niedziela, 15 czerwca 2014

sobota, 7 czerwca 2014

Nawet Raskolnikow z siekierą Ci już nie pomoże, Władco. Rozdział siedemnasty.


Teoretycznie rzecz ujmując, to wcale nie wyszło tak znów źle, bo obiektywnie na to wszystko patrząc, Jego Wysokość mógł stwierdzić, że nocka była… miła.
No chyba.

Jasne, nie to, iż zapomniał kompletnie wszystkiego, przecież w głowie nie miał czarnej dziury, ale zazwyczaj pamiętał trochę więcej, a w tym wypadku sytuacja – jak na złość - przedstawiała się nieco inaczej.
Trach!

Dziwne dźwięki zaczęły dochodzić z terrarium. Książę niczym najszybsza błyskawica poderwał się z łóżka, a przynajmniej miał taki zamiar, ale oczywiście jak zawsze coś musiało mu stanąć na przeszkodzie, konkretniej jego własna kołdra, w którą się zaplątał i runął jak długi na podłogę.

Na pewno pękł mu kręgosłup.
KRÓLEWSKI LEKARZ! NATYCHMIAST!

Niemniej staruch się nie raczył pojawić, więc jęcząc i stękając Najwyższy podniósł się, strzepując przy okazji ze swych królewskich szat (za które w chwili obecnej robiły same bokserki)wszystkie zarazki. Władca oczyma wyobraźni widział już te wszelakie maleńkie bakterie, które łażą po nim, wiją się a nawet go gryzą. Co ciekawe, te dziwne żyjątka miały głowy jego poddanych, którzy należeli do kadry narodowej.
Z niewidomych przyczyn najbardziej przeraził go zminiaturyzowany wizerunek Freitaga.

Podbiegł jednak w końcu do swych dzieciątek i zastał istnie przerażający widok, gdyż wyglądało na to, iż Arnold i Gertruda próbowali zjeść się nawzajem. Wtedy też dotarło do niego, że przecież pajączki jego kochane i najdroższe poprzedniego wieczora nie dostały nic do zjedzenia. Włosy stanęły mu na głowie tak bardzo, iż postronny obserwator na pewno stwierdziłby użycie najmocniejszego żelu lub cukru (co w sumie chyba było już nieco przestarzałą, ale jakże szlachecką metodą, nieprawdaż?). Zresztą jego królewski fryzjer…
Oh, no tak – nikomu przecież nie wspominał jeszcze, iż go posiada. Oj, no bo zatrudnił go tak niedawno… zupełnie wyleciało mu to z głowy. W każdym bądź razie powinien udać się na wizytę, ponieważ miał nieodparte wrażenie grzywki gryzącej go w czoło.

A może by tak całkowicie obciąć się na łyso? Nie, przecież wtedy spadnie jego korona i się skompromituje przed całym światem, a on przecież – jako nieomylny i wielki Pan oraz Władca – powinien być wzorem dla swego ludu!
Szybko dosypał pokarmu do terrarium. Nie chciał, by te bratobójcze walki trwały dalej w najlepsze. Dzieci trzeba w końcu trzymać w jakiś ryzach, nie?

W tym samym momencie drzwi się otworzyły. Nietrudno było zgadnąć, kto wszedł do środka. Sammi. Wiedźma. Czarownica. Ewidentne zagrożenie. Największe zło tego świata. Zagłada.
To po co się z nią przespałeś, durniu? Aby chronić swe królestwo?

Najwyższy w sumie nie wiedział, co ma powiedzieć. Chyba pierwszy raz w życiu zabrakło mu języka w gębie. Powinien napisać odwołanie do swego nauczyciela retoryki, koniecznie musi wzbogacić swe lekcje o zachowania w takich właśnie sytuacjach, bo kiedyś się to źle skończy.

- Co się tak gapisz?  - głos dziewczyny wybił go z rozmyśleń o edukacji. Momentalnie zaczął się zastanawiać, czy naprawdę spoglądał na jej cycki nieprzyzwoicie długo, ale szybko doszedł do niezwykle trafnego wniosku, mianowicie takiego, iż nie powinna się na niego wściekać, bo przecież teraz była kompletnie ubrana, a kilka godzin wcześniej zobaczył o wiele więcej…
Uśmiechnął się sam do siebie niczym Wank na widok czekolady z nadzieniem truskawkowym.

Nic jednak nie odpowiedział, a Sammi jedynie prychnęła pod nosem, podeszła do jednej z szafek i zaczęła przekopywać stertę podręczników szkolnych oraz innych książek w poszukiwaniu  - jak się okazało – jakieś pomarańczowej, niewielkiej karteczki.

- Jeśli chodzi o to, co… - zaczął niepewnie, ale szybko umilkł, gdyż do ziemi przygwoździło go zimne jak lód spojrzenie dziewczyny, które bynajmniej nie było zapowiedzią czegoś dobrego.
Zadrżał.

- Słuchaj Wellinger! – warknęła – Byliśmy pijani w trzy dupy i nie widzę większej potrzeby, abyśmy musieli poruszać ten temat w tej chwili i w przyszłości. A teraz przepraszam cię bardzo, ale Schuster mnie wzywa. Zresztą nie będzie zbyt szczęśliwy, jeśli za jakieś piętnaście minut nie pojawisz się na skoczni przebrany w kombinezon z nartami na barkach. O rozgrzewce nie wspomnę.
Najwyższy uśmiechnął się do niej promiennie, ale były to tylko pozory, ponieważ w środku coś ścięło mu białko na ciało stałe. Strach. Przecież jak nic znów dostanie jakieś przymusowe roboty. Momentalnie przypomniał sobie postać Raskolnikowa ze „Zbrodni i kary”(książkę musiał obowiązkowo przeczytać jeszcze w dzieciństwie, gdyż była jednym z etapów terapii, która nosiła nazwę „Nie obawiaj się siekiery królewskiego kata”). On też został zesłany na Syberię, a biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne Oslo  - spokojnie mógł utożsamić się z tym bohaterem literackim.

Co nie zmienia faktu, iż niezły mógłby być z niego kupel. Książę nigdy nie ukrywał, iż Rodia wzbudził w nim pokłady głębokiego uznania. No bo tak zamordować dwie baby?!
Szacun i pokłony do ziemi.

Ocknął się, gdyż drzwi prowadzące do ich hotelu zatrzasnęły się gwałtownie, uświadamiając mu, że ma względnie mało czasu. W biegu pożegnał swe dzieciaczki, ucałował obie włochate główki po kolei, pogłaskał je po pełnych brzuszkach i zapewnił, iż na pewno wróci.
W kawałkach lub całości.

 

* * * *

Schuster już tylko wytężał swój „orli” wzrok, a gdy tylko się pojawił, przybrał swój zamyślony wyraz twarzy, który Najwyższy zwykł nazywać „Miną niemieckiego filozofa – czyli jakiego? Z kaktusa zerwanego!”.
Władca - rzecz jasna – zdawał sobie sprawę z tego, iż spóźnił się całe dwadzieścia minut, ale miał ogromną nadzieję, że zdechła ropucha tego nie zauważy, no bo jakżeby miała to zrobić, jak ostatnio nie spostrzegła głowy myszy w swojej kawie?

(Inna sprawa, że Książę wtedy chciał dobrze. Gdzieś przeczytał o tym, iż ropuchy jedzą myszy, a sam Schuster gadał o tym, że brakuje mu magnezu w organizmie. Dedukcja Pana polegała, więc na zorientowaniu się, iż najwięcej tego pierwiastka powinno znajdować się w mózgu gryzonia. Na dodatek sam gad gadał o grających mu marsza kiszkach.)

- Wellinger! – wrzask potwora dotarł zapewne do uszu wszystkich jego okolicznych poddanych – DWADZIEŚCIA MINUT SPÓŹNIENIA!
Najwyższy zląkł się. Zimny dreszcz przebiegł po jego prostych jak kij plecach. Na pewno zostanie zesłany na Syberię, na pewno!

Nim w ogóle ktoś zdążył się zorientować, przypadł do stóp zdechłej ropuchy tak blisko, iż był w stanie zobaczyć nawet błony między jej palcami. Nie to jednak miało znaczenie, a fakt, iż zaczął wydzierać się na całe gardło:

- Ja nie chcę być jak Raskolnikow! Nie wysyłaj mnie na karne roboty na Syberię, błagam! Ja mam malutkie dzieci do wykarmienia! Jeszcze mi z piersi piją, zlituj się nad mym marnym losem! Nad losem nieszczęśnika!
Nie był nawet świadom, iż wszyscy – łącznie z Sammi i Schusterem – patrzą na niego jak na największego idiotę, obrażając tym samym jego królewską godność.

- Wiedziałem, że jest głupi, ale nie sądziłem, że aż tak – mruknął Karl do ucha dziewczyny, jednak na tyle głośno, by każdy go usłyszał. Z Najwyższym łącznie, ale Władca nic z tym faktem nie zrobił.
Nie teraz.

__________________________________
Ja nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Dwa miesiące nic tu nie było.
Muszę się wziąć za siebie.
Choć już niedługo wakacje. Damy radę!