Tak – książę posprzątał i tak –
Sammi nawet otworzyła drzwi, by mógł sobie swobodnie wyjść, ale on nie miał
takiego zamiaru. Przynajmniej na razie. Zamiast tego walnął się na łóżko, chcąc
odpocząć, ale oczywiście nie było mu to dane.
Bo jego poddani całe życie coś
od niego chcą.
Westchnął sfrustrowany pod nosem,
słysząc ciche pukanie, ale nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę z
kimkolwiek, więc przykrył głowę poduszką, jednakże natrętny gość nie chciał
sobie pójść, wręcz przeciwnie – dobijał się jeszcze bardziej.
Aż w końcu drzwi otworzyły się
same. Dobrze, że w progu pokoju pojawił się nie kto inny jak Schmitt, bo – w
przeciwnym wypadku – każda następna osoba zostałaby wtrącona do królewskiego
lochu, a następnie ścięta na jego jakże uroczej szubienicy.
- Gdzie Sammi?
Książę prychnął lekceważąco,
naciągając poduszkę na głowę tak mocno, by nie słyszeć żadnych dźwięków
dochodzących z zewnątrz. O tak! Było mu niezwykle wygodnie, a poddani mogliby
chyba zrozumieć, że władca potrzebował chwili relaksu, prawda? A jego doradca w
szczególności. Ehh.. naprawdę powinien poważniej pomyśleć o zmianie służby, ale
to wtedy, gdy już porządnie odpocznie.
Jeśli zaś chodziło o wiedźmę, to
tak szczerze powiedziawszy (a raczej pomyślawszy), to on nie miał pojęcia,
gdzie polazła. Jakoś specjalnie go to nie interesowało. Przypilnowała, by
posprzątał, zrobiła miliony zdjęć, aby
upamiętnić tą jego porażkę, a następnie
zostawiła go w stanie kompletnego zdruzgotania. Samego, samiuteńkiego.
A nie… przecież były jeszcze
jego kochane dzieciaczki…
- Andi, pytam się, gdzie jest
Sammi – w głosie bruneta słychać było wielkie zniecierpliwienie, więc książę
łaskawie podniósł się ze swego królewskiego łoża, a następnie zlustrował faceta
spojrzeniem od stóp do głów i wzruszył ramionami.
- Sprawdzasz, czy przypadkiem
jej nie zjadłem? Odpowiedź brzmi: smaczna była.
No cóż – mina mężczyzny była
bezcenna, ale zasłużył sobie na takie coś. Dlaczego? No przecież zakłócił
książęcy wypoczynek! Jednakże najwidoczniej szybko otrząsnął się z szoku, bo
już po chwili podszedł do niego i po prostu siadł obok. Tak jakby nigdy nic.
- Kazali mi wszystkich zaprosić
na obiad, ale nie zrobię tego, nie wiedząc, gdzie ona poszła, więc?
Książę westchnął pod nosem,
przeczesując dłonią jasnobrązowe włosy, a następnie zdecydował się na jedną,
krótką, ale jakże wyczerpującą jego królewski organizm odpowiedź:
- Cholera wie.
Jednakże brunet nadal uparcie
siedział na jego łóżku. Na rozmowy mu się zebrało do kurwy nędzy?
- Co się stało, Andi?
To pytanie przelało czarę
goryczy. Momentalnie przypomniało mu się to całe upokorzenie na oczach jego
własnych dzieci. A przecież dla nich powinien być wzorem do naśladowania,
autorytetem…
Poczuł jak coś podejrzanego
zaczyna go piec w oczy, ale zamrugał szybko powiekami i łamiącym się głosem
wydukał:
- Ona kazała mi zamiatać –
niemal załkał, a Schmitt popatrzył na niego w kompletnym osłupieniu, a chwilę
później wybuchnął histerycznym śmiechem.
Książę zgromił go spojrzeniem.
- Jak już się wypłaczesz, to
zejdź na stołówkę – po tych słowach poklepał go po ramieniu, co widocznie miało
być gestem pocieszenia, a następnie po prostu wyszedł.
Pfff… nędzny poddany!
Niemniej głód ponownie dał o
sobie znać poprzez głośne i wymowne burczenie w brzuchu, więc książę postanowił
łaskawie odwiedzić pomieszczenie, w którym prawdopodobnie królewscy kucharze
zaoferują mu jakiś posiłek.
Oczywiście nie zdziwił go fakt,
iż calutka kadra (z wiedźmą łącznie) siedzi sobie przy prostokątnych
stolikach i ze smakiem zajada jakieś mięso
z ryżem i surówką.
Odwrócił wzrok od czarnych loków
dziewczyny, która śmiała się z czegoś razem z Karlem (obiektywnie rzecz ujmując
to pewnie z niego), a później natrafił na Martina, który przywoływał go gestem
dłoni do siebie, a konkretniej na miejsce, które dla niego zajął. Doskonale
wiedział, że książę nie lubi siedzieć pomiędzy dwiema osobami, także jego
krzesełko sąsiadowało jedynie ze Schmittem i oknem.
Kolejny głośny odzew ze strony
jego żołądka wyrwał go z dziwnego rodzaju zamyślenia, a - już po chwili – pewnie podszedł do stolika,
usiadł, a następnie z powątpiewaniem popatrzył na zawartość swojego talerza.
- Niskokaloryczne, dla skoczków
idealne – powiedział Martin, siedzący obok niego, odpiłowując nożem kawałek
mięsa – A do tego bardzo smaczne.
No cóż – może książę był
naprawdę głodny i wyczerpany, a na dodatek zły i sponiewierany, ale nie
uśmiechało mu się jedzenie tego czegoś. Gdy już otwierał swe usta, by spytać, z
czego ten kotlet jest wykonany, przerwał u siedzący naprzeciwko niego Freund.
Freud, który miał założone nauszniki
w kształcie rogów renifera.
Serce księcia podskoczyło niemal
do gardła, gdyż zobaczył w minie Severina coś, czego nie widział nikt inny,
coś, co było przeznaczone specjalnie dla niego, a konkretniej… dziwny błysk w
oku, który przypominał prędzej żądzę mordu, aniżeli jakieś ludzie uczucia, więc
książę mimo wszystko skulił się na swoim miejscu, szukając jakiejkolwiek drogi
ucieczki.
Sęk w tym, że żadnej nie było.
- Kocham reinsdyrstek - wymamrotał z uwielbieniem Freund w jego stronę.
Jeśli zaś chodzi o księcia, to zaczęło mu się niemal zbierać na wymioty, bo
momentalnie zrozumiał, z czego zostały wykonane te kotlety, co go w sumie nie
dziwiło, bo to była przecież jedna z ulubionych potraw Norwegów. No ale po
Severinie - mimo wszystko - nie
spodziewał się takiego aktu kanibalizmu.
- Jesz właśnie swoich braci –
powiedział – Zemszczą się na tobie, zobaczysz.
Jednakże skoczek siedzący
naprzeciwko niego jedynie się roześmiał, a był to śmiech płatnego zabójcy. Tak,
mości książę był niemal pewny, że jeśli nie zginie z rąk Sammi (bo jeśli
chciałaby to zrobić, to zamordowałaby go w nocy, prawda?), to łapę położy na
nim Freund.
Oczyma wyobraźni zobaczył
mężczyznę z wielkim toporem w ręku, a przynajmniej siekierą. Następnie jego
książęca głowa zostałaby oddzielona od reszty ciała, a on tylko by się tylko
śmiał, albo i gwizdał przy tym.
Ręka zaczęła mu delikatnie
drżeć, dlatego schował ją tak, by nikt tego nie zobaczył, a następnie drugą ujął widelec.
Zjadł tylko ryż i surówkę, bo –
pomimo zapewnień Schmitta – jakoś na kotleta z renifera skusić się nie
potrafił.
*
* * *
Sammi uśmiechnęła się, gdy tylko
przekroczyła próg pokoju, bo jakże tu się nie cieszyć, jeśli widzi się idealny
porządek?
No – prawie idealny, bo zakłócał
go Wellinger, który stał sobie obok terrarium z tymi potworami i spoglądał na nie
z uwielbieniem.
- No maluszki, popatrzcie na
tatusia… Tatuś was kocha.
Prychnęła pod nosem, a następie
przeszła do swojej torby, która nadal nie była do końca rozpakowana i wyjęła z
niej kilka książek oraz laptopa, w końcu wszelakie prace domowe musiała przesyłać
nauczycielom przez Internet. No cóż –mówiło się trudno, przynajmniej nie będzie
miała żadnych zaległości.
- Cip, cip, cip, kochane moje
skarbeczki! Cip, cip, cip.
Od samego głosu Wellingera momentalnie
rozbolała ją głowa. Dlaczego los pokarał ją mieszkaniem z tym debilem? To, że
był głupi Sammi wiedziała o dawna, ale to, iż był aż tak tępy i ułomny? No cóż –
to nowość, bo myślała, że chociaż chwilami jest zdolny do jakiegokolwiek
myślenia, dlatego sama postanowiła go oświecić.
- Tak się woła na kury, matole –
mruknęła znad książki od jej ukochanej fizyki.
Nie widziała, czy odwrócił się w
jej stronę czy nie, ale uśmiechnęła się sama do siebie, bo chłopak przynajmniej
zamknął ryja. No ale to co dobre - szybko się kończy, prawda?
- A jak, według ciebie, mam
zwracać uwagę moich skarbeczków?
Sammi westchnęła, wznosząc oczy
do góry. On jest kompletnym jełopem, któremu nikt już nigdy nie będzie w stanie
pomóc.
- A jak robią pająki? – spytała,
a następnie wykonała teatralną pauzę, dając mu czas na myślenie (choć przecież
on tego nie potrafił, ale jednak) – No właśnie, Wellinger. Może po prostu się
zamknij, a one zrozumieją więcej niż z tego twojego „cip cip” .
Ponownie zagłębiła się w
książce, a następnie zaczęła czytać o efekcie fotoelektrycznym, niemniej ten
debil ponownie zabrał głos.
- Maleństwa moje, dlaczego
jesteście takie smutne?
Tego dla Sammi było stosunkowo
za wiele, więc poderwała się z łóżka, zrzucając z kolan podręcznik, jednak
jakim cudem nie zwróciła na to uwagi, bo - w tej chwili - jej wściekłość wzięła ją w swoje panowanie. Mierzyła chłopaka nienawistnym spojrzeniem od góry do dołu.
- Może po prostu je nakarm i zamknij
w końcu ryj!
No cóż. Chyba go zaskoczyła, ale
jakoś nie miała żadnych wyrzutów sumienia. Mało tego! Wellinger popatrzył na
nią jakoś tak dziwnie, a następnie bez słowa wyjaśnienia minął ją i po prostu
wyszedł z pokoju.
Jej serce odtańczyło taniec
triumfu.
Papa, gamoniu!
Jednakże długo się nie cieszyła.
Mało tego! Po dziesięciu minutach drzwi otworzyły się z powrotem. Zlustrowała
debila od stóp do głów, a jej podświadomość zarejestrowała fakt, iż przywlókł
coś, co było zawinięte w białą serwetkę z kuchni.
On zaś – całkowicie ją ignorując
– podszedł do tych potworów, a następnie wyciągnął pół kotleta, które podawane
były na obiad.
Nie wytrzymała i po prostu parsknęła
śmiechem.
- Co ciebie tak znów śmieszy,
co? Sama kazałaś mi je nakarmić! – Wellinger nie krył oburzenia, a ona starała
się ze wszystkich sił jakoś się uspokoić, ale marnie jej to wychodziło, niemniej
po chwili jakoś udało się to zrobić, więc wyjąkała:
-Wiesz… ja naprawdę rozumiem, że
możesz być pewnych spraw nieświadomy, na przykład tego, że bociany tak naprawdę
nie przynoszą dzieci, a Święty Mikołaj nie istnieje, ale czuję się w obowiązku
powiadomić cię, że twoje maleństwa renifera nie zjedzą.
Stała dumna, czekając na
jakąkolwiek jego reakcję, oczekując nawet najgorszego, ale tego, co się stało,
nie przewidziała, gdyż Wellinger po prostu… siadł na ziemi, a jego mina nie
okazywała niczego poza ogólnym załamaniem.
Mimo wszystko zrobiło jej się
szkoda tego debila, więc niepewnym głosem ponownie zaczęła:
- Po prostu idź do tego sklepu,
gdzie je zakupiłeś, a na pewno coś dostaniesz. Nie mam najmniejszej ochoty żyć pod
jednym dachem z głodnymi potworami.
Rozpacz na twarzy chłopaka była
jeszcze większa.
- Ale mnie tam uznają za
kompletnego kretyna, że nie pomyślałem o
tym wcześniej.
Sammi przygryzła wargę, by
ponownie nie wybuchnąć śmiechem i mimowolnie mruknęła.
- Może mieliby rację, co?
Jednak nie została spiorunowana spojrzeniem,
nie – nic z tych rzeczy. Chłopak nadal siedział
i gapił się w podłogę, dlatego ona po prostu nie wytrzymała, a po chwili –
niewiele myśląc - powiedziała:
- Dobra, ja pójdę.
*
* * *
Mości książę nie wiedział, co
przyszło do głowy wiedźmie, że wspaniałomyślnie ofiarowała się wybrać po
jedzenie dla jego kochanych dzieciaczków, niemniej teraz spały sobie najedzone
i zadowolone, a on po prostu na nie patrzył, bo jeszcze nie nacieszył swych
królewskich oczu ich widokiem.
Sammi siedziała po turecku na
łóżku, pochylając się nad książką. Tak w sumie, to on też powinien zacząć się
uczyć do tej poprawy. Tak, ale to jutro – po treningu. Dziś miał już dość
ekstremalnych przeżyć.
Zerknął na zegarek, który
wskazywał godzinę osiemnastą, niemniej on był już poważnie zmęczony, a skoro
kąpieli użyczył jakieś czterdzieści minut temu (ha, ha! Znów nie zostawił
wiedźmie ciepłej wody), to z powodzeniem mógłby usnąć już teraz. Nawet bez
kolacji, która powinna być za niedługo.
Tak, sen to najlepsze
rozwiązanie.
Także zdjął buty, a następnie po
prostu walnął się na posłanie.
Wiedźma popatrzyła na niego
dziwnie, ale on nie miał zamiaru rozmyślać nad jej logiką, której nie pojmie
przecież nigdy, więc już przymykał oczęta, już zaczął się relaksować, gdy z
tego, jakże przecież pięknego, stanu wyrwał go głos Sammi:
- Mówiłam już, że nie będę
dzielić z tobą łóżka, Wellinger. Śpisz na podłodze.
Chwila, to musiał być sen. Na
pewno. Gwałtownie otworzył oczy, ale wiedźma tylko patrzyła na niego z nieodgadnionym
wyrazem twarzy, a następnie wypowiedziała te dwa słowa, które rozbudziły go na
dobre:
- Zjeżdżaj stąd.
Że kurwa niby co?
_____________
Sto lat, sto lat, niech Andi skacze nam!
Sto lat, sto lat, niech Andi skacze nam!
Jeszcze raz, jeszcze raz, niech Andi skacze naaaam!
Nieeech skaczee naaaaaaaam!
♥
Także no, w ten wyjątkowy dzień, jakim są urodziny Weliego, wstawiam ten rozdzialik, ale coś książę wyjątkowo markotny mi się wydaje, choć biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio u Wojtka czytelniczki mi się rozkleiły, to i tak tu jest wesoło :)
A co do tego renifera... no powstrzymać się nie mogłam :D
Miało tu jeszcze pojawić się zdjęcie imienniczki naszego księciulka, ale przez słaby Internet fotka nie chce się dodać, także dostaniecie ją na początku miesiąca.
I jeszcze jeden komunikat:
Od września rozdziały pojawiać się będą co dwa tygodnie na zasadzie: Jeden tydzień (piątek, sobota lub niedziela) - rozdzialik u księciunia, tydzień drugi (piątek, sobota lub niedziela) - rozdzialik u Wojtka.
Oczywiście mogą być wyjątki od tej reguły, ale to zależy indywidualnie od tygodnia i przede wszystkim od planu lekcji.
Pozdrawiam, słoneczka! :*