Miał spać na podłodze.
Książę. Na podłodze. Przecież te
dwa pojęcia absolutnie nie trzymały się kupy. Sęk w tym, że ta prostaczka –
jakimś cudem – nie zdawała sobie z tego sprawy.
Ale już on ją uświadomi. Poczekaj,
nędzarko – zobaczysz, co oznacza zadzieranie z królewskim majestatem.
- Nie będę się poniżał Poza tym
mój kręgosłup tego nie wytrzyma psychicznie. – odrzekł z pełną powagą, nie
dając po sobie poznać, że jest oburzony jej zachowaniem, ale przecież dziewczyna
kupiła jedzonko dla jego dzieci, więc był gotów jej przebaczyć.Sam - w myślach – pogratulował sobie wspaniałomyślności.
Tak. Tylko do niej chyba trzeba było
zwracać się po chińsku, albo jeszcze lepiej – w języku czarownic latających na
miotłach, bo zdawała się go zupełnie nie rozumieć.
- Akurat spanie na podłodze robi
bardzo dobrze na kręgosłup, więc wielkiej krzywdy ci nie wyrządzę. A jak nie
chcesz takiego rozwiązania, to proszę bardzo – możesz wleźć do swoich potworów,
nie ma sprawy. Ze mną dzielić łóżka nie będziesz, Wellinger.
Popatrzył na nią spod byka. W
myślach intensywnie analizował, a następnie odrzucał wszelakie pomysły, które przychodziły
mu do głowy, nie podrzucając kompletnie żadnego wyjścia z tej sytuacji.
I nagle… Nagle po prostu go oświeciło.
Ha! Zawsze wiedział, że miał dar łączenia się ze światem zmarłych geniuszy, ale
nigdy nie myślał, iż może być on aż tak intensywny. Uśmiechnął się sam do
siebie, bo to, na co wpadł było absolutnie fantastycznie i niepowtarzalne, a
wiedźmie przynajmniej zatka dziób, bo – najzwyczajniej w świecie - zabraknie jej argumentów.
Dziewczyna popatrzyła na niego
dziwnie, a on momentalnie oprzytomniał. Ach racja! Nad głową pewnie pali mu się
właśnie żarówka!
- Sama śpij na podłodze –
wypalił na jednym oddechu, by przypadkiem się nie rozmyślić – Przecież nie chcesz
ze mną dzielić łóżka, prawda? Każdy będzie zadowolony.
Uśmiechnięty od ucha do ucha
książę położył się z powrotem na poduszce, aby przymknąć zmęczone oczęta, ale
oczywiście ta dziewczyna nie mogła mu dać spokoju. Uprzykrzanie jego życia było
chyba jakimś jej hobby.
- Żartujesz sobie chyba.
Westchnął sfrustrowany. Czy
naprawdę musiał tłumaczyć jej wszystkie „za” jego spania na tym wielkim,
wygodnym łóżku?
- Ależ nie.
- Ja nie będę się kłaść na
podłodze.
- Ani ja.
Po tej jakże inteligentnej
wymianie zdań (znaczy się inteligentna to ona była tylko z jego strony),
zapadła cisza przerywana tylko jakimiś niewyraźnymi głosami dochodzącymi z
korytarza. Książę w myślach zaczął odśpiewywać hymn zwycięstwa, bo przecież nie
wylądował „piętro niżej”, co się liczyło
najbardziej. A że wiedźma nie rusza się z miejsca? Pff… przeżyje i to, gdyż w
tej chwili chciał tylko spać – nic więcej.
- Podaj choć jeden dobry powód,
dla którego mam cię nie zrzucić za kilka
sekund na dół – mruknęła.
Wiedział! Wiedział! Ona się nigdy
od niego nie odczepi. Choć z drugiej strony… niedawno zwolnił służącą.
Brawo, książę! To jest myśl!
Jednak nie powiedział na głos
swych zacnych planów. Kiedyś to zrobi na pewno, ale nie teraz. Zamiast tego w
poduszkę wymruczał:
- Bo muszę mieć miękko pod
tyłeczkiem.
Amen. Znów zapanowała cisza. Z
tą różnicą, że grobowa. Dopiero po jakimś czasie usłyszał głośne prychnięcie
dziewczyny.
- Jesteś bezczelny. Zawsze to
twoje terrarium mogę wywalić przez okno.
- A ty nosisz miano kłamczuchy,
bo oboje doskonale wiemy, że się do niego nawet nie zbliżysz.
Kolejne prychnięcie.
- Założysz się?
I jeszcze jedno, tym razem z
jego strony.
- Nie.
Prawda była taka, że książę
przestraszył się tej groźby. I to poważnie, jednakże nie mógł tego ukazać,
ponieważ wtedy ona wykorzystałby to przeciwko niemu. Ewidentnie.
Musiał, więc zachowywać pozory.
Jednak ona nic już więcej nie
powiedziała, tylko położyła się na swoim miejscu. Ale najważniejszy był fakt,
że wygrał! Pokonał tą zołzę całą swą niezłomną siłą perswazji. Uśmiechnął się
delikatnie, wtulając się ponownie w poduszkę, a upragniony sen w końcu
nadszedł.
*
* * *
Pocałowała pająka. Nie miała
pojęcia, którego, bo oba były – przynajmniej dla niej – identyczne, ale to
zrobiła. A on ugryzł ją boleśnie w wargę.
Już miała go po prostu wyrzucić
z ręki, gdy… Sama nie wiedziała do końca, co się stało. Miała wrażenie, że była
świadkiem podobnego procesu do wyjścia Pokemona z tego jego mieszkanka, którym
była czerwono-biała piłka. Tylko bynajmniej nie stał przed nią Pikachu, ale
Wellinger.
Uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Widzę, że polubiłaś moje
dzieciaczki – odezwał się słodziutkim głosikiem sześciolatka, jednak ona nie odpowiedziała
najpierw ani słowem, a później poczuła niewyobrażalne pieczenie w miejscu,
gdzie dziabnął ją jego „pupilek”.
- Nigdy do tego nie dojdzie –
powiedziała poważnie, a następnie przejechała palcem po bolącej wardze –
Patrz, co ten potwór mi zrobił.
Chłopak spojrzał na nią uważnie,
a następnie przeniósł wzrok na jej usta.
- Przepraszam – mruknął szybko,
a ona otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, bo takiego czegoś od niego nigdy
nie podziewała się usłyszeć. Jakby to powiedziała jej babcia: „trzeba to w
kominie sadzami zapisać” – Ale zrobię tak, żeby nie bolało.
Wstrzymała oddech, gdy chłopak
pochylił się w jej stronę. Już była świadoma jego oddechu na swojej twarzy,
mało tego! Niemal czuła smak i miękkość jego warg, ale coś oczywiście musiało
im przeszkodzić.
Jej komórka, która z przyczyn bliżej
nieokreślonych wydawała właśnie dźwięki bardzo podobne do piosenki „Days are
numbered” zespołu Black Veil Brides. Wyciągnęła ją z kieszeni spodni, a
następnie zerknęła na wyświetlacz, na którym jak byk widniał napis: „6:30 –
POBUDKA”.
Spojrzała przepraszająco na
nadal stojącego obok niej chłopaka.
- Muszę już lecieć.
Gwałtownie otworzyła oczy, a w
myślach zbeształa się za ten głupi sen, jednak nie trwało to długo, gdyż oprócz
jej ukochanych Bridesów w pokoju było słychać budzik Wellingera.
„O Radości, iskro
bogów,
kwiecie elizejskich
pól,
święta, na twym
świętym progu
staje nasz natchniony chór.”
Miała nadzieję, iż ta pokraka
wyłączy to coś, jednak on nie ruszał się z miejsca, tylko smacznie chrapał. Sammi
podniosła się do pozycji siedzącej, by zidentyfikować tą „melodię”, ustawioną
przez skoczka, ale najwyraźniej była ślepa.
- Wellinger, debilu! Wyłączaj to
cholerstwo!
O, zareagował! Przeciągnął się
wygodnie, a następnie pochylił nad nią, by dosięgnąć telefonu, który znajdował
się na szafce tuż obok niej. Zajebiście, powinna wybrać się do okulisty, bo na
swoje usprawiedliwienie miała tylko to, iż po pierwsze komórka leżała odwrócona
wyświetlaczem do dołu, po drugie siedziała w ochraniaczu, a po trzecie było
cholernie ciemno.
Odsunęła się na sam skrawek
łóżka, by przypadkiem nie dotknąć Wellingera, ale on jeszcze bardziej się
pochylił. Hmm… miejsce jej się kończyło.
Wciągnęła powietrze do płuc, by
być jak najmniejsza, choć przecież i tak była wyjątkowo drobnej budowy, jednak
ten mamut wraz nie mógł dosięgnąć swojego dobytku.
Ich ciała już niemal się stykały,
a ona nie miała gdzie się posunąć…
Niemniej chłopak już prawie
przysunął komórkę na bezpieczną odległość, już ją niemal miał, już, już… gdy…
Po prostu spadła na ziemię, a
Wellinger zachwiał się, wpadając prosto na Sammi, która myślała tylko o tym,
jak uratować się przed bolesnym upadkiem na podłogę. Sęk w tym, że pomysł miała
zaledwie jeden, który polegał na złapaniu się … swojego „współlokatora”. Aha.
Szkoda tylko, że główny zainteresowany, był równie zaskoczony jak ona, bo już
po chwili oboje znajdowali się na „parterze”.
- Ałł, kurwa.
- Nie kurwa, tylko złaź ze mnie
Wellinger.
- Chyba ty ze mnie.
Sammi próbowała wyciągnąć
chociażby rękę spod tego - ważącego na
pewno więcej niż tonę - ciała, ale nie
było jej to dane.- Wstawaj – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Aż gotowała się ze złości, a na dodatek wszystko ją bolało. Musiała natychmiast sprawdzić, czy jest w jednym kawałku, bo wydawało jej się, że cały jej brzuch rozgnieciony jest na marmoladę. Malinową.
- Jak mam wstać, skoro złamałaś mi kość ogonową?
- Tak? A to ciekawe, ponieważ
wylądowałeś na mnie. Dupą do góry.
Mimo wszystko, prawie się
roześmiała, ale powstrzymała się, widząc minę tego debila, która nie oznaczała
niczego dobrego. Już miała coś powiedzieć, ale nagle drzwi do ich pokoju się
otworzyły i ktoś wpadł do środka. Sammi zamarła.
To mógł być każdy. A oni leżeli
na podłodze (Wellinger bez koszulki!) w dość… dwuznacznej sytuacji.
- Pobuuuudka!- w pokoju dało się
słyszeć głośne wołanie Wanka – Za piętnaście minut śniadankoooo!
Nie odzywali się ani słowem,
gdyż mieli nadzieję, iż kolega z drużyny po prostu sobie pójdzie, ale najwidoczniej
coś ich zdradziło.
Aha. Zapewnie na wpół ściągnięta
kołdra, o którą zaczepili.
Nie minęło pięć sekund, a
ujrzeli nad sobą ciemny łeb oraz gębę, którą momentalnie pokryły szkarłatne rumieńce.
- To ja może ten tego, nooo…. –
na pierwszy rzut oka widać było jak bardzo jest zawstydzony – Nie będę wam
przeszkadzał.
Chwilę później już go nie było.
Sammi poczuła jak wszystko
niemal przewraca jej się w żołądku na myśl, do jakich wniosków doszedł Wank. No
ale nic nie mogła na to poradzić. Chyba.Zamiast tego ponownie spiorunowała Wellingera spojrzeniem i warknęła:
- Złaź.
___________________________________
Też Was kocham, słoneczka moje <3
A tak na poważnie to choroba mi służy. Przedwczoraj Wojtuś, dziś Książę. Jeszcze tylko Syn Marnotrawny i mamy komplecik. ^^
I ten rozdział nie oznacza, że odwieszam bloga. Nie. Po prostu powstał okazjonalnie, bo mi się nudzi. Wczoraj polazłam do szkoły, ale wróciłam w stanie gorszym niż byłam, a dziś mi nie pozwolono się spod kołderki ruszać. Ehh.. zero sprawiedliwości na tym świecie. Zero.