niedziela, 20 października 2013

Kobiet nie zrozumiesz, Mości Najwyższy. Nigdy. Rozdział dwunasty.


Nareszcie mieli skakać, co było jednoznaczne z tym, że w końcu znalazło się zajęcie godne Książęcego Majestatu. I już było tak pięknie, tak wspaniale, bo jego drużyna wygrała mecz, który miał być swojego rodzaju rozgrzewką, ale pod samą skocznią co się okazało?
Wiedźma wyparowała.

Oczywiście, każdy był świadom, że po tym drobnym nieporozumieniu, po prostu wyszła z hali, ale wszyscy (ze zdechłą ropuchą łącznie) myśleli, że zapragnęła się przewietrzyć, niemniej się pomylili.
A – jak powiedział Schuster – bez niej (tudzież fotografa) skakać nie będą, czego książę nie rozumiał, bo przecież żadne zawody to nie były. Trener pozostawał jednak nieugięty, także prosto spod Holmenkollbakken do hotelu wysłał kogo? No oczywiście, że nie tego jego wielkiego pupilka Freitaga.

Najwyższy przeklął pod nosem, pokonując kolejne metry korytarza, ponieważ gdyby nie ta dziewczyna, już dawno oddałby swój pierwszy skok na swej ulubionej skoczni. Ale nie – ona zawsze musiała pokrzyżować mu wszystkie plany.
Jego niezawodna intuicja wyczuwała ewidentne działanie mocy piekielnych, co spotęgowało się, gdy tylko stanął pod drzwiami.

Wziął jeden głęboki wdech i wydech. Następnie powtórzył cały proces od początku, by za chwilę, tuż po naciśnięciu klamki – przestać na moment oddychać.
Bo płaczącej wiedźmy nie widział nigdy.

Przez sekundę zaczął się rozglądać za jakimś pojemniczkiem na jej łzy, bo przecież według legend, które słyszał, takie coś z reguły służyło za wszelkiego rodzaju antidotum, niemniej się opamiętał, gdy tylko zauważył, że strugi na jej policzkach były koloru czarnego.
Ewidentnie zatrute.

Chyba nawet nie zauważyła, że wszedł, dlatego nie miał pojęcia, czy udawać że go tam w ogóle nie ma, czy uciekać gdzie pieprz rośnie, a konkretniej z powrotem pod skocznię, by nie rzuciła na niego jakiegoś uroku.
Ano tak, wrócić raczej nie powinien, bo zdechła ropucha go zamorduje. Rozszarpie jego królewskie, delikatne ciało na drobne strzępy, a następnie jeszcze obliże się po posiłku. Momentalnie zaczął się zastanawiać, czy żaby mają zęby.

Doszedł do wniosku, że raczej tak, bo inaczej nie widziałby tej protezy w pokoju hotelowym Schustera.
Dreszcze się nasiliły, dając mu znać, że musiał działać. Szybko.

-  Trener kazał, byś łaskawie poszła pod skocznię, gdyż przypomnę ci, że robisz za naszego fotografa ku mojej głębokiej rozpaczy, niemniej nie o mnie w tejże chwili jest mowa, tylko o tobie, więc radziłbym ci się zbierać, gdyż za chwilę, twą pracę może dostać inny obywatel tego niezwykłego świata, który  - jak chyba wiesz – nie jest ubogi w ludzi o twym zacnym fachu.
Amen. Nastała cisza, bo wiedźma przestała szlochać.

Ha! Jego lekcje retoryki nie poszły w las! Mało tego! Teraz dawały niezwykłe rezultaty!
Zakodował sobie w głowie, by w swej królewskiej księdze pochwalnej napisać co nieco na temat jego byłego nauczyciela.

Niech ma staruszek dobre referencje. A nóż widelec po coś mu będą potrzebne, prawda?
- Wypierdalaj stąd, Wellinger.

Przerywany ponownymi szlochami głos wiedźmy wybił go z transu. Westchnął zirytowany. Kto zrozumie te baby?

Na pewno nie on.
Z powątpiewaniem przypatrzył się jej twarzy, aż nagle go olśniło po raz już chyba setny tego dnia. Jeśli – w jakiś sposób – pozbyłby się tej czarnej, spływającej mazi, to nawet by się nie zatruł i mógłby wywlec ją na wewnątrz siłą.

Skierował się w stronę łazienki, by chwilę później wynieść stamtąd rolkę różowiutkiego (ponoć aksamitnie miękkiego) papieru toaletowego, bo przecież to nie jego wina, że nie miał pojęcia skąd wytrzasnąć chusteczki!
Wspaniałomyślnie rzucił zdobyczą prościutko w głowę dziewczyny.

- Masz się doprowadzić do ładu i idziemy.
Sammi wybuchnęła jeszcze większym szlochem, a on przecież chciał dobrze. No mniejsza, powinien próbować jeszcze raz.

- Nie będę za ciebie świecił oczkami przed Schusterem do jasnej cholery! Zachowujesz się jak mała, rozwydrzona dziewczynka, która raz dostała piłką w łeb i ryczy w niebogłosy!
Cóż… nieco się uniósł, no dosłownie to było do niego niepodobne, ale naprawdę mało kto potrafił  go tak wkurwić ja ta czarownica.

- Wstawaj.
- Nigdzie nie pójdę.

O! Robiła jakieś postępy, gdyż wypowiedziała jedno, w miarę logiczne zdanie, ale ono jednak nie zapowiadało łatwej drogi do przebycia.
Postanowił  jej zagrozić.

- Jeśli tego nie zrobisz, to zawlokę cię tam własnoręcznie, ale to ty będziesz wyglądać jak zombie, którym przecież jesteś, więc to w sumie niewielka różnica.
Dziewczyna nie poruszyła się nawet o milimetr, więc już zaczął się zbliżać, już prawie podszedł do łóżka, gdy ta poderwała się na równe nogi i bez słowa wyjaśnienia zniknęła za drzwiami łazienki, co w gruncie rzeczy mogło oznaczać dwie opcje.

Pierwsza: miała go już dość, wskutek czego zamknęła się w odosobnionym pomieszczeniu, by zostawił ją w świętym spokoju.
Druga: posłuchała jego argumentów (bardzo trafnych zresztą), a następnie poleciała poprawić swój wizerunek, by w rangach zombie przeskoczyć o jeden stopień do góry.

Miał nadzieję, że chodziło jednak o tą lepszą wersję, bo inaczej będzie musiał wyłamywać drzwi.
Na razie jednak postanowił zająć się swoimi słodziaczkami. Przynajmniej one słuchały tatusia.

 

* * * *

Nie chciała tego przyznać, ale musiała.
Wellinger znów miał rację.

Bo na Martinie świat się nie kończył, choć w pewnym momencie naprawdę miała takie wrażenie, ale wszystko toczyło się dalej. A jakby nie patrzeć – w Norwegii nie wypoczywała, tylko pracowała. Jako fotograf, który w tejże chwili powinien być na skoczni razem z całą ekipą.
Z tego powodu doprowadziła się do w miarę dobrego stanu, zmyła z siebie cały rozmazany makijaż, szybko zrobiła jakiś nowy, przebrała się w nieco wygodniejsze rzeczy, a teraz szła z wysoko podniesioną głową, nie zwracając najmniejszej uwagi na osobnika, kroczącego obok niej, któremu zresztą to chyba w ogóle nie przeszkadzało, gdyż zachowywał się podobnie.

Prychnęła pod nosem.
Męska duma.

Niemniej już za chwilę musiała się poważnie skupić, ponieważ w odległości jakiś pięćdziesięciu metrów od nich, nagle, zupełnie niespodziewanie, pojawił się Schuster. Z miną nieobiecującą niczego dobrego.
Czas na tłumaczenia, Sammi.

Szybko przełknęła ślinę, by zwilżyć suche gardło, poczym po prostu postanowiła, iż musi go wyprzedzić, ponieważ w przeciwnym wypadku, by nie miała żadnych szans na jakąkolwiek obronę.
- Przepraszam, trenerze. Sprawy osobiste zatrzymały mnie nieco dłużej w hotelu. To już się nie powtórzy.

Po tych słowach po prostu wyminęła mężczyznę, nie dając mu dojść do słowa, ale przecież o to chodziło, prawda?
Skierowała się w stronę podejrzanie roześmianych i radosnych skoczków, którzy wydzierali się jeden przez drugiego, a najbardziej wesoły Richard nawet coś tam sobie podśpiewywał.

Sęk w tym, że włosy stanęły jej dęba, gdy podeszła na tyle blisko, by usłyszeć tekst przyśpiewki.
- Sammi i Andi się całowali, Wankuś ich widział, ale tylko się oblizał! Ole!

Jedyne, czego w tej chwili była pewna, to tego, iż Freitag i Wank skończą martwi. Już ona tego dopilnuje, a sądząc po minie Wellingera, który do niej dołączył, on również miał podobny zamiar.
Bo chwilowa współpraca nie była chyba w takim wypadku zabroniona, prawda?

 

* * * *

Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, spoglądając na białą stronę w notatniku.
Stronę, na której chwilę później, drukowanymi, wielkimi literami zapisał jedno, jedyne zdanie:

 
I TAK BĘDZIESZ MOJA, SAMMI.
 
__________________________________

Miał być  na Wszystkich Świętych, ale mniemam, iż się nie pogniewacie, że dodaję dziś, prawda? :D
Po prostu przeżywam chwilowy brak weny na Wojtka, także zamiast tamtego, napisałam to. Ot, także pierwszego listopada, a może nawet wcześniej dostaniecie "Pana ćpuna". Trochę się kolejność zmieniła.
Hahaha XD I wyobrażam sobie Wasze miny, po przeczytaniu ostatniego fragmentu. Mamy malutki wątek kryminalny, a co! I tak miał zaistnieć XD
No i? Dobra, chyba już zakończę moją gadaninę.
Pozdrawiam, Słoneczka! :*

sobota, 12 października 2013

Bo widzisz, książę... Plotki to coś, co po prostu było, jest i będzie. Rozdział jedenasty.


- A jaką trener dziś przyodział bieliznę?
Nim się zorientował, zdechła ropucha zwolniła kroku, przystanęła i spojrzała na niego tak, jakby miała ochotę zamordować jego skromną osobę. A nic przecież takiego strasznego nie zrobił! Co miał poradzić na to, że był po prostu ciekawy?

Uśmiechnął się, więc, ukazując swoje śnieżnobiałe ząbki, czekając na to, co się stanie. Jak się okazało – słusznie, ponieważ za dosłownie kilka sekund usłyszał niezwykle zgryźliwy głos Schustera. Fakt, że żaden poddany nie miał prawa odzywać się do niego w taki sposób, wspaniałomyślnie pominął.
- Z twoją podobizną.

Wiedział, wiedział, no wiedział do cholerki! Jego królewskie szwalnie w końcu rozpoczęły produkcję odzieży z serii limitowanej! Co prawda nigdy się nie spodziewał, że trener będzie z niej korzystać, ale nagle jego humor, który utracił w okolicznościach wiadomych, jakąś godzinę temu, powrócił. I to ze zdwojoną siłą!
Nie zauważył jednak, że Wank, który stał obok niego, rozgrzewając się do gry w siatkówkę, popatrzył na niego dziwnie. Opamiętał się w ostatniej, chwili, ale oczywiście było już za późno.

- Ej… To ty jesteś w końcu homo czy hetero, bo ja się już pogubiłem….
Przez chwilę stał, jakby był betonowym słupem, zamocowanym w boisku, a ten debil najwyraźniej myślał, że on nie bardzo rozumie, dlatego inteligentnie zaczął wyjaśniać:

- No bo najpierw masz jakąś tam laskę, później – dość nieoczekiwanie - interesujesz się intymną bielizną trenera. Dziś rano z Sammi… -  książę niemal fizycznie poczuł te wszystkie ciekawskie spojrzenia całego sztabu, które przeszywały go na przewylot. Wrr… już on im pokaże.
- Coś jeszcze, Wank?- spytał milutkim głosikiem, nie dając po sobie poznać, że w środku przypomina kipiący lawą wulkan.

- Tak! – wrzasnął ciemnowłosy, a księciu opadły dosłownie ręce. Jeśli to „coś” miało go udupić, to zrobi to na pewno w sposób iście perfekcyjny – No i teraz znów się pytasz o bokserki, więc jak to z tobą jest? Bo mimo wszystko, ale martwię się o ciebie, młody… Wiesz, dopiero dorosłeś, hormony jeszcze buzują. Ja to rozumiem, ale pamiętaj, że możesz ze mną porozmawiać jakby coś…
Książę już widział ten łeb oskubany z pierza zamiast włosów, ugotowany z grzybami, a do tego podane białe wino. Mmm.. aż ślinka zaczęła mu napływać do ust na samą myśl o tym, ale wcześniej  Wank musi trafić na szubienicę. O tak! A resztę jego ciała rzuci swym słodziutkim pieskom na pożarcie. Oczywiście – on sam będzie oglądał ten proceder z okna swej sypialni. Przy okazji odetchnie świeżym powietrzem, bo jego lekarz przy ostatniej wizycie mu to zalecił. Pięknie. Połączy przyjemne  z pożytecznym.

Tymczasem musiał powrócić – niestety – do tych nędzników. Aż włosy mu dęba stanęły na dźwięk tego rechotu, który wydobywał się z ich gardeł.
Odwrócił się, by spojrzeć za siebie.

No tak, oczywiście. Śmiać się to jest komu, gorzej jest wtedy, gdy przychodzi co do czego i muszą wysłuchać jego królewskich rozkazów. Jasne, wtedy to zamkną dzioby i stoją jak te pingwiny i tylko go świdrują tymi oczyskami.
Mimo wszystko poczuł jak jego policzki zaczynają przybierać barwę podobną do tej, jaka zdobiła piłkę, którą trzymał w dłoni. A właśnie… To przecież całkiem niezły pomysł.

Gratulacje, książę.
Nie minęła sekunda, a on się po prostu zamachnął i trafił okrągłym przedmiotem prościutko w nos Wanka.

Wróć. Zrobiłby to wtedy, gdyby wspomniany wcześniej osobnik się nie uchylił przed ciosem, a piłka nie poszybowała „ nieco dalej”.  Ał… nie myślał, że miał aż dużą siłę w dłoni. Może należało pomyśleć o hmm… na przykład karierze oszczepnika?
No mniejsza o to. W każdym bądź razie nową – mógłby przysiąść, że przecież niezamierzoną! – ofiarą była Sammi.

Śmiech ucichł jak na zawołanie. Ha! Miał jeszcze nad tymi matołami jakąś władzę.
Niemniej oprzytomniał dopiero w momencie, gdy zobaczył krew na policzku dziewczyny.

- Jezu, przepraszam! Nie chciałem!
Naprawdę powiedział to szczerze, a nigdy nie przypuszczał, że to zrobi. Jednak ona nie zdawała sobie - jakimś cudem - z tego sprawy.  Tylko spojrzała na niego jakoś tak dziwnie i nim Karl – który już się szykował, by po raz kolejny okazać swoją „siłę”, w ogóle zdążył drgnąć – dopadła do niego i pierdolnęła prosto w twarz. Oj …  zabolało.

- Popamiętasz to do końca życia, skurwysynie – wycedziła przez zęby, a następnie odwróciła się na pięcie i odeszła.
Wank wyszczerzył swoje krzywe kły, by najwyraźniej ukazać coś w rodzaju uśmiechu. Na dodatek promiennego.

- Oni się kochają! To takie słodkieee!
Jednak książę nie zwrócił na niego większej uwagi, choć przecież powinien w tej chwili go pojmać, zakneblować i strącić do swych lochów, by oczekiwał tam na swą śmierć. Zamiast tego po prostu patrzył na oddalającą się sylwetkę.

Chwilę później, po całej sali, rozniosło się echo trzaśnięcia drzwiami.
W przeciwieństwie do Karla – Sammi siłę miała.

Oj tak…

 

* * * *

W pokoju przynajmniej było cicho i spokojnie.
Wiedziała, że Wank zaraz coś wymyśli, wiedziała. Powinna zniwelować wszystko wcześniej, ale jak miała to zrobić? Powiedzieć, żeby nikt nie słuchał tego, co powie im ten przygłup? Tak, to by nie było podejrzane. Wcale…

Westchnęła cicho, a następnie przejechała palcem po zranionym policzku, jednak nie został na nim nawet najmniejszy ślad krwi, gdyż rana nie była taka głęboka. Po prostu zdarty naskórek. Zdarza się.
I nagle po prostu zapragnęła porozmawiać z kimś, komu mogła się zawsze wyżalić. Oczywiście Sprytula tu nie miała, a i przez telefon by raczej z nim nie dała rady się skontaktować, jednak był jeszcze ktoś.

Martin.
Niewiele myśląc wybrała odpowiedni numer, ale jej chłopak nie odebrał od razu, jak to miał w zwyczaju.

Jeden sygnał, drugi, trzeci.
W końcu usłyszała jego nieco… niepewny głos.

- Hej, skarbie – powiedziała, układając się wygodniej na łóżku. Dopiero po chwili zorientowała się jednak, że ulokowała się na miejscu Wellingera, ale równie szybko stwierdziła, że chłopak miał niezwykle gustowne perfumy.
- Co chciałaś?

No tak, to już do własnego mężczyzny nie można było jej zadzwonić? Na dodatek ton jego głosu brzmiał tak, iż aż ją zmroziło.
- Po prostu porozmawiać – niepewnie zaczęła – Mam dziś koszmarny dzień i pomyślałam, że…

Przerwała w pół zdania, bo po prostu nie wiedziała, co miała powiedzieć. Martin wydawał się być taki jakiś inny. A ona była tyle kilometrów od niego i nie wiedziała, co się stało.
Zapanowała cisza, która zaczęła się niebezpiecznie przedłużać. I gdy już Sammi stwierdziła, że ta „rozmowa” dziś nie ma raczej najmniejszego sensu, chłopak po prostu  dostał słowotoku.

- Bo ja nie potrafię dłużej udawać. Już kilka miesięcy temu wiedziałem, że to, co było między nami się po prostu wypaliło, ale nie potrafiłem ci tego powiedzieć prosto w oczy, bo byłaś szczęśliwa, a ja nie chciałem cię krzywdzić. Chwilę później poznałem kogoś, kogo pokochałem naprawdę. Nie tak, jak ciebie, Sammi. I ja nie wiem, dlaczego właśnie teraz ci to mówię. Po prostu nie chcę cię oszukiwać. Tobie będzie bez mnie lepiej, ja nie będę się ukrywać. Każdy z nas zacznie żyć swoimi sprawami. Naprawdę. Zostańmy przyjaciółmi.
Przez chwilę po prostu zastygła w bezruchu, próbując uświadomić sobie to, co właśnie usłyszała, ale nie potrafiła tego zrobić. Po prostu ta – dość okrutna –  wiadomość nie mogła zakodować się w jej mózgu.

Miał kogoś. Oszukiwał ją przez tyle czasu.
Milczała.

- Sammi?
- Spierdalaj, chamie.

To były jedyne słowa, na jakie ją było stać w tejże chwili, bo po prostu zaschło jej w ustach i w bliżej nieokreślonych okolicznościach zapomniała jak posługiwać się językiem oraz wybuchowym temperamentem.
Przerwała połączenie i wyłączyła telefon, a następnie po prostu rzuciła nim o podłogę. Miała w dupie to, co się z nim stało.

Chwilę później po prostu wybuchnęła płaczem, a w pokoju – jak na złość oprócz tych potworów – nie było nikogo, kto mógłby ją choć w minimalnym stopniu pocieszyć.
Tak bardzo chciała mieć ze sobą Sprytula…

__________________________

Widzicie? Dotrzymuję słowa. Obiecałam rozdział na długi weekend i jest ^^
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, jak niska jest jego jakość, ale no... Trudno się mówi. Nie mam już siły na nic - łącznie z pisaniem, tak mi wszystko już mózg lansuje, a obecnie jakaś tam lektura, nawet w tej chwili zapomniałam tytułu. Matko, matko... nie wiem już nic. Źle ze mną, a ten rozdział to w stu procentach odwzorowuje.
I jeszcze kartkówka ze stosunków międzynarodowych. Nie. Nie nauczę się. I historia. I francuski. I coś tam jeszcze, ale nie pamiętam co.
Dobra, koniec użalania się nad sobą.

Co do kolejnego rozdziału, to pojęcia nie mam, kiedy nowość.

Pozdrawiam, słoneczka!