czwartek, 28 maja 2015

Odwaga i spontaniczność to pierwszy krok do szczęścia, Władco. Rozdział dwudziesty trzeci.


2014, Soczi.


- Chyba żartujesz.

- Chciałbyś.

- Nie mówisz tego poważnie, Wellinger.

- Ile razy mam ci powtarzać, że jeśli zdobędę tu złoto, to naprawdę tak zrobię?!

Książę zmierzył Freunda przeszywającym spojrzeniem i  - mimo braku rogów renifera wyrastających z tej blond czupryny – jeszcze bardziej utwierdził się w przekonaniu, iż Severin właśnie tego zwierza przypominał.

Bo Najwyższy przecież się nie mylił.

A tak w ogóle, to nie miał pojęcia, dlaczego rozmawiał na ten temat akurat z tym czymś. Przecież nawet go nie lubił, nie tolerował i najchętniej by go spalił na ogromnym stosie. A jednak siedzieli w pokoju Freunda, popijali kawę w tajemnicy przed Zdechłą Ropuchą i układali plan, który miał zmienić życie Księcia o całe sto osiemdziesiąt stopni.

- Ona się nie zgodzi. – stwierdził renifer i momentalnie uchylił się, bo w tym samym momencie dostrzegł lecącą w jego kierunku łyżeczkę, która dzięki odrobinie szczęścia, uderzyła w ścianę, tworząc na jasnej farbie wymowny, ciemny ślad. – Zwariowałeś?! Mógłbyś mi wybić oko! Zniszczyłbyś mi karierę! Nie musisz się na mnie wyżywać! Ja i tak jestem biedny!

Najwyższy wybuchnął niekontrolowanym śmiechem, ale po chwili ucichł, by ponownie spojrzeć na tego idiotę, który był mu niestety niezbędny.

- Pomożesz mi, Freund. A wiesz czemu? Bo ja zdobędę to złoto. Może nie indywidualne, ale drużynowe na pewno. I dlatego zapraszam cię jutro na zakupy. – po tych słowach, nie bacząc na wyraźne protesty tego osła o treści „ale jutro jest trening”, wyszedł, by przygotować się mentalnie na to, co już wkrótce miało się wydarzyć.


* * *

Pstryk. Pstryk. Pstryk.

Idealnie!

Sammi nawet nie miała kiedy rozmyślać nad toczącym się właśnie olimpijskim konkursem drużynowym, ponieważ była zbyt bardzo zajęta wykonywaniem własnych obowiązków, za które zresztą otrzymywała należytą pensję. Nie to, że nie interesowała się tym, jak radzi sobie niemiecka kadra, ale złoto i tak było przeznaczone Austriakom, także w ogóle nie łudziła się tym, iż Wellinger i spółka mogą ich pokonać.

Nie po tym wszystkim.

Uśmiechnęła się szeroko, gdy zobaczyła, iż – mimo czarnych myśli – jej rodacy objęli prowadzenie, którego nie oddali już do końca konkursu. Później zaś nie liczyło się już nic innego, bo jakimś niewyjaśnionym sposobem zdobyli złoto, pokonując w pięknym stylu najgroźniejszych rywali, a tym samym niezaprzeczalnych faworytów tej imprezy. Być może nikt nie mógł uwierzyć w to, co się wydarzyło, ale każdy okazywał radość na swój własny sposób.

Schuster nawet zaczął tańczyć, a taniec ten oderwał uwagę wszystkich od głównych zainteresowanych, którzy  - choć przez tą krótką chwilę – mogli upajać się swym szczęściem w samotności.

Pstryk. Pstryk. Pstryk.

Zdjęcia, które wykonała, miały być niemalże świętą pamiątką tego niezwykłego sukcesu.


* * *

Oczywiście – Freund miał niepodważalną rację.  Sammi mogła się nie zgodzić, a wtedy nastąpiłaby tragedia, ponieważ on sam byłby skończony ze względu na ewentualną kompromitację na oczach całego świata.

Niemniej wiedział, iż musiał spróbować. W końcu byli parą. Na poważnie, choć w sumie z tym to nigdy nic nie wiadomo.

A co jeśli naprawdę się nie uda?

- Wellinger, ty na serio?

Książę ciężko westchnął pod nosem, następnie w myślach wezwał królewskiego kata i rozkazał, by ściął ten durny łeb Freundowi za zadawanie głupich pytań Najwyższemu Majestatowi.

-Oczywiście. – odpowiedział z godnością, a później wstał, wrzucił do kieszeni to, co było mu niezbędne i już chciał wychodzić z kadrowego domku, by uczestniczyć w ceremonii dekoracji zwycięzców na skoczni, ale dla świętej pewności odwrócił się jeszcze i spytał: - Freitag wszystko już załatwił?

Delikatne kiwnięcie blond czupryny Severina było wystarczającym zapewnieniem dla Najwyższego.


* * *

Stojąc na podium w końcu poczuł się jak zwycięzca. To nic, że hymn niemiecki był znany tylko przez sztab szkoleniowy i nielicznych kibiców. To był jego dzień. I wcale nie dlatego, iż zdobył złoty medal drużynowy.

Już z daleka zobaczył Freitaga. A przynajmniej podejrzewał, że to był Richard, ponieważ jego twarz była skutecznie zasłonięta bukietem róż o barwie krwistoczerwonej. Uśmiechnął się do tłumu kibiców, a następnie wdzięcznie zeskoczył z pudła, rozglądając się za jakimś mikrofonem, który oczywiście powinien załatwić Freund, ale Książę od zawsze wiedział, iż na tego renifera liczyć nie mógł.

Jednak i tu sobie poradził. Mina jakiegoś dziennikarza, który musiał szybko zakończyć relację na żywo spod skoczni, była doprawdy bezcenna, ale kiedy zobaczył, kto porwał mu jego własne narzędzie pracy, zamarł. No bo jak to gonić członka mistrzowskiej drużyny olimpijskiej? To chyba nie wypada, prawda?

Nie liczyły się też ostrzegawcze sygnały nadawane przez Marinusa. Zresztą tą dżdżownicę Najwyższy już dawno powinien zagnieść czubkiem buta, a co dopiero słuchać jakiś bezsensownych rad tego czegoś…

- Mhm. Więc tak. Słychać mnie w ogóle?  - mimo jego niezachwianej pewności siebie, poczuł jak wnętrzności w jego brzuchu wykonują obrót o milion stopni, jednak chciał to zrobić. A biorąc na dodatek  pod uwagę błyskawiczne zainteresowanie wszechogarniającego go tłumu, wiedział, iż nie może już się wycofać. Zresztą nie miał nawet takowego zamiaru. – Dobrze, jeśli słychać, to doskonale. Pewnie zastanawiacie się, co wyprawiam, tak? No cóż, sam do końca nie wiem, ale chciałbym, aby pewna czarnowłosa wiedźma tu do mnie przyszła. Sammi, pozwolisz?

Chyba nigdy nie widział tak zdezorientowanej dziewczyny, która dość powolnym krokiem podążała w jego stronę. W sumie to jakoś niespecjalnie się jej dziwił. Jej nieco walnięty chłopak tuż po dekoracji kwiatowej prosi ją, by stanęła pośrodku ogromnego tłumu w celu w sumie prawie nikomu nieznanym i niewiadomym.

- Także Sammi… Wiesz, że romantykiem nie jestem i nigdy nie będę, ale - tu ujął dłoń dziewczyny, która  ciągle włożona była w puchową, pomarańczowo-czarną rękawiczkę - chciałbym, abyś wiedziała, iż to, co osiągnąłem razem z drużyną, jest również twoją zasługą. Mimo wszystkich przeciwności losu, mimo ludzi, którzy nigdy nie powinni zagościć w naszej kadrze, ty ciągle byłaś z nami i nas nie opuściłaś, choć miałaś do tego pełne prawo. Oraz najlepsze z tego wszystkiego, czyli ja. Bo się w końcu w tobie zakochałem. Pragnę, byś wiedziała, że traktuję nasz związek zupełnie poważnie. Najpoważniej w świecie. Poważniej niż to złoto, które zdobyłem przede wszystkim dla ciebie. A żeby ci to udowodnić, chciałbym, abyś obiecała mi, że kiedyś zostaniesz moją żoną. Może nie teraz, bo jesteśmy na to chyba za młodzi, ale w przyszłości.

Sam nie wierzył, że to powiedział. W końcu ujawnił swoje prawdziwe uczucia przed kimś, kto na to absolutnie zasługiwał. Bez zbędnych uśmiechów, udawania, chorobliwej sztuczności, która dotąd wypełniała każdy jego dzień.

Bo przecież królestwo zasługiwało na godną królową, prawda?

I tak miało się stać. W niedalekiej przyszłości nieokreślonej póki co przez żadne kalendarze i zegary. Kiedyś miała być tylko jego, ponieważ  to co się stało, było niemalże mistyczne i nierealne. Ciche słowo „obiecuję” stało się zaś pewnego rodzaju deklaracją, którą zaakceptował głośno wiwatujący tłum.

* * *

3 lata później

- Wellinger, do jasnej cholery! Patrz pod nogi, bo depczesz mi suknię! Czy ciebie naprawdę  dobrzy ludzie nauczyli poruszać się wyłącznie w nartach!?

- A ty wiedźmo nie wbijaj mi swoich pazurów w żebra, pewnie są zatrute i zaraz umrę! Hybrydy… kto w ogóle wymyślił taką nazwę? Oglądałem Pamiętniki Wampirów i wiem, kim był Klaus! To nie przypadek! Naprawdę zginę! I to przed ołtarzem!

Ksiądz wzniósł oczy ku niebu i zaczął zadawać niemalże retoryczne pytania, czy ta dwójka aby na pewno pragnie się pobrać, gdyż chwilami dopadały go przeogromne wątpliwości. Chociaż biorąc pod uwagę tłum zgromadzony w malutkim kościółku, powoli utwierdzał go w przekonaniu, że to jednak nie przypadek.


- I ślubuję ci miłość, wierność…

A gdy już młodzi wypowiedzieli słowa przysięgi, kiedy  - jak nakazuje obyczaj – pan młody pocałował swą małżonkę… duchowny zorientował się, iż oni naprawdę się kochają. Mimo tego, że momentami zapewnie jedno drugie by zabiło. To nie miało już kompletnie żadnego znaczenia, ponieważ najważniejsza była miłość, która spowodowała ewidentne wzruszenie zaproszonych gości.

Wank wycierał ukradkiem nos w chusteczkę, którą kiedyś dostał od swojej pierwszej dziewczyny.

Zdechła Ropucha zaczęła ewidentnie szlochać.

Welli radośnie zamruczał.

A Arnoldek i Gertrudka przytulili się do siebie i objęli wzajemnie swymi puchatymi łapkami.

To był właśnie początek nowego, czasami nieco wybuchowego związku, który często później kończył się rękoczynami, próbami rozwodu, pobitymi naczyniami oraz porwanymi ubraniami.
Ale te incydenty tylko umacniały fundamenty ich niezwykłej miłości po przejściach.
________________________________
Miały być dwa rozdziały, ale stwierdziłam, że ten ostatni (w którym miał być właśnie ślub) wyjdzie chyba za krótki, także połączyłam to w jedną całość. Pozostaje, więc tylko czekać na ukazanie się epilogu, który już od dawna jest gotowy i czeka sobie na publikację.
Kochane! Chciałabym serdecznie podziękować wam za cierpliwość, wsparcie podczas olimpiady (już podczas kolejnych etapów niestety odpadłam, jednak i tak jestem z siebie bardzo zadowolona) oraz w momencie, kiedy miałam swój maraton matur. Jesteście najlepsze!
A tak właściwie to ten "nowy" ustny polski nie jest taki tragiczny, nawet wtedy, gdy ma się szczęście Madzi i wylosuje się dziwny temat językowy :D
No i co ja mogę jeszcze powiedzieć? Na pewno epilog pojawi się już niedługo. Naprawdę mi ulżyło, kiedy postawiłam dziś kropkę, która zwieńczyła ten rozdział. W końcu koniec, w końcu... No ale dobra. Przecież o końcu będę się jeszcze wypowiadać wtedy, kiedy przyjdzie na to odpowiednia pora.
I nie radujcie się na zapas. Przypomnijcie sobie, iż ja uwielbiam pisać TRAGICZNE i NIESPODZIEWANE zakończenia.
Buziaczki, słoneczka! :*

Edit: mam jakieś problemy z odstępami, także wybaczcie, iż momentami są tak ogromne.

5 komentarzy:

  1. Wiesz co, chyba Cię normalnie znielubię za te pokreślone bazgroły na samym końcu.
    Bo poza tym nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Kto się czubi ten się lubi i tyle w temacie. Oświadczyny iście epickie. To takie właściwie trochę pre-oświadczyny, bo ślub tam był w perspektywie bardzo odległej. Ale ważne, że był. I że się odbył. A ksiądz niech się naprawdę nie martwi. Nie ma czym.
    Ach, jeszcze a propos maturki z polskiego. To ona jest w miarę spoko, dopóki nie trafisz na egzaminatora, który neguje każdą twoją wypowiedź. Nie polecam, naprawdę.
    buziak :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te bazgroły nie muszą wcale oddawać rzeczywistości epilogu :P
      I wiesz.. Mnie się pytała, czy potrafię przytoczyć wypowiedź jakiegoś polityka z lat 70. Myślałam, że ją zabiję, bo przecież w dialogu powinny być pytania odnoszące się wyłącznie do tego, co powiedzieliśmy w monologu...
      Buziaki :*

      Usuń
  2. Właśnie coś mnie tknęło, żeby dziś kliknąć Twój blog... Chyba moja intuicja działa nienagannie, bo patrzę i... JEEEEST MÓJ KSIĄŻĘ! :D
    Renifer <3 Dżdżownica <3 Powiem to, bo muszę to powiedzieć: szkoda, że kończysz, bo aż się boję, co jeszcze genialnego wymyśliłby Najwyższy i jak raczyłby nazwać swoje otoczenie... :D
    Najbardziej zapadający w pamięć obrazek ze ślubu? Arnoldek i Gertrudka przytuleni i obejmujący się włochatymi łapkami... :D To chyba jedyne pająki, które jestem w stanie polubić (mamy z Sammi tę wspólna cechę, że nienawidzimy i boimy się pająków).
    Kochana jesteś wielka!!! Teraz przede mną dłuugie wakacje i jestem pewna, że wrócę na ten blog nie tylko, żeby przeczytać epilog (nie wierzę, że spełni się to, co napisałaś tam i przekreśliłaś. To miało zasiać w nas tylko nutkę niepewności, ale będzie tylko takim żarcikiem prawda? :P ), ale wiele razy przeczytam całość, bo kocham tę historię, wszystkie zwroty akcji, bohaterów, Arnolda, Gertrudę, Wiedźmę, Ropuchę, a przede wszystkim Księcia ;*
    Pozdrawiam, Ada ;)

    PS Też miałam temat językowy na maturze :D Pierwsze wrażenie: Ojej, tragedia! Ale potem było bardzo, bardzo w porządku. Także maturę ustną w nowej formule absolutnie da się przeżyć. I nawet całkiem nieźle zdać :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Doczekałam, rozdział jest naprawdę świetny. Dość dawno czytałam twoje opowiadanie, dlatego za jakiś czas je przeczytam od nowa. Czekam na epilog, chociaż się boje;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej.
    Czekałam i się doczekałam.
    Rewelacja na serio ślub dwóch kompletnie różnych charakterów, które się kochają.
    Już nie mogę doczekać się epilogu:)
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie :)
    http://blekit-oczu-blekit-nieba.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń