- Kraus! Świetnie, kolego!
Wellinger, no doprawdy…. Mógłbyś się choć troszkę wysilić. Nie widzisz jak
Marinus się stara? A ty co robisz? No właśnie! W tym problem, że nic!
Wegetujesz sobie w tym powietrzu, a chwilę później na buli wyrasta sobie taka
roślinka bardzo do ciebie podobna! Więcej zaangażowania, bo jak tak dalej
pójdzie…
Mości Najwyższy już nie mógł
tego słuchać. Nie dość, że sam głos zdechłej ropuchy doprowadzał go do szału,
to na dodatek te obelgi skierowane były właśnie w jego stronę. Musi pomyśleć
nad zmianą królewskiego kata. Przecież już dawno temu zarządził ścięcie łba
tego stworzenia z uprzednim ukręceniem karku, ale nie. Oczywiście nikt nie
zrobi nic bez jego całkowitego nadzoru.
Świat pełen niedorozwiniętych umysłowo
idiotów.
No ale książę zdążył już do tego
faktu niestety przywyknąć. Sam musiał o to zadbać, ale teraz - przede wszystkim – powinien się jakoś „wytłumaczyć”.
- Bo ta skocznia jest głupia! –
warknął w kierunku Schustera, który zszedł z miejsca przeznaczonego dla trenera,
by udzielać pochwał (dla praktycznie całej kadry) oraz reprymendy (liczba
pojedyncza tego słowa chyba ewidentnie ukazuje to, iż skierowana ona była tylko
w jego stronę, prawda?).
- Sam jesteś głupi – odciął się
Wank, który usłyszał zaledwie strzępek rozmowy, bo musiał koniecznie skorzystać
z toalety.
Pampersa było sobie założyć, a
nie latać co godzina do kibla. Książę postanowił być już tak miłosierny, iż
nawet zdecydował się mu zasponsorować te pieluszki, ale doskonale wiedział, że
nie powinien tego robić po tym, co on sobie ostatnio wymyślił.
Znaj, o marny poddany łaskę pana
twego najwyższego!
- A ty się następnym razem naucz
pukać, pączusiu, bo zobaczysz, że kiedyś ci te łapy obetnę! – wrzasnął, a
następnie zabrał oparte o jakiś stolik narty i już miał się oddalić, już prawie
odetchnął nieskażonym powietrzem, gdy do jego uszu dotarły jakieś podejrzane słowa.
Momentalnie zawrócił się powrotem, a jego nieszczęsne podejrzenia się potwierdziły.
- Panoszy się jak niewiadomo
kto, a skacze jak szczur.
O nie! Tego było już
zdecydowanie za wiele na - jak i tak
przecież wykutą z żelaza – cierpliwość księcia. Narty, które trzymał w ręku z
łoskotem uderzyły o metalową bandę, a jedna z nich wygięła się pod jakimś
bliżej nieokreślonym kątem. Aż sam się zdziwił, że ma tak ogromna siłę, ale to
było nawet lepiej. Zobaczą niedoroby z kim zadarli.
Z wyższością uniósł głowę, a wszystkie
spojrzenia skierowały się w jego stronę. Doskonale. Sęk w tym, że on patrzył
tylko na jedną osobę. Osobę, która miała wzrok samego Bazyliszka.
Marinus Kraus.
Ten, który do kadry dołączył zaledwie
wczoraj. Ten „dosztukowany”. Bo ponoć doskonale sobie radził w Pucharze Świata,
więc ma szansę polecieć na Igrzyska. On. A raczej: to coś. Bo kimś go na pewno
nazwać nie można było, sama jego poczwarna gęba idealnie go odzwierciedlała.
Dodatkowo nie znał matematyki, a
incydent z żółtą koszulką w Kuusamo tylko ten fakt potwierdzał, ale nie – on tylko
stał i cieszył się jak głupi do sera, gdy mu ją zakładali.
Książę momentalnie zaczął
zastanawiać się, w której klasie uczą dodawać liczby powyżej dziesięciu. Hmm..
pierwsza klasa Podstawówki. Tak, raczej tak. Ale Marinus oczywiście takiej skomplikowanej sztuki nie opanował. Aż cud, że
czytać i pisać potrafił. Chyba. W każdym bądź razie na pewno to też wykonywał
błędnie – to więcej niż prawdopodobne.
I w końcu dochodząc do sedna
sprawy – ten ktoś w ogóle w kadrze nie powinien znaleźć się nigdy. Ale oczywiście każdy jak jeden mąż do niego
maślane oczka robił, a jak jakiś dziennikarz się pytał, kto będzie w tym
sezonie najlepszym Niemcem, to na Krausa właśnie pokazali. Tylko, że to nie on
wygrał cały cykl letni, niemniej o księciu to przecież tylko ledwo co dwa słowa
w telewizji raczą od wielkiego święta powiedzieć.
Pff… nędzni poddani. Śmierć na
szubienicy to dla nich za mało. Zginą jak męczennicy najwięksi! Władca w
myślach ujrzał moment, gdy wierzgają nogami i rękoma, a on tylko się z nich
śmieje i rzuca na pożarcie swoim maleństwom kochanym.
- Na pewno na dziś nowych nart
nie dostaniesz – głos zdechłej ropuchy wyrwał go z niezwykłego transu, a on
nagle sobie uświadomił, że stoi jak ostatni debil i gapi się prosto na Krausa.
Dla niego kara będzie najsurowsza, już on ją starannie przygotuje.
Przeniósł spojrzenie na czerwony
łeb Schustera, który w tej debilnej czapce wyglądał jak Papa Smerf. Oczywiście – jemu ten kolor pasował, w końcu na
wszelakie uroczystości zawsze zakłada niemal purpurowe szaty, ale temu
staruchowi? Nie powinni już raczej szukać mu garnituru na ostatnie pożegnanie?
- Ale ja nie mam zamiaru skakać
póki nie zostanę przeproszony.
Freund, Wank i Freitag ryknęli
niepohamowanym śmiechem. Martin bacznie na niego spoglądał, nawet jeden mięsień
twarzy mu chyba nie drgnął, Kraus oraz Geiger (te dwa wielkie pupilki zdechłej
ropuchy) już mieli skoczyć ku niemu by uchronić tego siwego koczkodana, a sam
zainteresowany tylko westchnął głęboko.
Książę w myślach policzył wymienione
osoby. Jednej mu brakowało.
Rozejrzał się dookoła, ale
wiedźmy nie dojrzał nigdzie w pobliżu, co na początku nieco go zdziwiło, ale
już po chwili ucieszyło, bo chociaż ona jedna nie słyszała tych obelg w jego
kierunku, więc nie przekaże jego ukochanym dzieciaczkom tych strasznych wieści.
Jeszcze by maleństwa umarły z żałości nad losem ich tatusia.
*
* * *
Skoczkowie przestali skakać,
więc Sammi odetchnęła głęboko, bo wiedziała, że na razie jej praca dobiegła
końca i może liczyć na maleńką przerwę. Wyłączyła co trzeba, zabrała ze sobą
swój ulubiony aparat i najlepszy obiektyw, a następnie ruszyła po ogromnych
zaspach prosto przed siebie.
Zdjęcia z różnego rodzaju
konkursów kolekcjonował jej dziadek. I tu nie chodziło już tylko o samą
skocznię, ale również o widoki. Po prostu miał wielkiego hopla na tym punkcie,
a ona – jako przykładna wnuczka – robiła wszystko, by zaspokoić jego ciekawość
o wielkim świecie.
Nie wiedziała ile czasu już tak
spędziła, fotografując głównie jedno miejsce. Minuty? Godziny? W każdym bądź razie
powoli zaczął zapadać zmrok, a ona sama nie zamierzała stać się młodocianą
ofiarą jakiegoś niedźwiedzia polarnego, dlatego postanowiła wracać.
- Zmarzłaś, Sammi?
Aż podskoczyła w miejscu, gdy
usłyszała głos tuż za swoimi plecami, ale odetchnęła z ulgą, gdyż momentalnie
rozpoznała, do kogo on należał.
Odwróciła się i – jak przypuszczała
– za swoją osobą ujrzała stojącego, uśmiechniętego
od ucha do ucha Marinusa.
- Pomyślałem, że może
zechciałabyś pójść ze mną na kawę czy coś. No wiesz. Trochę mrozek jednak
trzyma.
Uniosła wysoko brew ze
zdziwienia, ale nie powiedziała nic. Jedynie odwzajemniła uśmiech, podając rękę
chłopakowi.
Bo świat przecież nie kończył
się na Martinie.
*
* * *
„Ona jest taka
piękna. Idealna. Zbyt idealna.
Już jesteś blisko, kochanie… Czuję Twój dotyk,
Twoje ciało . Potrzebuję Cię.”.
Odłożył pisak na biurko, a następnie kilkukrotnie przeczytał to, co napisał, by w końcu niechętnie zamknąć notatnik.
Tylko jego.
__________________________
Przepraszam za ten rozdział.