Sammi siedziała na twardym
krześle i nieprzytomnym wzrokiem lustrowała podręcznik od francuskiego,
zastanawiając się nad odmianami czasowników nieregularnych w czasie passé
composé. Jasne, język ten nigdy nie był
jej mocną stroną (podobnie jak fizyka atutem Wellingera), jednakże ona nie
zamierzała się poddać – wręcz przeciwnie.
Długopis w dłoni
ciążył niesamowicie, a po chwili spadł na podłogę, podtaczając się pod łóżko,
które dzieliła z tym idiotą w sposób co najmniej dosłowny. Zmarszczyła brwi,
zastanawiając się, co jej ostatnio odbiło. No bo tak, wcześniej wszystko było
winą spożytego alkoholu, niemniej teraz nie potrafiła znaleźć żadnego
racjonalnego wytłumaczenia dla tego, co
stało się dwa dni temu.
No chyba, że…
Stop, kobieto. Nie
myśl o tym, raczej skup się na odmianie „avoir”.
I naprawdę już miała
ponownie zajrzeć do pomarańczowego podręcznika, już widziała drobniutki tekst
napisany w tym przerażającym języku, ale w tym samym momencie przybyło
wybawienie w postaci jej własnej komórki, która rozdzwoniła się na dobre.
Mama.
Sammi nie miała
pojęcia, co takiego mogło się stać, by jej rodzicielka zadręczała ją telefonami
o dziesiątej wieczorem czasu norweskiego, więc z mocno bijącym sercem nacisnęła
zieloną słuchawkę.
Niestety – jej
wszelakie obawy okazały się być aż do bólu słuszne.
* * *
Najwyższy potknął się.
Doprawdy, te schody powinny być tworzone przez w pełni wprawionych architektów,
a nie jakiś nieumiejętnych ćwoków. Być może gdyby on sam poprosił swoich
królewskich budowlańców o ich naprawę, można by było uzyskać w miarę
zadowalający efekt. Hm. Władca strapił się, w myślach wybierając najlepszego
pracownika.
- Kurwa, Wellinger,
jest prawie środek nocy! Normalni ludzie chcą spać! Nie wiem, czy ty zdajesz
sobie sprawę z faktu, iż z naszym hotelem sąsiaduje posterunek policji! Powinni
ci dać dożywocie za zakłócanie mojej i freitagowej ciszy! Potrzebujemy
odpowiedniej harmonii, by usnąć! - głos
Wanka na pewno narobił więcej hałasu aniżeli dźwięki powstałe wskutek
zderzenia jego złotego buta, który miał wygrawerowaną koronę na czubku, z
twardym drewnem. Pan skrzywił się, sprawdzając, czy aby na pewno nie rozlał ani
kropelki białej cieczy, którą skrupulatnie niósł z kuchni do swojego pokoju.
Po upewnieniu się, że
nie, spiorunował pulchnego poddanego wzrokiem.
- Udałem się tylko po
szklankę mleka, ponieważ bez niego czasem nie jestem w stanie zasnąć, jednakże
ty, marny człowieku, tego nigdy nie zrozumiesz. – odparł wyniośle, a następnie
(z wysoko podniesioną głową rzecz jasna!) wyminął skoczka i odszedł w kierunku
pokoju, na drzwiach, którego nadal widniała jakże przerażająca liczba
symbolizująca Szatana.
Sęk w tym, że kiedy
tylko je otworzył, zamarł. Jeśli go
pamięć nie myliła, gdy odchodził (no fakt, nie było go ponad godzinę, ale nowa
recepcjonistka wyglądała doprawy wyśmienicie!) Sammi siedziała zagłębiona w
książki od francuskiego. Teraz zaś leżała na ich wspólnym łóżku z twarzą ukrytą
w poduszkach, co wcale nie zmieniało tego, iż już z odległości tych kilkunastu
kroków, które ich dzieliły, słyszał jej przeraźliwe łkanie. A raczej język,
który próbowała poskromić, nie doprowadził jej aż do takiego stanu.
Momentalnie znalazł
się przy niej, ale dziewczyna nawet nie zareagowała. Zupełnie jakby był
niewidzialnym duchem, co było bardzo podejrzane.
- Sammi, co się stało?
– spytał ostrożnie. Jedną ręką sięgnął, by odgarnąć jej włosy z twarzy, niemniej ona
odsunęła się tak szybko, że nie zdążył nawet zareagować.
Zły znak.
Książę westchnął pod
nosem. W myślach zaś stwierdził, iż niemożliwe jest pocieszenie płaczącej baby,
jednakże postanowił spróbować jeszcze raz.
- Dlaczego wyjesz mi w
poduszkę? – spytał trochę ostrzej aniżeli powinien, ponieważ nie był nawet w
stanie przewidzieć skutków tego, co za chwilę miało się wydarzyć.
Nim się w ogóle
zorientował, dziewczyna poderwała się do pozycji siedzącej. Dobrze, że zdążyła
już wcześniej zmyć z siebie delikatny makijaż, który zazwyczaj robiła na codzień, gdyż potoki łez, które spływały po jej policzkach, na pewno rozmazałyby
go kompletnie, czego świadkiem Najwyższy był niegdyś, kiedy - jak się później okazało – jej kochany
chłopak zerwał z nią za pomocą telefonu.
Jakby sam tego
kiedyś nie zrobił.
- Ty masz jeszcze
czelność pytać, co się stało, Wellinger?! - wrzasnęła wiedźma tak głośno, iż Pan
przestraszył się, że może zbudzić jego dzieciaczki, więc szybko spojrzał w
stronę terrarium, ale gdy nie dostrzegł żadnego niepokojącego ruchu, uspokoił
się – Sprytul nie żyje!
Po tych słowach Sammi
ponownie wybuchnęła płaczem, a Władca poczuł, iż wiosna rozkwita z jego sercu,
co nie oznaczało, że nie powinien złożyć żadnych stosownych kondolencji rzecz
jasna. Wziął głęboki wdech.
- Bardzo mi przykro,
ale wiesz… no stary był, reumatyzm pewnie mieszkał w jego kościach, miauczeć
już nie mógł….
Trach!
Nie skończył, bo
poczuł siarczyste uderzenie na swoim policzku. Było ono na tyle mocne, iż głowa
delikatnie odskoczyła mu w prawą stronę i był niemalże pewien, że na jego wrażliwej
skórze pozostał ślad w postaci dość znacznego zaczerwienienia.
Oczy dziewczyny lśniły
wściekłością, która ewidentnie skierowana była prosto w jego cudną osobę. A
przecież on niczego takiego wcale nie zrobił! Po prostu chciał być miły!
Doprawdy, nie rozumiał już kompletnie niczego.
- To ty go zabiłeś!
Mój kot zjadł mysz, którą przed wyjazdem wypchałeś jakąś cholerną trutką na szczury,
a następnie podrzuciłeś ją do garażu mojego taty! Zrobiłeś to specjalnie,
morderco!
Książę przez moment
stał jak zamurowany i nie wiedział, co miał zrobić, by oczyścić się z zarzutów
( że były trafne i w pełni uzasadnione to inna prawa). Tak, bo odskoczył od
dziewczyny tuż po tym, jak jej ręka próbowała odłamać mu łeb, zresztą chyba
dobrze zrobił, biorąc pod uwagę to, jak się zachowywała.
Mimowolnie skulił się.
-Rozumiem, że jesteś zła,
ale powinnaś wiedzieć, że nie chciałem, by coś mu się stało… ja…
Urwał. Sam nie
wiedział, co miał powiedzieć, a ona już stała nad nim gotowa ukręcić mu kark
tylko i wyłącznie wypalającym wzrokiem, więc czym prędzej zebrał się na odwagę,
a następnie złapał ją za rękę, by -
jakimś cudem – opóźnić już i tak nieuniknioną katastrofę. Przez chwilę stali w
bliżej nieokreślonej pozycji, mierząc się wściekłymi spojrzeniami, ale po kilku sekundach
Sammi szarpnęła się, strącając z siebie jego łapy.
- Nigdy więcej nie waż
się mnie dotykać. – warknęła przez zaciśnięte zęby, a następnie , kompletnie
nie zważając na fakt, iż w hotelu panowała już cisza nocna, wybiegła z pokoju, pozostawiając
go samemu sobie kompletnie oniemiałego. Powolnym krokiem podszedł do łóżka, a
następnie bezwładnie na nie opadł, chowając twarz w dłoniach.
I może nawet sam przed
sobą nie chciał się do tego przyznać, ale miał tą głupią nadzieję, iż
dziewczyna zaraz wróci do pokoju. Powziął również godne jego Majestatu
postanowienie – gdyby nie pojawiła się za jakieś dziesięć, no góra piętnaście
minut, pójdzie jej szukać.
Nie mógł przecież
porzucić załamanej kobiety, nieprawdaż?
* * * *
Sammi nie zauważyła, kiedy
wybiegła z hotelu. Uświadomił ją o tym dopiero przeraźliwy chłód, który owiał
jej ramiona, przypominając dziewczynie tym samym, iż nie zabrała chociażby
marnej bluzy ( cieniutka bluzka z królikiem na pewno nie była dobrym wyborem na
iście syberyjskie warunki). Nawet jej słone łzy zdawały się zamieniać w sople
lodu na zbyt bardzo zaróżowionych policzkach.
Mimo wszystko nie
wróciła jednak do pokoju, gdzie urzędował uśmiechnięty od ucha do ucha
Wellinger, bo nie mogłaby znieść jego widoku, któremu „atrakcyjności” nadawało
piętno wyrafinowanego mordercy.
Wzdrygnęła się, choć
nie miała pewności czy ze strachu pomieszanego z niewyobrażalną wciekłością,
czy przerażającego zimna. Niemniej cały czas uparcie szła do przodu. Ramiona
szczelnie objęła i tak już skostniałymi dłońmi, a czubkami butów tarasowała
sobie drogę na nieośnieżonym chodniku, chociaż wątpiła, żeby to coś dawało,
ponieważ śnieżyca, która uparcie przybierała na sile, skutecznie zasypywała
wszytkie możliwe ślady.
Niemniej nagle czyjaś
ciepła dłoń chwyciła ją za rękę. Sammi krzyknęła, ale ten ktoś szybko zamknął jej usta, pozbawiając na chwilę
tchu. Już za moment znaleźli się w jakimś ciemnym i dosyć dziwnym oraz
nieprzyjaznym zaułku, a ona oparła się plecami o ścianę. Podniosła głowę,
mrużąc przy okazji oczy, by rozpoznać swojego oprawcę.
- Karl. – sama usłyszała,
jak głośno odetchnęła z ulgą, bo wyobrażała już sobie niewiadomo co , a
następnie dodała z wyraźnym wyrzutem w głosie – Przestraszyłeś mnie. Nie rób
tego więcej.
Z powodu
wszechogarniającej ciemności nie mogła dojrzeć jego wyrazu twarzy, ale mogłaby
przysiąść, iż na ustach chłopaka wkradł się łobuzerski uśmiech pomieszany z
lekkim zażenowaniem, co uważała za jedną z najsłodszych min na świecie.
- Przepraszam, Sammi. –
mruknął cicho – Po prostu tak sobie tutaj siedziałem i nagle zobaczyłem, że
biegniesz gdzieś kompletnie nieubrana. Przeziębisz się po raz drugi, przecież
dopiero co zdążyłaś wyzdrowieć. Powinnaś wracać do hotelu.
Na samą wzmiankę o tym
przeklętym budynku, dziewczyna ponownie wybuchnęła zupełnie niekontrolowanym
szlochem, a paznokciami wbiła się w pomarańczową, kadrową kurtkę Geigera.
- Ja nie chcę tam…
Wellinger, on … - ciche, spazmatyczne
szlochy cały czas wydobywały się z jej ust – Otruł Sprytula!
Usłyszała jak Karl
westchnął głęboko. Była niemalże pewna, że chłopak zastanawia się, gdzie
znajduje się najbliższy szpital psychiatryczny, bo fakt, iż Policja była tuż
obok, nie pozostawiał wątpliwości, w jakie miejsce wspomniany przez nią osobnik powinien
udać się zaraz po specjalistycznym leczeniu.
Niemniej zamarła, gdy poczuła,
że wargi skoczka z łatwością odnalazły jej. To absolutnie nie powinno mieć
miejsca, a szczególnie biorąc pod uwagę zachłanność, z jaką robił to Geiger. Nie
wiedziała, dlaczego opierała się teraz, a nie w momencie, kiedy czynił to
Wellinger, niemniej – gdzieś tam w głębi duszy – zdawała sobie sprawę z tego,
iż powód tego wszystkiego na pewno istnieje.
Ręce Karla
niebezpiecznie zaczęły wędrować wzdłuż jej podbrzusza, więc momentalnie
odepchnęła go od siebie, mierząc go nienawistnym spojrzeniem.
- Czyś ty do reszty
zwariował? – wrzasnęła, ale blondyn w tej samej chwili zatkał jej usta swoją
wielką dłonią, więc zamiast słów słychać było tylko i wyłącznie niewyraźny
bełkot.
- Myślisz, że jestem
głupi? – spytał takim tonem, iż ją zmroziło – Przecież wiem, że przespałaś się
z tym pajacem, a każdemu próbujecie tylko zamydlić oczy. Zrobiłaś to z nim,
więc zrobisz ze mną. Przecież dla ciebie
i tak nie ma żadnej różnicy prawda, kochanie?
Poczuła, jak nogi się
pod nią uginają, gdy chłodne ostrze noża dotknęło jej uda. Kiedy zaś
Karl na moment oderwał dłoń od jej ust, zaczęła wzywać pomocy, choć za chwilę
nie wiedziała już, czy nie wołała tylko i wyłącznie w swych własnych myślach.
* * * *
Książę doszedł do wniosku,
że powinien udać się na poszukiwania dziewczyny, jednakże włosy stanęły my dęba
ze strachu, gdy zorientował się, iż nie ma jej na terenie hotelu. Momentalnie
wrócił po kurtkę, zabrał też tą należącą do Sammi i wyszedł na zewnątrz, choć
niemalże cofnął się z powrotem do środka, gdy w twarz uderzył go podmuch
przeraźliwego, mroźnego powietrza.
- Pomoooocy!
Przeraźliwy, ale
jednak bardzo cichy krzyk naznaczony strachem przeciął jego umysł szybciej od
niesamowitego mrozu. Nim się w ogóle zorientował, biegł, choć jego kroki były
skutecznie hamowane przez olbrzymią warstwę śniegu, która nieprzerwanie od
kilku dni zdobiła chodnik.
Nie wiedział, co w tamtej chwili czuł. Przerażenie,
złość, wściekłość na siebie samego, że w tak prosty sposób pozwolił jej wyjść z
tego cholernego pokoju?
Rozpacz?
W pierwszej chwili go nie poznał. Nawet przez
myśl mu nie przyszło, iż to właśnie on mógłby…
Stał i ją całował. I
być może nie byłoby w tym nic przerażającego gdyby nie fakt, że ona wcale nie
odwzajemniała jego pieszczot, a sam Geiger wędrował swoimi łapskami tam gdzie
nie powinien, starając się zdjąć z jej ciała marne legginsy, w których Sammi
często kładła się spać.
A później Andreas
zobaczył coś jeszcze. Coś, co cały czas było przyłożone do uda dziewczyny. Nóż.
Ogromny, z ręcznie tłoczoną rękojeścią; nie miał pojęcia, skąd coś, co
przypominało sztylet, mogło znaleźć się w rękach Karla, ale teraz to już było
bez żadnego znaczenia.
Dopadł do nich
niemalże momentalnie, z zaskoczenia. Żadne z nich nawet nie zauważyło jego
obecności, ale gdy tylko ujął Geigera za kurtkę, stało się coś, czego
kompletnie nie przewidział, bo chłopak odwrócił się i już miał zaatakować
ostrzem swego napastnika, niemniej nie wiedział jednego.
Sammi niepostrzeżenie wtargnęła
pomiędzy nich, przyjmując na siebie oba, równie mocne ciosy.
Karl wydawał się być na
tyle zszokowany, iż w ogóle się nie bronił, a nóż wypadł z jego pozornie mocno
zaciśniętej dłoni i z cichym plaśnięciem spał na pokrytą śnieżną pierzyną podłogę.
Andreas momentalnie obezwładnił Geigera, z którego ust wydobywało się tylko i
wyłącznie nieokreślone rzężenie. Bał się spojrzeć na Sammi. Najzwyczajniej w
świecie bał się tego, co może ujrzeć w miejscu, gdzie jeszcze przed minutą
stała dziewczyna.
Nic zresztą dziwnego,
biorąc pod uwagę fakt, że czarnowłosa osunęła się na ziemię. Śnieg wokół niej
pokryty był czerwonymi plamami, a Wellinger zadrżał na samą myśl, iż to jej
własna krew, która niebezpiecznie szybko opuszczała jej drobne ciało w miejscu,
gdzie musiały znajdować się dwie, zapewne niezwykle głębokie rany.
- Andi, puść go!
Momentalnie rozejrzał się za źródłem głosu i w
ciemnościach dostrzegł nachodzącego Schustera. Nie zastanawiał się, dlaczego trener
spaceruje po Oslo w środku nocy, bo w
tejże chwili nie miało to dla niego żadnego znaczenia, ponieważ wszystkie
pokłady logicznego myślenia przysłoniła mu leżąca na ziemi Sammi.
Śnieg zdawał się
przybierać na krwistoczerwonej barwie; jego serce zaczynało spowalniać swoją
pracę i w pewnej chwili miał już wrażenie, że stanęło na amen…
Nagle ktoś popchnął go
tak brutalnie i mocno, iż zachwiał się na tyle, że był pewien swojego
upadku, ale dzięki wielu treningom, skutecznie utrzymał równowagę, a sekundę
później rozbieganym wzrokiem obejrzał się za siebie, wyłapując wzrokiem dwóch
ubranych w mundury policjantów, którzy skuwali Karla kajdankami. Szybko
skierował swoje spojrzenie w skąpany w ciemnościach zaułek, gdzie ciągle leżała
dziewczyna.
Jakimś cudem nikt
oprócz niego samego jej nie zauważył.
Krwawiła bardzo
obficie, stwierdził to, gdy tylko natychmiast do niej podbiegł i – kompletnie nie
zważając na śnieg oraz wszechobecne czerwone plamy – upadł na kolana przy jej
kruchym ciele.
- Sammi? – szepnął na
tyle głośno, by dziewczyna (jeśli nadal była przytomna rzecz jasna) go
usłyszała – Sammi, otwórz oczy, proszę.
Na początku nawet się
nie poruszyła, ale jej klatka piersiowa stopniowo podnosiła się i opadała, więc
Andreas odetchnął z ulgą. Następnie delikatnie uniosła powieki, jednakże nawet
w tym ograniczonym świetle dostrzegł, iż jej wzrok był niezwykle zamglony.
Zadrżał.
- Wellinger? To ty?
Jej głos był na tyle
niewyraźny, że miał niemałe kłopoty ze zrozumieniem tych kilku pojedynczych
słów. Wiedział, iż jest z nią bardzo źle, ale nie był w stanie podnieść się z
klęczek, by zawiadomić kogokolwiek o jej stanie. Jego ciało zdawało się być
kompletnie odrętwiałe, ociężałe, a na dodatek nie reagowało na bodźce
zewnętrzne. W tamtej chwili dotarł do niego fakt, że to właśnie on powinien
leżeć na jej miejscu.
Sammi go obroniła.
Gdzieś z tyłu, któryś
z policjantów przez krótkofalówkę wezwał karetkę; musieli zauważyć ledwo żywą
dziewczynę.
Zmusił się na smutny
uśmiech, starając się zachować jakieś bezsensowne resztki nadziei, następnie
zaś szybko pokiwał głową.
- Ja.
Przez jej twarz
przemknął jakiś niewyjaśniony grymas, a powieki ponownie zaczęły opadać, co
przeraziło go na tyle, że wziął ją za rękę, starając się jakoś zwrócić na siebie
uwagę czarnowłosej, niemniej nie było to tak proste, jak mogłoby się wydawać.
- Sammi, nie możesz
usnąć. – powiedział głosem, w którym pobrzmiewała przede wszystkim stanowczość. – Nie wolno ci zamknąć oczu!
Odpowiedzi nie
otrzymał, chociaż drobniutka rączka, którą nadal trzymał w swojej dłoni,
poruszyła się niespokojnie, a jej palce zacisnęły się na jego własnych.
Bali się. Obydwoje cholernie się bali.
Gdzieś w oddali dało
się zauważyć niebiesko-różową barwę, która - w tymże momencie - wydawała się być ewidentnym wybawieniem,
ponieważ zwiastowała rychły przyjazd karetki; po chwili Wellinger usłyszał też
ten charakterystyczny, nieco przerażający dźwięk syreny.
Pochylił się nad
nieprzytomną dziewczyną. I choć miał nieodparte wrażenie, że jego słowa są już
zbędne, załamanym głosem wyszeptał:
- Już za moment,
kochanie. Wytrzymaj jeszcze tą chwilę, błagam cię.
_____________________________
Buhahahahahahahahha! <3
Chciałabym powiedzieć, że ta scena powstała w mojej głowie jako pierwsza z tego całego opowiadania, więc nie ma mowy, by była jakąś odpowiedzą na Wasze powątpiewania odnośnie zdrowia psychicznego Księciulka.
Musiałam zrobić w poprzednim rozdziale to, co zrobiłam, by jakoś wyprowadzić Was w pole, Słoneczka, za co bardzo przepraszam!
I Suomi niby zapewniła mnie, że bez względu na to, co zamieszczę w tym rozdziale, będzie mnie kochać, ale biorąc pod uwagę, co zrobiłam z jej Karla, zaczynam w to powątpiewać :P
Tak, to od początku miał być on, ale kocham Wasze rozmyślania nad tożsamością człowieka, który pisał te liściki, no kocham! Nawet Schuster się przewinął :D
Nie przyzwyczajać mi się tu do rozdziałów takiej długości, jakoś to tak samo wyszło!
I chciałabym serdecznie podziękować za to, jak liczną grupą zapewniłyście mnie, że nadal jesteście ze mną, a wiem, iż jest Was jeszcze więcej. Kocham Was z całego serca <3
Za wszelakie błędy przepraszam, literki zlewają mi się już w jedną całość.
Buziaki! :*