Andi odsunął komórkę
od ucha, by po prostu nie ogłuchnąć. Zapatrzył się w punkt przed sobą, a po
chwili z ulgą zauważył, że Casandra
przestała wrzeszczeć. W końcu.
Jego była dziewczyna
odznaczała się wyjątkową nienormalnością, gdyż nie potrafiła zrozumieć tego, że
po prostu mu się znudziła. Byli ze sobą trzy miesiące, a książę potrzebował
jakiegoś urozmaicenia własnego życia. Co prawda raz, czy dwa ją zdradził, bo
nie mógł z nią wytrzymać, ale właśnie teraz
doszedł do wniosku, że to definitywny koniec ich związku.
Oczywiście zdawał
sobie sprawę z powiedzonka, które kołatało mu się przez calutki czas w głowie, gdyż jego stara
zawsze powtarzała, że „Co nagle, to po diable.”, ale był pewien, iż postępuje
dobrze. No i jakoś tak lżej na duszy mu się zrobiło, że nie będzie już musiał
sobie zawracać głowy szatynką, bo przecież same królewskie obowiązki po prostu wystarczająco go przytłaczały.Skupił się ponownie na dotykowym telefonie, który nadal znajdował się w jego dłoni, a po chwili usłyszał cichy płacz. Westchnął pod nosem. Zawsze kończyło się tak samo. Nie, wróć! To po prostu każda baba była identyczna. Tak, chodziło mu o tą głupią naiwność, bo przecież on nie szukał kogoś na stałe. NIGY. Problem w tym, że one nie potrafiły tego zrozumieć.
- I ty tak po prostu chcesz zakończyć to, co nas łączyło? – spytała. Jej głos przerywany był coraz to nowszymi napadami szlochu.
Histeryczka. Czysta histeryczka. Musi ją oddać do najbliższego psychiatryka… Hmmm.. gdzie takowy się znajduje?
Rozejrzał się dookoła, ale reszta kadry rozsiadła się wygodnie na krzesełkach, czekając na odprawę, która tak swoją drogą powinna rozpocząć się za jakieś dziesięć minut. Musiał kończyć. Teraz! Natychmiast!
- Problem w tym, Cas… – powiedział wyraźnie, by dziewczyna go doskonale zrozumiała – że nas nic nie łączyło, bo nigdy nic do ciebie nie czułem.
Po tych słowach momentalnie się rozłączył. Tak, teraz książę był naprawdę wolny i mógł robić wszystko, co tylko mu się zamarzyło.
Już miał odwracać się
w kierunku kadry, gdy poczuł uderzenie w ramię. Uderzenie, które spowodowane
było ludzką ręką, dlatego podskoczył do góry jak oparzony. Nie chciał, by ktokolwiek był świadkiem
minionej rozmowy. On, książę, musiał być przecież - w mniemaniu swych poddanych
- wzorem do naśladowania. Odetchnął jednak z ulgą, widząc swego zaufanego sługę,
którym był Martin Schmitt, gdyż właśnie ten facet – jako jedyny – nie próbował go zniszczyć w
kadrze. Mało tego! Był bardzo równym gościem, który go przede wszystkim
rozumiał.
- Zaraz odprawa, Andi
– powiedział mężczyzna spokojnie, jednak jego świdrujący wzrok przeszywał go
niemal na przewylot – Wypadałoby się już zbierać.
Usłyszał. Na pewno coś
usłyszał – pomyślał, ale posłusznie pokiwał tylko głową i spojrzał na sztab
szkoleniowy, gdzie zdechła ropucha żywo gestykulowała, a psycholog kręcił tylko
przecząco głową, rozkładając przy tym bezradnie ręce.
- Co tam u nich takie
wielkie poruszenie? – spytał, ale doświadczony skoczek u jego boku nie musiał
nawet otwierać ust, gdyż odpowiedź momentalnie pojawiła się sama w postaci…
Wiedźmy.
Andi był niemal
pewien, że jego oczy ciskają w tej chwili gromami potężniejszymi od samego
Zeusa, jednak nikt jeszcze od nich nie poległ (a główna zainteresowana w
szczególności).
Do jego królewskich
uszu dochodziły jakieś marne strzępki zdań.
- Przepraszam…
straszne korki…
- Dobrze,
najważniejsze, że jesteś.
Martin zauważył jego
minę, a po chwili parsknął niepohamowanym śmiechem. Książę obrzucił go
przelotnym spojrzeniem, które już po chwili ponownie utkwił w Sammi.
No dalej! Giń rażona
mą zacną błyskawicą! Leżeć! Na ziemię, ale już!
Dziewczyna jednak
nadal trzymała się na nogach. Mało tego – miała się świetnie i roześmiała się
głośno, gdy Karl zaczął się przed nią popisywać.
- Za co ty jej tak
bardzo nienawidzisz, co? - spytał
Schmitt, patrząc na niego tak, jakby był ostatnim idiotą na tej ziemi, za co
kolejna błyskawica została posłana w stronę bruneta.
- Za wszystko. Po
prostu za wszystko - odparł
dyplomatycznie po chwili namysłu i chwycił swoją walizkę, wymijając
zrezygnowanego skoczka.
* * * *
Sammi była niemal
pewna, że się spóźni i do Oslo będzie musiała lecieć sama, bez skoczków, co – szczerze powiedziawszy –
było niezwykle kuszącą propozycją, jednakże wolała nie ryzykować.
Spojrzała na zegarek i
odetchnęła z ulgą, widząc, że do odprawy ma jakieś piętnaście minut, co było
równoznaczne z tym, że zdążyła. W pośpiechu odliczyła taksówkarzowi należytą
zapłatę i wybiegła z pojazdu. Wróć! Wybiegłaby, gdyby nie walizka, torebka i
plecak, które należały do niej, co było równoznaczne z faktem, że musiała te
rzeczy po prostu zabrać ze sobą.
Zimne powietrze owiało
jej sylwetkę, ale niestrudzenie brnęła do przodu. Wiedziała, że zapewne
dostanie niezły opierdol od trenera i wuja, ale co miała na to poradzić? Nie
ona stworzyła ten korek. Niemniej Wellinger będzie zawiedziony… pewnie miał już
nadzieję, że się nie pojawi, a tu taka niespodzianka!
Weszła do ogromnego
holu, ale nigdzie nie widziała drużyny wariatów, z którymi miała lecieć. Spojrzała
ponownie na zegarek i oczy niemal wyszły jej z orbit, gdy zauważyła, że zostało
jej dziesięć minut. No żesz… próbowała stanąć na palcach, by zobaczyć choć skrawek
charakterystycznej żółci, która na pewno wyróżniałaby się w tłumie, jednak nic
takiego nie dostrzegła.
Westchnęła zrezygnowana.
Myśl, Sammi. Myśl! –
mówiła sama do swojej mentalnej połowy, ale nic nie przychodziło jej do głowy
oprócz wykonania telefonu do kogokolwiek z drużyny, jednak od razu odrzuciła ten
pomysł, gdyż tylko ona mogła mieć taki mózg, by na drogę nie naładować komórki,
która padła w taksówce. Dobrze, że zawsze miała zegarek, jednak on - w tejże chwili – niewiele mógł jej pomóc.
Rozejrzała się
ponownie po tłumie, ale tym razem uczyniła to z rezygnacją. Jak nic polecą bez
niej. Na pewno.
- Cześć, Sammi!
Dziewczyna usłyszała
za sobą dobrze znajomy głos i odetchnęła z ulgą. Odwróciła się, spoglądając na roześmianą
twarz Karla. Gdyby nie fakt, że miała chłopaka, to rzuciłaby się na niego i
całowała gdzie popadnie za wyprowadzenie jej z opresji. Dosłownie.
Skoczek zabrał jej
walizkę i plecak, a ona posłusznie podreptała za nim, by za moment zobaczyć
wszystkich zebranych w niewielkiej grupce. No dobra – nie wszystkich, bo
Wellinger i Schmitt stali jakieś trzydzieści kroków dalej, co oczywiście jej
nie dziwiło, bo mieli ze sobą bardzo
dobry kontakt. Była wdzięczna brunetowi za to, że choć na zawodach - jakim cudem – trzyma tego rozpieszczonego smarkacza
w ryzach.- Przepraszam - powiedziała w kierunku Schustera - Były straszne korki.
- Dobrze,
najważniejsze, że jesteś.
Uśmiechnęła się z
wdzięcznością, by po chwili parsknąć śmiechem na widok Karla, który skakał za
Wankiem i pokazywał różnorakie gesty, jakby próbował przekazać jej w ten sposób
jakąś tajną informację. Niestety – marnował swoją energię na darmo, bo ona i
tak nie mogła pojąć o co mu chodziło.
Odprawa poszła łatwo,
szybko i przyjemnie. Nawet z Wellingerem
nie było kłopotów, co naprawdę zdarzało się rzadko. Póki co – Sammi miała dobry
humor. Ba! Bardzo dobry, bo wspomniany wcześniej osobnik nie próbował jej go
zepsuć, co również było zjawiskiem niespotykanym.
Siedziała wygodnie na
fotelu w samolocie, zaś obok niej znajdował się Karl, który na uszach miał
słuchawki. Spojrzała w okno, gdzie zobaczyła jedynie chmury, niemniej jedna z
nich była wyjątkowa, gdyż kształtem przypominała jej kota. Uśmiechnęła się pod
nosem i zaczęła przypatrywać się pozostałym, gdzie odnalazła kwiatek, domek,
smoka, a nawet… Wellingera. Skrzywiła się i zaprzestała tego zajęcia. Położyła
głowę na zagłówku, a oczy same jej się zamknęły, ponieważ była zmęczona.
Bardzo. Musiała zerwać się o świcie, potem w pośpiechu przygotowywała się do podróży.
Nic, więc się przecież
nie stanie, jak się chwilę zdrzemnie, prawda?
* * * *
Hotel był ładny i
przestronny. Musiał przyznać, że ta osoba, która wybierała im kwaterę, spisała
się na medal, a raczej specjalne, honorowe odznaczenie królewskie. Tak – książę
dowie się, kto się tym zajmował i nagrodzi tego osobnika.
Znajcie łaskę pana,
poddani! Władca jest hojny dla swego ludu!
Stali właśnie w holu,
a zdechła ropucha o czymś żywo rozprawiała, niemniej on nie widział potrzeby,
by się przysłuchiwać temu wywodowi, więc rozglądał się dookoła z wyraźnym
zaciekawieniem.
Nowoczesne
umeblowanie, ładne recepcjonistki, mnóstwo wolnego miejsca. Tak – absolutnie
trafiono w jego gusta.
- Karl – trener zwrócił
się do tego zasranego szczeniaka – Masz pokój z Richardem…
Znów wyłączył zmysł
słuchu, ale jego nazwisko przechodzące przez gardło, a następnie jamę ustną
ropuchy, ponownie, brutalnie ściągnęło go z różowych obłoków na ziemię.
- Wellinger… Pokój z Sammi.
Chwila, moment. Chyba
się
przesłyszał. Chociaż nie –
przecież jego królewskie uszy są nieomylne, ale to z kolei oznaczałoby, że…
- Nie! - krzyknął tak głośno, że na pewno usłyszał
go cały hotel.
- Nigdy w życiu! – poparła go
wiedźma, ale on w głębi duszy wiedział, że robiła to niechętnie. W końcu
miałaby okazję, by go zabić.. Bóg jeden wie, co ona miała w tych swoich
bagażach.
Ze strachem w oczach popatrzył
na jej walizkę. Jezu… co ona tam trzymała… Noże? Strzały? Zabójcze eliksiry?- To decyzja całego sztabu, dzieciaki – powiedział Schuster, a Andi poczuł, że zasycha mu w ustach – Mamy na uwadze przede wszystkim wasze stosunki i integrację, która musi mieć miejsce pomiędzy wami. Nie ma dyskusji. – uśmiechnięty od ucha do ucha zakończył swój wywód i najzwyczajniej w świecie sobie poszedł.
Książę w myślach doliczył koleje stworzenie, które
zawiśnie na królewskiej szubienicy.
- Jaki jest numer tego pokoju? –
spytała czarnowłosa pustym głosem, a on odruchowo spojrzał na plakietkę, którą
trzymał w dłoni.
Wyraźne cyfry były
widoczne już z daleka, jednak zmrużył oczy, by im się lepiej przyjrzeć.
- Sześćset sześćdziesiąt sześć ,
wiedźmo – ledwo wyszeptał.
Marny jego los! W tym hotelu spędzi
zapewne ostatnie chwile swojego królewskiego życia! Nie zdążył nawet sporządzić
testamentu, nie spłodził potomka… Jego imperium umrze wraz z nim.
Nie odzywał się do niej ani
słowem podczas poszukiwań odpowiedniego numeru, zresztą ona chyba nie miała ochoty
na jakąkolwiek wymianę zdań.
Przewrócił oczyma, gdyż po raz
kolejny musiał się zatrzymać z powodu jej nieudolnego chodu i walizki, której
kółka jakimś cudem nie chciały jechać po nieskazitelnej podłodze. Oczywiście –
mógł po prostu ją zostawić, ale jeszcze tego nie zrobił, choć jego cierpliwość
miała swoje granice, a one były już poważnie naruszone.
Zaczął tupać nogą.
- Szybciej, wiedźmo, szybciej –
poganiał dziewczynę, która obrzuciła go tylko chłodnym spojrzeniem. Nie chciało
mu się patrzeć na tą osóbkę, więc odwrócił się w drugą stronę, gdzie zobaczył
diabelska liczbę, a tym samym pokój. Ich wspólny pokój.
Przełknął ślinę, a następnie
otworzył drzwi. Nie miał zamiaru czekać na dziewczynę, by kulturalnie
przepuścić ją pierwszą, tylko sam, bezceremonialnie wparadował do środka i…
Stanął jak wryty.
- O kurwa! – zaklął na tyle
głośno, że ktoś, kto przechodziłby korytarzem, na pewno by go
usłyszał.
- Patrz, Wellinger – ledwo powiedziała
wiedźma, dołączając do niego - Drugi raz,
w przeciągu kilkunastu minut , się z tobą zgodzę.