55 lat później…
Ogień, który płonął w
kominku, tańczył radośnie, stwarzając pełen romantyzmu nastrój, a jego płomienne
języki zdawały się wzajemnie prześcigać w drodze do celu na lekko spróchniałym
kawałku drewna.
Mieszkanie państwa
Wellinger urządzone było w bardzo dobrym smaku, a to zasługa przede wszystkim
Pani tego małego królestwa, którą była już ponad siedemdziesięcioletnia Sammi.
Jej niektóre pamiętne fotografie zdobiły praktycznie każdą możliwą ścianę. Tak,
przede wszystkim te z niezwykłych Igrzysk Olimpijskich, kiedy jej mąż i jego
trzej koledzy odbierali medale wykonane ze złotego kruszcu.
Kobieta oderwała wzrok
od małej, dopiero co powstającej części garderoby. Dwa wystające z niej druty
wbiła tak, by żaden ze splotów się nie rozplątał, a następnie z powątpiewaniem
popatrzyła na swojego małżonka, dla którego zresztą właśnie szykowała wcześniej wspomniane wdzianko.
W końcu zbliżała się zima, noce były coraz chłodniejsze i należało zacząć
zakładać kalesony, a te wykonane z ciepłej wełny były bardzo wygodne oraz
skutecznie chroniły przed zapaleniem pęcherza.
Sęk w tym, że ten
burak, który - w tejże chwili – siedział
uśmiechnięty od ucha do ucha w swoim bujanym fotelu (nieoficjalna nazwa –
królewski tron) i palił fajkę, nie
chciał o żadnym zabezpieczeniu przed chłodem słyszeć, co było absolutnie
niewytłumaczalne i niedopuszczalne, niemniej zgodność charakterów nigdy nie
była ich atutem. Świadczyć mógł o tym chociażby niedoszły rozwód dwadzieścia
lat temu oraz liczne kłótnie o błahostki. Co nie zmieniało jednakże faktu, że
drugiego takiego małżeństwa trzeba było szukać ze świecą. Niepodważalnie. Bo
państwo Wellinger kochali się bezapelacyjnie i na pewno – w razie takiej
potrzeby – jedno za drugie oddałoby życie.
Z kolei sam Pan Senior
czuł się wyjątkowo dobrze. Doprawdy jego królewskie samopoczucie było wyborne,
a żyło mu się też całkiem nieźle, biorąc pod uwagę fakt, iż jego ukochana
małżonka była jego wierną poddaną i jeśli on na obiad zażyczył sobie nawet
pamiętny kotlet z renifera, ona go sporządzała, więc na co miał narzekać?
Na pewno nie na piątkę
dzieci, osiemnaścioro wnucząt i troje prawnucząt.
Tak, udała mu się
rodzinka, ale dzięki temu nie musiał martwić się o swojego godnego następcę na
królewskim tronie, co było wyjątkową zaletą tej mnogości, nawet jeśli podczas
Bożego Narodzenia brakowało im krzeseł w domu, a stoły okazywały się być zbyt
krótkie, by pomieścić wszystkich (niemniej później jakimś cudem każdy dostawał
swoje należyte miejsce).
Nagle drzwi do
mieszkania zaskrzypiały niespokojnie, a Książę Wellinger Starszy obiecał sobie
w myślach zgłosić to do swego zaufanego lokaja, by poinformował jakiegoś
mechanika, który naprawiłby tą jakże uprzykrzającą się mu usterkę. Jednakże gdy
podniósł głowę, a z ust wyjął fajkę (za młodu nie mógł przecież palić, bo
trenował, więc musiał odrabiać to teraz!), ujrzał nie nikogo innego, jak swojego najmłodszego,
zaledwie dziesięcioletniego wnuka – Oliviera. Władca darzył go wyjątkową
sympatią, tudzież jego zły humor wywołany tymi cholernymi kalesonami z
farbowanej na błękitno owczej wełny, wyparował w przestworza, a on uśmiechnął
się promiennie, ukazując istny cud stomatologiczny – sztuczną szczękę z kilkoma,
specjalnie wstawionymi, złotymi zębami.
Malec był idealną
kopią swojego dziadka w młodości - jeśli chodziło o wygląd zewnętrzny. Blond
włosy sterczały na wszystkie możliwe strony, tęczówki niezwykle mocno nasączone
były płynnym błękitem, a urocze policzki
zdobiły przesłodkie rumieńce. To wszystko na pewno działało na mijane po
drodze panny.
Niemniej dziś Oli
wydawał się być wyjątkowo smutny. Pod pachą trzymał zeszyt w grubej, czerwonej
okładce, a Pan Wellinger wiedział, iż wnuk nie radzi sobie zbyt dobrze z
językiem niemieckim, dlatego czasem zdarzało się, że pomagał mu pisać
wypracowania. Podejrzewał, iż dziś nie miało być wcale inaczej.
- Tak nie może być! –
wzburzony do głębi ton chłopca na moment zastanowił Pana Starszego – Ta głupia
jędza kazała mi napisać karne wypracowanie pod tytułem: „Moje korzenie – o tym
jak dziadek i babia zostali małżeństwem”. To musi być bardzo ciekawa historia,
więc uważam, iż powinniśmy wymyślić coś godnego naszego nazwiska, prawda?
Książę uśmiechnął się
pod nosem, w głowie układając sobie wszystkie wspomnienia, które miały służyć
za pracę domową wnuka. Jego wzrok powędrował w kierunku stojącego w kącie
wiklinowego koszyka, który wypchany był - ubranymi w niemalże aksamitne poszewki
- poduszkami. Mały, czarny niczym
węgiel, kotek podniósł właśnie główkę, przeciągnął się, prostując kręgosłup i
wszystkie cztery łapy, a następnie zmierzył
zebranych w pomieszczeniu wciąż jeszcze zaspanymi, zielonymi oczkami.
- Widzisz, Oli tego
stwora? – spytał momentalnie, przenosząc spojrzenie na roześmianą twarz swojej
małżonki, choć próbowała ukryć ją za tą jakże ohydną włóczką oraz drutami – Tak
się składa, że historia, którą ci opowiem, wydarzyła się naprawdę i nie musimy
niczego zmyślać. A wszystko zaczęło się od identycznego kota; na imię zaś miał
Sprytul…
KONIEC
A jeśli ktoś z Was chciałby poznać opowieść Wellingera Seniora,
powinien cofnąć się do samego prologu, ponieważ wszystko, co tu zostało
napisane, jest szkolnym, karnym wypracowaniem jego ukochanego i jakże
rozpieszczonego wnuka – Oliviera.
Z serii ciekawostek: Nauczycielka, która sprawdzała tę pracę, nie
uwierzyła w jej prawdziwość, więc uznała dopiero całkowicie wymyśloną, banalną
historyjkę o tym jak Sammi i Andreas poznali się na dyskotece oraz– co
najlepsze! – zapałali do siebie gorącym uczuciem już od pierwszego wejrzenia.
To było ewidentną zniewagą Najwyższego Majestatu.
Za tę obrazę, została powieszona na królewskiej szubienicy po
uprzednich wymyślnych torturach dnia szóstego od jej aresztowania.
To właśnie Oli odziedziczył królestwo po swoim dziadku, który zmarł w
wieku stu pięciu lat.
_________________________________________________
Koniec.
Nie potrafię pisać szczęśliwych i względnie zabawnych zakończeń, dlatego oddycham z ulgą, że jakoś się udało. Bo przecież wszyscy, którzy byli ze mną od początku, wiedzą, co tu się działo. Nagłe zakończenia pisarskiej kariery, półroczne przerwy... No ale dałam jakoś radę, choć to trochę jeszcze nie tak miało być. Ale obiektywnie rzecz ujmując... lepszy Psychiczny Księciunio Morderca Kota, aniżeli Psychiczny Księciunio z zapędami na miarę Christiana Greya według pierwotnej wersji (choć swoją drogą jakoś za tym bohaterem nie przepadam).
Dziękuję WSZYSTKIM! W życiu się nie spodziewałam, iż zdobędę aż taką popularność w tym światku. To trochę ponad moje wszelkie oczekiwania. Cały czas pamiętam, jak się cieszyłam, kiedy niemal natychmiast po publikacji prologu pojawił się pierwszy komentarz. A później to ogromne zainteresowanie Najwyższym, Sammi, pająkami, Sprytulem... Normalnie nie wiem, co powiedzieć.
I nie będę oszukiwać, iż pokochałam to opowiadanie. Bo naprawdę pisało mi się niektóre rozdziały niezwykle ciężko, bez zbędnych uczuć, bez... "tego czegoś". Jeśli wiecie o co mi chodzi. I ten koniec to dla mnie prawdziwa ulga.
_________________________________________________
Koniec.
Nie potrafię pisać szczęśliwych i względnie zabawnych zakończeń, dlatego oddycham z ulgą, że jakoś się udało. Bo przecież wszyscy, którzy byli ze mną od początku, wiedzą, co tu się działo. Nagłe zakończenia pisarskiej kariery, półroczne przerwy... No ale dałam jakoś radę, choć to trochę jeszcze nie tak miało być. Ale obiektywnie rzecz ujmując... lepszy Psychiczny Księciunio Morderca Kota, aniżeli Psychiczny Księciunio z zapędami na miarę Christiana Greya według pierwotnej wersji (choć swoją drogą jakoś za tym bohaterem nie przepadam).
Dziękuję WSZYSTKIM! W życiu się nie spodziewałam, iż zdobędę aż taką popularność w tym światku. To trochę ponad moje wszelkie oczekiwania. Cały czas pamiętam, jak się cieszyłam, kiedy niemal natychmiast po publikacji prologu pojawił się pierwszy komentarz. A później to ogromne zainteresowanie Najwyższym, Sammi, pająkami, Sprytulem... Normalnie nie wiem, co powiedzieć.
I nie będę oszukiwać, iż pokochałam to opowiadanie. Bo naprawdę pisało mi się niektóre rozdziały niezwykle ciężko, bez zbędnych uczuć, bez... "tego czegoś". Jeśli wiecie o co mi chodzi. I ten koniec to dla mnie prawdziwa ulga.
Gdzie będę? Nie wiem. Poważnie. Na pewno na Idealnych Wadach, które jak najszybciej będę chciała zakończyć i oddać do świętego spoczynku. No i pewnie u Jakusia, ale to jeszcze trochę. Kiedy już to wznowię, na pewno tu o tym napiszę ze względu na popularność tego bloga
Jeszcze raz DZIĘKUJĘ! Jesteście najlepsze, wspaniałe i cudowne! A jeśli ktoś, kto jeszcze tego nie zrobił, chciałby porozmawiać, o coś spytać, zapoznać się, to numer GG jest podany. Nie gryzę. (no dobrze, może czasem się zdarzy :D)
Buziaki, słoneczka! :*