Nareszcie mieli skakać, co było
jednoznaczne z tym, że w końcu znalazło się zajęcie godne Książęcego Majestatu.
I już było tak pięknie, tak wspaniale, bo jego drużyna wygrała mecz, który miał
być swojego rodzaju rozgrzewką, ale pod samą skocznią co się okazało?
Wiedźma wyparowała.
Oczywiście, każdy był świadom,
że po tym drobnym nieporozumieniu, po prostu wyszła z hali, ale wszyscy (ze
zdechłą ropuchą łącznie) myśleli, że zapragnęła się przewietrzyć, niemniej się
pomylili.
A – jak powiedział Schuster –
bez niej (tudzież fotografa) skakać nie będą, czego książę nie rozumiał, bo
przecież żadne zawody to nie były. Trener pozostawał jednak nieugięty, także
prosto spod Holmenkollbakken do hotelu wysłał kogo? No oczywiście, że nie tego
jego wielkiego pupilka Freitaga.
Najwyższy przeklął pod nosem,
pokonując kolejne metry korytarza, ponieważ gdyby nie ta dziewczyna, już dawno
oddałby swój pierwszy skok na swej ulubionej skoczni. Ale nie – ona zawsze
musiała pokrzyżować mu wszystkie plany.
Jego niezawodna intuicja
wyczuwała ewidentne działanie mocy piekielnych, co spotęgowało się, gdy tylko stanął
pod drzwiami.
Wziął jeden głęboki wdech i
wydech. Następnie powtórzył cały proces od początku, by za chwilę, tuż po
naciśnięciu klamki – przestać na moment oddychać.
Bo płaczącej wiedźmy nie widział
nigdy.
Przez sekundę zaczął się
rozglądać za jakimś pojemniczkiem na jej łzy, bo przecież według legend, które
słyszał, takie coś z reguły służyło za wszelkiego rodzaju antidotum, niemniej
się opamiętał, gdy tylko zauważył, że strugi na jej policzkach były koloru
czarnego.
Ewidentnie zatrute.
Chyba nawet nie zauważyła, że
wszedł, dlatego nie miał pojęcia, czy udawać że go tam w ogóle nie ma, czy
uciekać gdzie pieprz rośnie, a konkretniej z powrotem pod skocznię, by nie
rzuciła na niego jakiegoś uroku.
Ano tak, wrócić raczej nie
powinien, bo zdechła ropucha go zamorduje. Rozszarpie jego królewskie, delikatne
ciało na drobne strzępy, a następnie jeszcze obliże się po posiłku. Momentalnie
zaczął się zastanawiać, czy żaby mają zęby.
Doszedł do wniosku, że raczej
tak, bo inaczej nie widziałby tej protezy w pokoju hotelowym Schustera.
Dreszcze się nasiliły, dając mu
znać, że musiał działać. Szybko.
- Trener kazał, byś łaskawie poszła pod
skocznię, gdyż przypomnę ci, że robisz za naszego fotografa ku mojej głębokiej
rozpaczy, niemniej nie o mnie w tejże chwili jest mowa, tylko o tobie, więc
radziłbym ci się zbierać, gdyż za chwilę, twą pracę może dostać inny obywatel
tego niezwykłego świata, który - jak
chyba wiesz – nie jest ubogi w ludzi o twym zacnym fachu.
Amen. Nastała cisza, bo wiedźma
przestała szlochać.
Ha! Jego lekcje retoryki nie
poszły w las! Mało tego! Teraz dawały niezwykłe rezultaty!
Zakodował sobie w głowie, by w
swej królewskiej księdze pochwalnej napisać co nieco na temat jego byłego
nauczyciela.
Niech ma staruszek dobre
referencje. A nóż widelec po coś mu będą potrzebne, prawda?
- Wypierdalaj stąd, Wellinger. Przerywany ponownymi szlochami głos wiedźmy wybił go z transu. Westchnął zirytowany. Kto zrozumie te baby?
Na pewno nie on.
Z powątpiewaniem przypatrzył się
jej twarzy, aż nagle go olśniło po raz już chyba setny tego dnia. Jeśli – w jakiś
sposób – pozbyłby się tej czarnej, spływającej mazi, to nawet by się nie zatruł
i mógłby wywlec ją na wewnątrz siłą.
Skierował się w stronę łazienki,
by chwilę później wynieść stamtąd rolkę różowiutkiego (ponoć aksamitnie
miękkiego) papieru toaletowego, bo przecież to nie jego wina, że nie miał pojęcia
skąd wytrzasnąć chusteczki!
Wspaniałomyślnie rzucił zdobyczą
prościutko w głowę dziewczyny.
- Masz się doprowadzić do ładu i
idziemy.
Sammi wybuchnęła jeszcze
większym szlochem, a on przecież chciał dobrze. No mniejsza, powinien próbować
jeszcze raz.
- Nie będę za ciebie świecił
oczkami przed Schusterem do jasnej cholery! Zachowujesz się jak mała,
rozwydrzona dziewczynka, która raz dostała piłką w łeb i ryczy w niebogłosy!
Cóż… nieco się uniósł, no
dosłownie to było do niego niepodobne, ale naprawdę mało kto potrafił go tak wkurwić ja ta czarownica.
- Wstawaj.
- Nigdzie nie pójdę.
O! Robiła jakieś postępy, gdyż
wypowiedziała jedno, w miarę logiczne zdanie, ale ono jednak nie zapowiadało
łatwej drogi do przebycia.
Postanowił jej zagrozić.
- Jeśli tego nie zrobisz, to zawlokę
cię tam własnoręcznie, ale to ty będziesz wyglądać jak zombie, którym przecież jesteś,
więc to w sumie niewielka różnica.
Dziewczyna nie poruszyła się
nawet o milimetr, więc już zaczął się
zbliżać, już prawie podszedł do łóżka, gdy ta poderwała się na równe nogi i bez
słowa wyjaśnienia zniknęła za drzwiami łazienki, co w gruncie rzeczy mogło
oznaczać dwie opcje.
Pierwsza: miała go już dość,
wskutek czego zamknęła się w odosobnionym pomieszczeniu, by zostawił ją w
świętym spokoju.
Druga: posłuchała jego
argumentów (bardzo trafnych zresztą), a następnie poleciała poprawić swój wizerunek,
by w rangach zombie przeskoczyć o jeden stopień do góry.
Miał nadzieję, że chodziło
jednak o tą lepszą wersję, bo inaczej będzie musiał wyłamywać drzwi.
Na razie jednak postanowił zająć
się swoimi słodziaczkami. Przynajmniej one słuchały tatusia.
*
* * *
Nie chciała tego przyznać, ale
musiała.
Wellinger znów miał rację.
Bo na Martinie świat się nie
kończył, choć w pewnym momencie naprawdę miała takie wrażenie, ale wszystko
toczyło się dalej. A jakby nie patrzeć – w Norwegii nie wypoczywała, tylko
pracowała. Jako fotograf, który w tejże chwili powinien być na skoczni razem z
całą ekipą.
Z tego powodu doprowadziła się
do w miarę dobrego stanu, zmyła z siebie cały rozmazany makijaż, szybko zrobiła
jakiś nowy, przebrała się w nieco wygodniejsze rzeczy, a teraz szła z wysoko
podniesioną głową, nie zwracając najmniejszej uwagi na osobnika, kroczącego
obok niej, któremu zresztą to chyba w ogóle nie przeszkadzało, gdyż zachowywał
się podobnie.
Prychnęła pod nosem.
Męska duma.
Niemniej już za chwilę musiała
się poważnie skupić, ponieważ w odległości jakiś pięćdziesięciu metrów od nich,
nagle, zupełnie niespodziewanie, pojawił się Schuster. Z miną nieobiecującą
niczego dobrego.
Czas na tłumaczenia, Sammi.
Szybko przełknęła ślinę, by
zwilżyć suche gardło, poczym po prostu postanowiła, iż musi go wyprzedzić, ponieważ w przeciwnym wypadku, by nie miała żadnych szans na
jakąkolwiek obronę.
- Przepraszam, trenerze. Sprawy
osobiste zatrzymały mnie nieco dłużej w hotelu. To już się nie powtórzy.
Po tych słowach po prostu wyminęła
mężczyznę, nie dając mu dojść do słowa, ale przecież o to chodziło, prawda?
Skierowała się w stronę
podejrzanie roześmianych i radosnych skoczków, którzy wydzierali się jeden
przez drugiego, a najbardziej wesoły Richard nawet coś tam sobie podśpiewywał.
Sęk w tym, że włosy stanęły jej dęba,
gdy podeszła na tyle blisko, by usłyszeć tekst przyśpiewki.
- Sammi i Andi się całowali,
Wankuś ich widział, ale tylko się oblizał! Ole!
Jedyne, czego w tej chwili była
pewna, to tego, iż Freitag i Wank skończą martwi. Już ona tego dopilnuje, a
sądząc po minie Wellingera, który do niej dołączył, on również miał podobny zamiar.
Bo chwilowa współpraca nie była
chyba w takim wypadku zabroniona, prawda?
*
* * *
Uśmiechnął się delikatnie pod
nosem, spoglądając na białą stronę w notatniku.
Stronę, na której chwilę
później, drukowanymi, wielkimi literami zapisał jedno, jedyne zdanie:
I TAK BĘDZIESZ
MOJA, SAMMI.
Miał być na Wszystkich Świętych, ale mniemam, iż się nie pogniewacie, że dodaję dziś, prawda? :D
Po prostu przeżywam chwilowy brak weny na Wojtka, także zamiast tamtego, napisałam to. Ot, także pierwszego listopada, a może nawet wcześniej dostaniecie "Pana ćpuna". Trochę się kolejność zmieniła.
Hahaha XD I wyobrażam sobie Wasze miny, po przeczytaniu ostatniego fragmentu. Mamy malutki wątek kryminalny, a co! I tak miał zaistnieć XD
No i? Dobra, chyba już zakończę moją gadaninę.
Pozdrawiam, Słoneczka! :*