2014, Soczi.
- Chyba żartujesz.
- Chciałbyś.
- Nie mówisz tego
poważnie, Wellinger.
- Ile razy mam ci
powtarzać, że jeśli zdobędę tu złoto, to naprawdę tak zrobię?!
Książę zmierzył
Freunda przeszywającym spojrzeniem i -
mimo braku rogów renifera wyrastających z tej blond czupryny – jeszcze bardziej
utwierdził się w przekonaniu, iż Severin właśnie tego zwierza przypominał.
Bo Najwyższy przecież
się nie mylił.
A tak w ogóle, to nie
miał pojęcia, dlaczego rozmawiał na ten temat akurat z tym czymś. Przecież
nawet go nie lubił, nie tolerował i najchętniej by go spalił na ogromnym
stosie. A jednak siedzieli w pokoju Freunda, popijali kawę w tajemnicy przed
Zdechłą Ropuchą i układali plan, który miał zmienić życie Księcia o całe sto
osiemdziesiąt stopni.
- Ona się nie zgodzi.
– stwierdził renifer i momentalnie uchylił się, bo w tym samym momencie dostrzegł
lecącą w jego kierunku łyżeczkę, która dzięki odrobinie szczęścia, uderzyła w
ścianę, tworząc na jasnej farbie wymowny, ciemny ślad. – Zwariowałeś?! Mógłbyś
mi wybić oko! Zniszczyłbyś mi karierę! Nie musisz się na mnie wyżywać! Ja i tak
jestem biedny!
Najwyższy wybuchnął
niekontrolowanym śmiechem, ale po chwili ucichł, by ponownie spojrzeć na tego
idiotę, który był mu niestety niezbędny.
- Pomożesz mi, Freund.
A wiesz czemu? Bo ja zdobędę to złoto. Może nie indywidualne, ale drużynowe na
pewno. I dlatego zapraszam cię jutro na zakupy. – po tych słowach, nie bacząc
na wyraźne protesty tego osła o treści „ale jutro jest trening”, wyszedł, by
przygotować się mentalnie na to, co już wkrótce miało się wydarzyć.
* * *
Pstryk. Pstryk.
Pstryk.
Idealnie!
Sammi nawet nie miała
kiedy rozmyślać nad toczącym się właśnie olimpijskim konkursem drużynowym,
ponieważ była zbyt bardzo zajęta wykonywaniem własnych obowiązków, za które
zresztą otrzymywała należytą pensję. Nie to, że nie interesowała się tym, jak
radzi sobie niemiecka kadra, ale złoto i tak było przeznaczone Austriakom,
także w ogóle nie łudziła się tym, iż Wellinger i spółka mogą ich pokonać.
Nie po tym wszystkim.
Uśmiechnęła się
szeroko, gdy zobaczyła, iż – mimo czarnych myśli – jej rodacy objęli prowadzenie,
którego nie oddali już do końca konkursu. Później zaś nie liczyło się już nic
innego, bo jakimś niewyjaśnionym sposobem zdobyli złoto, pokonując w pięknym
stylu najgroźniejszych rywali, a tym samym niezaprzeczalnych faworytów tej
imprezy. Być może nikt nie mógł uwierzyć w to, co się wydarzyło, ale każdy
okazywał radość na swój własny sposób.
Schuster nawet zaczął
tańczyć, a taniec ten oderwał uwagę wszystkich od głównych zainteresowanych,
którzy - choć przez tą krótką chwilę –
mogli upajać się swym szczęściem w samotności.
Pstryk. Pstryk.
Pstryk.
Zdjęcia, które
wykonała, miały być niemalże świętą pamiątką tego niezwykłego sukcesu.
* * *
Oczywiście – Freund
miał niepodważalną rację. Sammi mogła
się nie zgodzić, a wtedy nastąpiłaby tragedia, ponieważ on sam byłby skończony
ze względu na ewentualną kompromitację na oczach całego świata.
Niemniej wiedział, iż
musiał spróbować. W końcu byli parą. Na poważnie, choć w sumie z tym to nigdy
nic nie wiadomo.
A co jeśli naprawdę
się nie uda?
- Wellinger, ty na
serio?
Książę ciężko
westchnął pod nosem, następnie w myślach wezwał królewskiego kata i rozkazał,
by ściął ten durny łeb Freundowi za zadawanie głupich pytań Najwyższemu
Majestatowi.
-Oczywiście. –
odpowiedział z godnością, a później wstał, wrzucił do kieszeni to, co było mu
niezbędne i już chciał wychodzić z kadrowego domku, by uczestniczyć w ceremonii
dekoracji zwycięzców na skoczni, ale dla świętej pewności odwrócił się jeszcze
i spytał: - Freitag wszystko już załatwił?
Delikatne kiwnięcie
blond czupryny Severina było wystarczającym zapewnieniem dla Najwyższego.
* * *
Stojąc na podium w
końcu poczuł się jak zwycięzca. To nic, że hymn niemiecki był znany tylko przez
sztab szkoleniowy i nielicznych kibiców. To był jego dzień. I wcale nie
dlatego, iż zdobył złoty medal drużynowy.
Już z daleka zobaczył
Freitaga. A przynajmniej podejrzewał, że to był Richard, ponieważ jego twarz
była skutecznie zasłonięta bukietem róż o barwie krwistoczerwonej. Uśmiechnął
się do tłumu kibiców, a następnie wdzięcznie zeskoczył z pudła, rozglądając się
za jakimś mikrofonem, który oczywiście powinien załatwić Freund, ale Książę od
zawsze wiedział, iż na tego renifera liczyć nie mógł.
Jednak i tu sobie
poradził. Mina jakiegoś dziennikarza, który musiał szybko zakończyć relację na
żywo spod skoczni, była doprawdy bezcenna, ale kiedy zobaczył, kto porwał mu
jego własne narzędzie pracy, zamarł. No bo jak to gonić członka mistrzowskiej
drużyny olimpijskiej? To chyba nie wypada, prawda?
Nie liczyły się też
ostrzegawcze sygnały nadawane przez Marinusa. Zresztą tą dżdżownicę Najwyższy
już dawno powinien zagnieść czubkiem buta, a co dopiero słuchać jakiś
bezsensownych rad tego czegoś…
- Mhm. Więc tak.
Słychać mnie w ogóle? - mimo jego
niezachwianej pewności siebie, poczuł jak wnętrzności w jego brzuchu wykonują
obrót o milion stopni, jednak chciał to zrobić. A biorąc na dodatek pod uwagę błyskawiczne zainteresowanie
wszechogarniającego go tłumu, wiedział, iż nie może już się wycofać. Zresztą
nie miał nawet takowego zamiaru. – Dobrze, jeśli słychać, to doskonale. Pewnie
zastanawiacie się, co wyprawiam, tak? No cóż, sam do końca nie wiem, ale
chciałbym, aby pewna czarnowłosa wiedźma tu do mnie przyszła. Sammi, pozwolisz?
Chyba nigdy nie
widział tak zdezorientowanej dziewczyny, która dość powolnym krokiem podążała w
jego stronę. W sumie to jakoś niespecjalnie się jej dziwił. Jej nieco walnięty
chłopak tuż po dekoracji kwiatowej prosi ją, by stanęła pośrodku ogromnego
tłumu w celu w sumie prawie nikomu nieznanym i niewiadomym.
- Także Sammi… Wiesz,
że romantykiem nie jestem i nigdy nie będę, ale - tu ujął dłoń dziewczyny,
która ciągle włożona była w puchową,
pomarańczowo-czarną rękawiczkę - chciałbym, abyś wiedziała, iż to, co
osiągnąłem razem z drużyną, jest również twoją zasługą. Mimo wszystkich
przeciwności losu, mimo ludzi, którzy nigdy nie powinni zagościć w naszej
kadrze, ty ciągle byłaś z nami i nas nie opuściłaś, choć miałaś do tego pełne
prawo. Oraz najlepsze z tego wszystkiego, czyli ja. Bo się w końcu w tobie zakochałem.
Pragnę, byś wiedziała, że traktuję nasz związek zupełnie poważnie. Najpoważniej
w świecie. Poważniej niż to złoto, które zdobyłem przede wszystkim dla ciebie.
A żeby ci to udowodnić, chciałbym, abyś obiecała mi, że kiedyś zostaniesz moją
żoną. Może nie teraz, bo jesteśmy na to chyba za młodzi, ale w przyszłości.
Sam nie wierzył, że to
powiedział. W końcu ujawnił swoje prawdziwe uczucia przed kimś, kto na to
absolutnie zasługiwał. Bez zbędnych uśmiechów, udawania, chorobliwej
sztuczności, która dotąd wypełniała każdy jego dzień.
Bo przecież królestwo
zasługiwało na godną królową, prawda?
I tak miało się stać.
W niedalekiej przyszłości nieokreślonej póki co przez żadne kalendarze i
zegary. Kiedyś miała być tylko jego, ponieważ to co się stało, było niemalże mistyczne i
nierealne. Ciche słowo „obiecuję” stało się zaś pewnego rodzaju deklaracją,
którą zaakceptował głośno wiwatujący tłum.
* * *
3 lata później
- Wellinger, do jasnej
cholery! Patrz pod nogi, bo depczesz mi suknię! Czy ciebie naprawdę dobrzy ludzie nauczyli poruszać się wyłącznie
w nartach!?
- A ty wiedźmo nie
wbijaj mi swoich pazurów w żebra, pewnie są zatrute i zaraz umrę! Hybrydy… kto
w ogóle wymyślił taką nazwę? Oglądałem Pamiętniki Wampirów i wiem, kim był
Klaus! To nie przypadek! Naprawdę zginę! I to przed ołtarzem!
Ksiądz wzniósł oczy ku
niebu i zaczął zadawać niemalże retoryczne pytania, czy ta dwójka aby na pewno
pragnie się pobrać, gdyż chwilami dopadały go przeogromne wątpliwości. Chociaż
biorąc pod uwagę tłum zgromadzony w malutkim kościółku, powoli utwierdzał go w
przekonaniu, że to jednak nie przypadek.
…
- I ślubuję ci miłość,
wierność…
A gdy już młodzi
wypowiedzieli słowa przysięgi, kiedy -
jak nakazuje obyczaj – pan młody pocałował swą małżonkę… duchowny zorientował się, iż
oni naprawdę się kochają. Mimo tego, że momentami zapewnie jedno drugie by
zabiło. To nie miało już kompletnie żadnego znaczenia, ponieważ najważniejsza
była miłość, która spowodowała ewidentne wzruszenie zaproszonych gości.
Wank wycierał
ukradkiem nos w chusteczkę, którą kiedyś dostał od swojej pierwszej dziewczyny.
Zdechła Ropucha
zaczęła ewidentnie szlochać.
Welli radośnie zamruczał.
A Arnoldek i Gertrudka
przytulili się do siebie i objęli wzajemnie swymi puchatymi łapkami.
To był właśnie
początek nowego, czasami nieco wybuchowego związku, który często później kończył
się rękoczynami, próbami rozwodu, pobitymi naczyniami oraz porwanymi ubraniami.
Ale te incydenty tylko umacniały fundamenty ich niezwykłej miłości po przejściach.
________________________________
Miały być dwa rozdziały, ale stwierdziłam, że ten ostatni (w którym miał być właśnie ślub) wyjdzie chyba za krótki, także połączyłam to w jedną całość. Pozostaje, więc tylko czekać na ukazanie się epilogu, który już od dawna jest gotowy i czeka sobie na publikację.
Kochane! Chciałabym serdecznie podziękować wam za cierpliwość, wsparcie podczas olimpiady (już podczas kolejnych etapów niestety odpadłam, jednak i tak jestem z siebie bardzo zadowolona) oraz w momencie, kiedy miałam swój maraton matur. Jesteście najlepsze!
A tak właściwie to ten "nowy" ustny polski nie jest taki tragiczny, nawet wtedy, gdy ma się szczęście Madzi i wylosuje się dziwny temat językowy :D
No i co ja mogę jeszcze powiedzieć? Na pewno epilog pojawi się już niedługo. Naprawdę mi ulżyło, kiedy postawiłam dziś kropkę, która zwieńczyła ten rozdział. W końcu koniec, w końcu... No ale dobra. Przecież o końcu będę się jeszcze wypowiadać wtedy, kiedy przyjdzie na to odpowiednia pora.
I nie radujcie się na zapas. Przypomnijcie sobie, iż ja uwielbiam pisać TRAGICZNE i NIESPODZIEWANE zakończenia.
Buziaczki, słoneczka! :*
Edit: mam jakieś problemy z odstępami, także wybaczcie, iż momentami są tak ogromne.