Od zawsze nienawidził
szpitali, co w sumie nikogo dziwić wcale nie powinno. Ostatni raz próg jakiegokolwiek
przekroczył w wieku lat szesnastu i pół, gdy znalazł się na ratunkowym oddziale
ortopedycznym ze złamaną kością strzałkową. Pamiętał tego strasznego doktora,
który go przyjął. Był siwy, gruby i cały owłosiony. Dlatego też wtedy zażądał,
by przewieziono go specjalną karocą do królewskiego uzdrowiciela.
Niemniej ogółem rzecz
ujmując, teraz nie było takiej możliwości, bo królestwo powoli zamieniało się w
ruiny. Ewidentnie nie można było go poznać, o odbudowie nikt już nawet nie
myślał. I być może rozpaczałby, ponieważ przecież to, co od zawsze piastował
oraz uważał za swoją ojczyznę, rozpadło się, niemniej - najzwyczajniej w świecie – nie miał do tego
głowy. Niech kto inny martwi się zniszczeniami.
Bezwładnie opadł na
niewielkie, plastikowe krzesełko barwy błękitnej. Obok, na identycznym zasiadł
Schuster. Andreas w sumie nie wiedział, co tak właściwie się wydarzyło. Jasne,
nie to, że zapomniał czy coś, ale po prostu nie wiedział, ponieważ wszystko
wydawało mu się do głębi irracjonalne. W myślach układał poszczególne puzzle
chronologicznie, jednak gdy tylko zatrzymał się przy wydarzeniu pierwszym,
załamał się jeszcze bardziej, bo właśnie ono ewidentnie wskazywało na to, iż to
on jest winny, gdyż podłożył tą cholerną trutkę na szczury. I być może ta
zatruta mysz wcale nie musiała znaleźć się w posiadaniu Sprytula, ale jednak
tak się stało, co pociągnęło za sobą wszystko pozostałe.
Kiedyś czytał cykl
książek pod tytułem „Seria niefortunnych zdarzeń”. Dlaczego miał nieodparte
wrażenie, iż stał się bohaterem jednej z nich? Może tak właśnie było?
Ukrył zmęczoną twarz w
dłoniach.
- Andi… - cichy i
niezwykle niepewny głos trenera nie pozwolił zaszyć mu się w swojej spokojnej,
grubej skorupie – To nie była twoja wina.Był przekonany, iż Werner dokładnie wertuje jego myśli, a po chwili jego własnym, ale tak cholernie oddzielnym i - zdawałoby się, że obcym! – ciałem wstrząsnął dreszcz doprawdy ogromny i przerażający. Bał się. Może nie tyle Schustera, co konsekwencji swojej głupoty.
A jeśli ona umrze?
Jeśli opuści ten przeklęty blok operacyjny przykryta białym, niemalże sterylnym
prześcieradłem?
- Pan się myli.
Nie powiedział nic
więcej. Ba! Mało tego! Nie był nawet do końca przekonany, czy aby na pewno
cokolwiek wypłynęło z jego zdrętwiałych ust, sam przecież niczego nie usłyszał,
więc prawdopodobnie szeptał tylko i wyłącznie w swoich myślach.
To twoja wina, przez ciebie wybiegła i cię ochroniła, choć na to po
prostu nie zasłużyłeś. Ty powinieneś leżeć w tej chwili na stole, nie ona.
- Ja zawiniłem. – Andreas
szybko podniósł głowę, gdy Schuster wstał z krzesełka, na którym siedział
zaledwie kilka minut. – Powinienem wcześniej zauważyć, że z Karlem jest coś nie
tak, w końcu jestem waszym trenerem, prawda? A teraz wiem, iż to było widać, tą
jego chorą opiekuńczość, ckliwość, zazdrość. Mogłem z nim porozmawiać, być może
po prostu by do tego nie doszło.
Wellinger nic nie
odpowiedział. Siedział oraz tępym wzrokiem wpatrywał się w starszego pana, a po
chwili poczuł wibracje w kieszeni, więc wyjął telefon i z grymasem na twarzy
odczytał kolejną wiadomość od kadrowiczów, tym razem nadawcą był Freitag.
Przeklął pod nosem, ponieważ nie miał pojęcia, co mógłby odpisać. Przecież o
niczym nie wiedział, nikt ich nie informował, nikt nie wychodził, raz tylko
powieziono wózek, na którym było kilka woreczków krwi, jednakże tu również na
pierwszy plan wyłaniała się niewiedza, gdyż nie miał pojęcia, czy był to
asortyment potrzebny właśnie dla Sammi. Być może chodziło o innego, obecnie
operowanego pacjenta.I wtedy właśnie drzwi się otworzyły, a stanął w nich chirurg.
Co można było zauważyć
już na pierwszy rzut oka? Zmęczenie. Nic zresztą dziwnego, operacja trwała
ponad pięć godzin. Andi sam nie wiedział, kiedy poderwał się do góry i w dosłownie
trzech wielkich susach pokonał dzielącą ich odległość; nie chciał się do tego
przyznawać, jednakże był niemalże przekonany, iż dosłownie za chwilę serce
wyskoczy mu z piersi.
Bał się. Któżby na
jego miejscu pozostał spokojny?
Stanął przed siwym,
nieco starszym mężczyzną. Facet na pewno miał już ogromne doświadczenie, a to
stanowiło jakąś tam nikłą nutkę pocieszenia. Co jednak z tego, skoro nie mógł
wydusić z siebie ani jednego słowa?
Zrobił to za niego
Schuster.
- Co z nią, panie
doktorze?
Andreas mimo tego, iż
teoretycznie patrzył cały czas na chirurga w białym kitlu, utkwił spojrzenie w
lekko niebieskich ścianach, które przyprawiały go o mdłości. Czekając na
odpowiedź, która była w tej chwili dla niego najważniejsza na świecie, poczuł
niewyobrażalne zawroty głowy, jednakże dzielnie opierał cały ciężar swojego
ciała na nadziei oraz dwóch, prawie uginających się nogach.
- Najbliższe godziny
będą decydujące. Jej stan jest krytyczny, bardzo mi przykro.
Królestwo zaczęło
płonąć.* * * *
- Przepraszam, Sammi.
- wiedział, że jego słowa nie mają cudownej mocy uzdrawiania, ale mimo to,
mówił – Tak bardzo cię przepraszam. Tak cholernie….
Zamilkł. Suchość w
gardle i spierzchnięte usta bynajmniej nie sprzyjały w tworzeniu niezwykłej
długości monologów, które na dodatek były bezsensowne, ponieważ blada, podłączona
do przeróżnego rodzaju aparatur, dziewczyna, nie mogła go słyszeć, przynajmniej
w jego osobistym mniemaniu. Czubkiem buta kopnął w metalową nogę łóżka, gdyż
pragnął poczuć cokolwiek. Oczywiście, wątpił, iż ból fizyczny w jakikolwiek
sposób może mu pomóc, jednakże miał nadzieję. Zawsze wiedział wszystko
doskonale, zawsze był Panem i Władcą, zawsze to on decydował o tym, co miało
się wydarzyć i to jego decyzji musieli słuchać marni poddani. Tym razem
wszystko przedstawiało się inaczej, ponieważ nie mógł zrobić nic. Po prostu stał. Mówił. Naprzemiennie zamykał oraz otwierał oczy. Przepraszał niezwykle cicho. Błagał o to, by czarnowłosa w końcu się obudziła, by jej stan poprawił się chociażby z określenia „krytyczny” na „ciężki”. Nic takiego się jednak nie działo.
To było po prostu
niesprawiedliwe.
Czy mogło spotkać go
coś gorszego? Teraz, w tejże chwili? Oczywiście.
Głuchy pisk aparatu, ciągła pozioma, jasnozielona kreska, która jeszcze przed sekundą monitorowała pracę jej słabego serca i nicość. Od tego momentu wszystko działo się tak, jak w telewizji. Do sali wpadło trzech lekarzy oraz pielęgniarka. Nie miał pojęcia, kto go z niej wyprowadził, ale już po chwili stał przy szybie obserwując wszelakie próby sprowadzenia jej do świata żywych.
I wtedy właśnie
uświadomił sobie, że ona nie może tak po prostu odejść. Nie w takim momencie,
nie przez niego, nie teraz, gdy w końcu zrozumiał, że - najzwyczajniej w świecie – się w niej
zakochał.
Jedna pojedyncza łza
spłynęła mu po policzku. Musi żyć, musi, przecież to niemożliwe, by umarła…
- Sammi, proszę… -
wyszeptał ostatkiem sił, a później, po wielu niezliczonych minutach, zobaczył w
końcu to, czego obawiał się od początku.
To cholerne, białe prześcieradło
i mężczyznę w lekarskim kitlu, który wypełniał akt zgonu.
Świat przestał
istnieć.
____________________________________
Łubudubumłubłubłub!
Zabijecie mnie, ja to przecież wiem. Tak, tak, tak, zasługuję na lanie i na wszystko, co najgorsze :D
Ale to nie koniec losów Księciunia, spokojnie!
Mówiłam, że jak ogarnę kilka spraw, wrócę do świata żywych. No cóż, teoretycznie rozwiązałam jedną, pozostałe jakoś się do tego niestety nie kwapią.
Dobra, ja się nie rozgaduję, bo zamiast uczyć się matematyki na jutrzejszą kartkówkę, to ja tenże rozdzialik kończyłam. A jeszcze historia, wos, angielski, lektura, francuski. Kiedy mam to zrobić, jeszcze nie wiem, ale spokojnie, najważniejsze, iż w końcu coś jest. Teraz skupię się na nowości na Idealne Wady, ponad pół rozdziału tam mam.
Buziaki! :*