszedł Wank. No ale nic nie mogła na to poradzić. Chyba.

Zamiast tego ponownie spiorunowała Wellingera spojrzeniem i warknęła:

- Złaź.
 
___________________________________
Też Was kocham, słoneczka moje <3
A tak na poważnie to choroba mi służy. Przedwczoraj Wojtuś, dziś Książę. Jeszcze tylko Syn Marnotrawny i mamy komplecik. ^^
I ten rozdział nie oznacza, że odwieszam bloga. Nie. Po prostu powstał okazjonalnie, bo mi się nudzi. Wczoraj polazłam do szkoły, ale wróciłam w stanie gorszym niż byłam, a dziś mi nie pozwolono się spod kołderki ruszać. Ehh.. zero sprawiedliwości na tym świecie. Zero. 
 

piątek, 6 września 2013

Uwaga!

Wiem, wiem.
Pisałam, że rozdziały będą co dwa tygodnie. Wiem. Przepraszam. Ale nie przewidziałam, że już po pierwszym tygodniu będę zarywać nocki, by wyrobić. Mam też inne obowiązki, na co składają się głównie rzeczy artystyczne, więc kompletnie nie mam kiedy siąść i chociażby otworzyć tego opowiadania.
Zdaję sobie sprawę z tego, że to żadne wyjaśnienie, ale nic na to nie mogę poradzić. Kompletnie. Zresztą wywnioskowałam, iż to nie ma sensu.


Także:
ZAWIESZAM BLOGA (na czas nieokreślony).
 
 
Ogłoszenie to tyczy się również Dawida.
 
Nie robię tego samego z Wojtkiem. Postaram się jakimś cudem raz na jakiś miesiąc coś tam naskrobać. Ale tego również nie ręczę.
 
Mogę jedynie obiecać, że wszystkie nowości na blogach, które obserwuję, czytam na bieżąco na telefonie, gdy wracam do domu, albo jadę do szkoły. Jednak wybaczcie, jeśli nie będzie tam prawdopodobnie komentarzy ode mnie. I tak kocham Wasze historie i każdy z Was o tym wie.
 
Pozdrawiam, słoneczka!