Tydzień później…
Wellinger
popatrzył z nienawiścią w oczach na Karla.
Karl spojrzał z mordem
na Wellingera.
Tych dwóch chłopaków
różniło praktycznie wszystko. Wygląd, charakter, cele do osiągnięcia (z
wyłączeniem skoków) , ale coś pozostawało wspólne. Jeden jak i drugi chciał
zwycięstwa i liderowania w kadrze – za wszelką cenę.
Gdzie dwóch się bije,
tam trzeci korzysta. A tym trzecim - w ich jakże skocznym środowisku - byli pozostali, czyli Freund, Freitag i Wank,
którzy zawsze, ale to zawsze zdążyli
zrobić o ten, jeden, maciupki kroczek
więcej niż oni dwaj.
Wellinger posłał
ironicznego całusa w stronę Karla.
Karl pokazał środkowy
palec Wellingerowi.
Znajdowali się właśnie
na zgromadzeniu kadry. Można by rzec – naradzie wojennej. Problem w tym, że królewicz
Andreas takiego typu spotkań – nie lubił. Kompletnie nie widział sensu w
siedzeniu na tyłku i nicnierobieniu. No
bo po co? Nie lepiej iść na skocznię, czy chociażby siłownię? Trzeba TRENOWAĆ!
A puste gadki o tym, że żaden z nich nie ma formy godnej Igrzysk – nic raczej
nie pomogą.
Właśnie. Igrzyska.
To będą pierwsze tego
typu zawody dla Andreasa, dlatego musiał je wygrać. Musiał. Skoro on sobie coś
zaplanował, to tak już być powinno.
Sęk w tym, że na razie
nic nie zapowiadało jego dominacji, bo nie oszukujmy się – w tym sezonie
liczyły się tylko trzy drużyny. Polska, Austria i Słowenia. -… dlatego zaplanowałem dla nas miesięczny obóz regeneracyjny, gdzie będziecie trenować w pocie czoła. Mam nadzieję, że uzyskamy oczekiwane wyniki, bo naprawdę – nie mam pojęcia w czym tkwi problem.
Szkoda, że Andi nie
słyszał całego wywodu trenera. Chociaż nie. Może to i lepiej, bo przecież
Schuster miał głos ropuchy. Zdechłej ropuchy. A na dodatek wrzeszczał jak kot
tej małej wiedźmy. Chłopak nie wiedział, co było - w tym wypadku - gorsze.
- Super! – dał się
słyszeć pełen entuzjazmu głos Freitaga – A gdzie?
Teraz Wellinger nadstawił uszu i przestał zwracać
uwagę na Karla, który przez cały czas robił jakieś dziwne gesty w jego
kierunku. Doprawdy…. Powinien przebadać go psychiatra. Andreas był niemal
pewien, że na pewno w jego mózgu jest z milion źle podłączonych kabelków i
dlatego na świecie pojawiło się takie dziecko jak on.
- Oslo – zdechła
ropucha znów wydała głos. Mości książę tolerował to zwierzę tylko dlatego, że
dzięki niemu mógł skakać. Gdyby nie ten fakt, już dawno by to coś rozdeptał
czubkiem buta. Chociaż nie… przecież by go pobrudził…
Niemniej Andi Norwegię
lubił, skoczków z tego kraju również. Fajnie się z nimi rozmawiało, nawet pić
potrafili, choć oczywiście Rosjan i Polaków w tym nigdy by nie przebili. Tych
pierwszych mógł przeboleć, ale drugich - nie. Dlaczego? Po prostu byli za
dobrzy. W tamtym roku w końcu zostali trzecią drużyną Mistrzostw Świata, a sam Stoch – na tej samej
imprezie wywalczył złoty medal.
-… Lecimy za tydzień.
Jakiś marny strzępek
zdania doszedł do uszu Andreasa. Szybko policzył w myślach, że przez ten
tydzień, który mu pozostał, nie da rady zaliczyć tej cholernej fizyki.
Diabelski przedmiot.
Będzie musiał jakoś
przebłagać tą nauczycielkę, by przełożyła mu nieco termin poprawki. Szkoda
tylko, że była stara i brzydka, bo gdyby było inaczej, to on znał już niezwykle
skuteczną metodę na załatwianie spaw tego typu.
Uśmiechnął się sam do
siebie.
- Z jakiego powodu ci
tak wesoło, Wellinger? – spytał Schuster
– Może ty powiesz nam, tu zgromadzonym, jaki jest powód waszej nagłej
niedyspozycji?
Wedle życzenia,
zdechła ropucho.
- Według mnie - zaczął – Główna przyczyna leży w trenerze.
Oj… faceta zatkało… a
jemu było tak przykro…
Chyba zaraz się
rozpłacze i będzie się kajał na kolanach, by go przeprosić… Niedoczekanie! Mało
tego! Niemal dało się zauważyć, że duma biła z niego z niewyobrażalną siłą!
Nie, nie bał się, że
może zostać wyrzucony z kadry. Był zbyt wielkim talentem, a Schuster nie chciał
wypuścić go z rąk. Andi mógł sobie pozwolić na wszystko. No dobra – na prawie
wszystko.
- Jeszcze jeden taki
numer, Wellinger – powiedział Schuster, gdy odzyskał już zdolność mówienia – to
inaczej sobie porozmawiamy. Teraz siadaj z powrotem na miejsce.
O ty podła szujo…
Grozić księciu
Andreasowi?! Jak tak możesz, ty nędzny poddany?! Wracaj do swej pracy na roli!
Jednak na parobków nie
powinno się nawet patrzeć, a co dopiero strzępić języka, więc posłusznie
klepnął tyłkiem z powrotem na jakiś
cholernie niewygodny fotel.
- Jakieś pytania?
Freund uniósł w górę
dwa palce. Chyba jeszcze nie wyszedł umysłowo ze swej szkoły, którą ledwo co
skończył.
Trener popatrzył na
niego wymownie, pozwalając skoczkowi zabrać głos.
- Jedzie z nami cały
sztab, czy tylko pan, panie Schuster?
- Wszyscy –
powiedział, a Andreas poczuł, że zbiera mu się na wymioty. Przez chwilę miał
nadzieję, że choć przez miesiąc nie będzie musiał oglądać tej wiedźmy (co
przecież często się nie zdarzało), ale oczywiście wszystko musiało iść nie po
jego myśli.
Podłapał spojrzenie
Karla, który był niezwykle zadowolony. Nic dziwnego. Miał z tą dziewczyną dobry
kontakt. Ba! Mało tego! Andi odnosił wrażenie, że jeszcze trochę i zobaczy ich
trzymających się za rączki.
Odruch wymiotny się
nasilił.
* * * *
Sammi o wyjeździe do
Oslo dowiedziała się wcześniej od skoczków. Co prawda tylko o godzinę, ale
dobre i to. Robiło jej się słabo na myśl, że przez miesiąc będzie musiała
słuchać tego dupka, ale się już do tego przyzwyczaiła. Ważne, że jej kot, przez
ten czas, będzie miał święty spokój.
- Sammi - rozmyślenia przerwał głos jej młodszego brata, Bastiana – Kolacja już jest
gotowa.
Uśmiechnęła się z
wdzięcznością do kochanego rudzielca z niebieskimi oczyma.
Tak swoją drogą, to
skąd takie geny wzięły się w ich rodzinie? Mama miała czarne włosy, tata też.
Żadne z dziadków w szkolnych czasach nie miało przezwiska „Marchewka”.
Na pewno w szpitalu podmienili noworodki. Na pewno.
Nie zmieniało to
oczywiście faktu, że kochała tego malca całym swym sercem. Podniosła się z łóżka,
na którym siedziała i przebierała zdjęcia z ostatniego treningu. Najchętniej usunęłaby
wszystkie, które szpecił krzywy ryj Wellingera, ale nie mogła tego zrobić, gdyż
stałoby się to zbyt podejrzane.
Zeszła na dół, do
salonu, gdzie zawsze, całą rodziną, jedli posiłki. Już taka była ich niezmienna
tradycja chyba od pokoleń. W domu Bachmannów kolacja była rzeczą świętą.
- To kiedy
wyjeżdżacie? – spytała Sabina, jej mama.
- Za tydzień, we
wtorek – mruknęła - A co?
Pani Bachmann tylko
wzruszyła ramionami. Miała prawo spytać się, kiedy jej własna córka opuści ją
na cały miesiąc, prawda?
Sammi ponownie zajęła
się bezmyślnym grzebaniem widelcem w sałatce owocowej. Co prawda była to
właśnie jej ulubiona, ale nie miała apetytu.
Oczywiście ojciec,
który znał ją lepiej, niż ktokolwiek inny, od razu zobaczył, że coś jest nie
tak.
- Co się dzieje,
słońce?
Czego wy chcecie ode
mnie? –pomyślała nieco niegrzecznie, ale na szczęście nie powiedziała tego na
głos. Jeszcze tego jej brakowało – awantury z rodzicami.
- Po prostu nie jestem
głodna – powiedziała cicho i wstała od stołu. Nie miała siły już na nic. Nawet
na to, aby odnieść talerzyk do zlewu, a tym bardziej, by go umyć.
Ledwo zaczołgała się
do swojego pokoju, gdzie opadła bezwładnie na łóżko, i już miała zacząć płakać,
ale był jeszcze ktoś, komu zawsze mogła wszystko powiedzieć bez obaw, że
zostanie wyśmiana.
Duży, czarny kot
wskoczył na pościel i z zadowoleniem zamruczał cichą, uspokajającą melodię. Wyczuł,
że jego pani nie jest w najlepszym nastroju.
Sammi popatrzyła na
pupila z czułością. Siadła obok niego.
- Dlaczego życie jest
tak cholernie niesprawiedliwe, Sprytul?------------------------
Kochane!
Nie spodziewałam się, że dziś wstawię tu rozdział, tym bardziej, że napisałam go przed chwilą. Obiecałam nowość u Dawida. Wiem. Postaram się, by tam pojawiło się coś w przeciągu kilku najbliższych dni. Po prostu dziś siadłam i spojrzałam na tą połówkę rozdziału, którą miałam stworzoną, a następnie z trudem doklepałam dwa zdania. Jakoś tak... Nagła niedyspozycja. Zdarza się. Proszę o wybaczenie.
Pozdrawiam, Yprisja :*
OMG. Nie sądziłam, że Andi ma aż tak poprzewracane we łbie, ale bardzo mi się to podoba. Dawno się tak nie uśmiałam jak przy tym rozdziale.
OdpowiedzUsuńPojawił się Karl, kolejny plus.
Ale najlepsze były myśli Welliego o trenerze.
Pozdrawiam ;**
Dziękuję <3
UsuńTaak, Andi ma niezły temperament, ale uwierzcie mi, że to dopiero początek :D
Karla jakoś... polubiłam, gdy tylko go wprowadziłam, podczas wyjazdu będzie go.. dużoo, choć związana z nim niespodzianka również zostanie w swoim czasie ujawniona ^^
A te myśli... no cóż.. książę Andreas wymiata ^^
Pozdrawiam :*
widzę, że książę szaleje, 'jest moc' - jakby to powiedział mój kuzyn :)
OdpowiedzUsuńjest Karl ^^. duuuży plus :)
"zdechła ropucha" jako Werner Schuster wymiata :)
czekam na nexta.!
weny kochana.!
Dziękuję <3
UsuńMasz bardzo mądrego kuzyna, kochana :D
A Werner... jakoś tak... zawsze mi przypominał żabę. Nie pytajcie dlaczego, bo nie wiem XD
Pozdrawiam :*
Wellinger coraz bardziej mnie rozśmiesza, prawdziwy rozpieszczony książulek, nawet trenera się nie boi, a tu powinien zachować choć trochę szacunku, a tą fizę sam sobie nawarzył, pamiętam swoje problemy na początku drugą klasę kończyłam z 5, a dwie pierwsze oceny w 3 to 2+ i 1, no ale jakoś się wykaraskałam mam 5 na koniec, naciągnięte, ale jest, no bo kto rozumie fizykę.
OdpowiedzUsuńNo i przechodząc dalej jest Karl :3 Coś myślę, że on jednak będzie jakimś ukojeniem dla biednej Sammi w czasie tego wyjazdu, a jaśnie książę Andreasek nie da jej spokoju.
Weny.!
Dziękuję <3
UsuńNo cóż... do starszych szacunek powinno się mieć, ale weź to naszemu księciu wytłumacz :D
A co do fizyki... Ja ją uwielbiam i rozumiem :D
Karl, Karl... dobry chłopaczek, pozytywna postać, Sammi na pewno będzie mogła na niego liczyć ;)
Pozdrawiam :*
Przepraszam Cie, że nie komentowałam, ale mam teraz w życiu niezłe zamieszanie.
OdpowiedzUsuńWciągnęło mnie to opowiadanie. Uwielbiam takie lekko ironiczne historie z humorem, a twoja jest po prostu niesamowita. Muszę Ci powiedzieć, że właśnie tak wyobrażałam sobie zawsze Wellingera. Ale tutaj przechodzi sam siebie. Prawie oplułam monitor ze śmiechu, jak przeczytałam o "zdechłej żabie". Biedny trener :) Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy i pozdrawiam :)
Dziękuję <3
UsuńNie ma za co przepraszać, kochana. Doskonale rozumiem :)
Mam nadzieję, że biedny monitor nie ucierpiał :D
Pozdrawiam :*
Podpisuję się pod wszystkimi komentarzami :) Świetny rozdział - z humorem i ironią. Komiczny pan Andi "jestem wielki" Wellinger sprawia, że nie przestaję się śmiać ;) Weny!
OdpowiedzUsuńDziękuję <3
UsuńKażdy uwielbia Welusia ^^
Pozdrawiam :*
Cudowny rozdział. Czysta finezja, kochana ! ;* Nawet nie wiesz, jaką przyjemność sprawia mi twój blog. Jest jak dobra książka, którą mogę czytać całe popołudnie. Szkoda, że taki krótki :/ Kocham, uwielbiam, ubóstwiam chamskie myśli i odzywki Wellingera. Łapię się na tym, że co chwilę uśmiecham się do monitora. Andi sprawia wrażenie takiego rozpieszczonego dzieciaczka, któremu wszystko wolno. Natomiast Sammi - sympatyczna, pokorna dziewczyna. Ale przecież przeciwieństwa się przyciągają, prawda ? Mam nadzieję, że to sprawdzi się również u nich. Już nie mogę się doczekać następnego :*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Natt :3
P.S. U mnie nowy rozdział.
http://opowiadanie-nartami-pisane.blogspot.com
Dziękuję <3
UsuńJa również kocham te odzywki Wellingera, ale podejrzewam, że nie napisałabym tego, gdybym po części sama taka nie była.
Next... jest w trakcie tworzenia. Nie obiecyję niczego, gdyż mam małą awarię. Nie, nie sprzętu, ale siebie samej, gdyż jestem chora, a gdy przychodzi chociażby najmniejsze ołabienie, to... no cóż... nie jestem w stanie pracować. Mam nadzieję, że kolejny wstawię już niedługo.
Biegnę do ciebie! :)
Pozdrawiam :*
Życzę powrotu do zdrowia ! <3
UsuńDziękuję, choć ... no cóż... powrotu nie będzie nigdy. Chodzi raczej o ... odpowiednią dyspozycję do pisania i funkcjonowania.
UsuńAle dziękuję <3
sama to wymyslasz czy Welli z Geigerem serio sie tak nie lubią?
OdpowiedzUsuńMyślałam, że kot jednak Azazello.
OdpowiedzUsuń