Mości książę od zawsze był
ewidentnym humanistą, co oznaczało, że matematyka i fizyka stanowiły dla niego
jedną wielką pułapkę, w którą zawsze jakiś cudem wpadał na koniec semestru. To
było aż niemożliwe, przecież był największym geniuszem chodzącym po ziemi, ale
dziwnym trafem żaden nauczyciel do tej pory tego nie zauważył. Najwyższy gotów
był nawet w pewnym momencie zasponsorować tym niedorobom okulary, ale chyba
nawet one by w tym wypadku na niewiele się zdały.
Co jednak z tego, skoro gdy
tylko zapadł zmierzch, on musiał w końcu otworzyć ten przeklęty granatowy
podręcznik, na którym widniała jakaś przedziwna planeta?I nic nie pomogło przeklinanie pod nosem, omijanie tego czegoś szerokim łukiem, zajmowanie się swymi dzieciaczkami, udawanie, że był wolny i nic nie stoi już na jego przeszkodzie. Dlaczego? No jasne. Bo było coś takiego, jak fizyka.
Fizyka, która spędzała sen z
jego jakże przemęczonych i ociężałych powiek.
- Mógłbyś mi łaskawie nie stękać
nad głową?Najwyższy wzdrygnął się. Zimny dreszcz przemknął przez jego delikatne ciało, bo przecież głos wiedźmy nadal doprowadzał go do migren. Wrr. Powinien poprosić służącego o dostarczenie mu specjalnych królewskich zatyczek do uszu. W kształcie złotych koron, wysadzanych najdroższymi kamieniami szlachetnymi.
- A ty mogłabyś łaskawie
zamilczeć? – zapytał wyniosłym tonem, spoglądać nań męczeńsko, następnie ciężko
wzdychając i patrząc na coś, co nosiło nazwę efektu fotoelektrycznego.
Pomimo tego, iż posiadał
przecież władzę na całym świecie, nigdy nie ogarnie tego czegoś.
Nigdy.
I nagle po raz kolejny w jego
życiu – został oświecony, ewidentnie natchniony przez geniuszy z zaświatów. Wystarczy przecież tylko
zatelefonować do królewskich drukarzy i zatrzymać produkcję tych narzędzi Szatana,
a pozostałości spalić na stosach.
O tak.
Prześwietny plan, Książę.
Uśmiechnął się, więc sam do
siebie.
- Masz humory jak baba w ciąży,
Wellinger. – mruknęła wiedźma, a on
poczuł, jak zasycha mu w ustach – Przed chwilą wyglądałeś niczym największy
męczennik, a teraz śmiejesz się sam do siebie.
- Jeżeli tak bardzo ci
przeszkadzam, to mi pomóż.
Sam nie wiedział, w którym
momencie to powiedział. Po prostu nie zarejestrował, kiedy te słowa wypłynęły z
jego ust, a przecież były tak bardzo przerażające i odrażające, iż nie mógł
uwierzyć, że były jego autorstwa.
Zresztą nie był jedyną osobą,
która wydawała się równie zdziwiona, gdyż oczy Sammi wydawały się być tysiąc
razy większe niż zazwyczaj. Westchnął ponownie. Jemu już całkiem odbiło. Na pewno. Tak. To jedyne sensowne wyjaśnienie zaistniałej sytuacji.
Książę – czeka na ciebie szpital
psychiatryczny z królewską izolatką wykładaną złotem i srebrem.I już myślał, iż nic bardziej nieprzewidywalnego stać się nie może, ale…
Ale się pomylił.
Najzwyczajniej w świecie się
pomylił, bo ona… Ona się zgodziła.
Najnormalniej zgodziła się pomóc
mu z tą przeklętą fizyką.
Spokojnie, Najwyższy. Spokojnie.
Przecież to narzędzie Szatana. Ona jest wiedźmą, więc dla niej to żadna
filozofia. Teraz na pewno cię zniszczy.
Jego wrażliwe serce zaczęło
drżeć z niepokoju, a on sam sapnął nerwowo.
Tylko spokojnie…
*
* * *
Sammi czuła się fatalnie. Tak
źle, iż gorzej się chyba nie dało. Tak źle, iż nie poszła na skocznię, by
fotografować tych latających debili. Zwinęła się w kłębek na łóżku i chciała po
prostu zasnąć, ale oczywiście nie było jej to dane.
Westchnęła głęboko, słysząc
niepewne pukanie do drzwi, którego źródłem – jak się okazało – była ręka Karla,
co w sumie oznaczało, że skoczkowie powrócili z treningu. Nie chcąc, więc być nieuprzejmą, zmusiła się
do uśmiechu, ale był on tak bardzo nienaturalny, iż momentalnie przestała się
wysilać.
Karl zaś, zamiast zrobić
cokolwiek innego, podszedł do niej i położył jej rękę na czole. Tak jak niegdyś
mama. W bardzo wczesnym dzieciństwie, a teraz
- jakby nie patrzeć - była już
nieco większa i niańki nie potrzebowała.
- Jesteś rozpalona, Sammi. –
stwierdził tonem lekarza, przysiadając na krańcu jej łóżka, spoglądając na nią
spod przymrużonych powiek i ściągniętych brwi. – Zawołam lekarza.
Przestraszyła się. Dokładnie
wiedział, iż nienawidziła wszelakich doktorów. I to nawet w sytuacjach, gdy
ewidentnie umierała.
- Karluś, proszę… – wychrypiała,
łapiąc go za rękę – Przecież…
Chłopak westchnął.
- Było się wczoraj nie włóczyć z
Krausem po mrozie. On cię tylko bajeruje, Sammi. Każdy z nas zna go nie od
dziś, zresztą ty również. Ten facet cię wykorzysta i się tylko będzie przy tym
śmiał. On nie ma żadnych skrupułów.
Wkurzyła się. Mimo tego, iż był jej
przyjacielem, nie miał prawa ustawiać jej życia.
- Ale Karl… - zaczęła
protestować, niemniej nie było jej dane skończyć myśli, gdyż złapał ją
niepohamowany atak kaszlu.
- A po powrocie na pewno od razu
się nie położyłaś!
- Pomagałam Wellingerowi w
fizyce!
Cisza, która zapadła, była tak
nienaturalnie dziwna, iż Sammi się aż zlękła. Prawda była jednak taka, że
chłopak – najzwyczajniej w świcie zapomniał języka w gębie.
No bo niecodziennie słyszy się
takie wiadomości.
- I co? - wyjąknął ledwo dosłyszalnie, patrząc na nią
co najmniej dziwnie.
- Uważa, iż postradał wszystkie rozumy
świata i jest niezwykle opornym uczniem, ale jeśli się trochę przyłoży, będzie dobrze.
Po tych słowach oczy zaczęły
jej się same zamykać, a już po chwili -
osłabiona chorobą i wysoką gorączką – zasnęła.
Poczuła tylko, iż Karl
szczelniej otulił ją kołdrą.
*
* * *
- Co jej jest?
Książę nie powinien się martwić
o tą wiedźmę. Naprawdę nie powinien. Niemniej dziewczyna - jakby nie patrzeć – mieszkała razem z nim i
(o zgrozo!) z jego ukochanymi dzieciaczkami. Przecież mogła kogoś zarazić! On
sam przecierpi chorobę, przecież jest silny, ma wolę walki, ale wszystkie
wnętrzności zadrżały mu ze strachu o Arnolda i Gertrudę.
Karl, który właśnie wyłonił swój
łeb zza ich drzwi, spojrzał na niego z wyraźnym mordem o oczach.
- Nagle się o nią zatroszczyłeś?
– spytał z niemal fizycznie wyczuwalnym jadem – Przecież dopiero co byście się
nie pozabijali!
Najwyższy ponownie wpisał tego
debila na listę do królewskiej szubienicy. A do tego dodał adnotację: „PILNE!”.
Ten człowiek na pewno przyczyni się do całkowitego zszargania jego wyjątkowej
urody nerwów.
Nie odpowiadając, więc ani
słowem, wyminął go, a następnie bezceremonialnie otworzył drzwi, wkraczając do
swego tymczasowego królestwa w pigułce i pierwsze, co rzuciło mu się w oczy to
niezwykle mocno (ale według niego – niezdrowo) zaróżowione policzki dziewczyny,
która zaczęła coś mamrotać pod nosem.
Podszedł bliżej i uśmiechnął się
szeroko, orientując się, iż są to wzory fizyczne.
Co nie zmieniało faktu, że powinien
obejrzeć ją lekarz.
Nie, on nie martwił się o nią.
Książę się przecież o nikogo nie martwił z wyjątkiem siebie i swoich pajączków.
Naprawdę.
Niemniej po pomoc medyczną poszedł,
a raczej pobiegł.
Nie bój się, Najwyższy. Pomimo
tego, co sądzisz, nie zasługujesz na izolatkę w szpitalu bez klamek.
________________________________________
Ja nie wiem, co mogłabym napisać na moje usprawiedliwienie. Naprawdę.
I wiem, że ten rozdział niczego nie naprawi, choć ogółem rzecz ujmując, nieco ich do siebie zbliżyłam (to, co miałam ochotę zrobić - pomińmy lepiej). Niemniej to są flaki z olejem. No kurna.
Wyszło beznadziejnie.
Zapomniałabym, cholera.
Zapraszam na Jakę!
http://moje-plany-i-ja.blogspot.com/
Zapomniałabym, cholera.
Zapraszam na Jakę!
http://moje-plany-i-ja.blogspot.com/